Gdybyśmy zapomnieli o dzieleniu punktów i tej całej fazie play-off, dziś czekałby nas absolutny hit sezonu. Oczywiście – hit na miarę naszych możliwości, więc kiedy do mediów wjeżdżają kolejne teksty zapowiadające ten mecz, nikt nie raczy zapytać: zaraz, zaraz, ale najpewniej będzie kaszana, więc skąd tyle krzyku? I o co? Jeżeli z Możdżeniem, Teodorczykiem czy Ł»yrą chcemy robić własne Clasico, to trochę tak, jakby… A zresztą – każcie kobiecie ładnie się ubrać, natomiast kiedy już pomyśli, że idziecie w ekskluzywne miejsce, nie wyprowadzajcie jej z błędu. To, że zamiast Mediolanów skończy piekąc przaśną kiełbasę na ognisku, jest zupełnie nieistotne. To znaczy istotne będzie, lecz dopiero po fakcie…
Ilekroć nastawiamy się, że będzie dobrze, że w końcu czeka nas starcie na szczycie, prawie zawsze kończy się śmierdzącą kupą. Miały być wrzutki – a są wrzuty od kibiców. Miały być strzały – lecz cóż z tego, skoro skończy się na petardach? Problem w tym, że w Ekstraklasie apel kibiców o ligowe fajerwerki może chyba jednak zostać źle zrozumiany i w miejsce cudownych goli, swoje pięć minut dostanie sekcja piromanów…
Ale do brzegu. Utyskujemy, narzekamy, smędzimy. A wszystko dlatego, że gdyby sięgnąć pamięcią, mecze Legii z Lechem można było nazwać zaciętymi, często nieprzewidywalnymi, tyle że – koniec końców – akurat taki się składało, że brakowało piłki w piłce. My też chcemy naszego El Clasico, z siedmioma golami i scenarzystą, który zwariował i nie końca wiadomo, o co mu chodzi. Wiadomo, że Teodorczyk w okamgnieniu nie stanie się Benzemą, zresztą Vrdoljak od Busquetsa też co nieco odstaje, lecz…
Chcemy emocji.
Drażnią nas te hity, w których w obawie o wynik obie drużyny kopią piłkę po autach. Tak bardzo byśmy chcieli, żeby trenerzy w szatniach zastrzegli: dajcie ludziom show i grajcie, jakby miał to być wasz ostatni mecz. Wyjściowe składy są na tyle równe, że widzom kopara nie opadłaby przez kilka godzin. Całkowicie abstrahując od końcowego rezultatu, w sumie chyba jednak niezbyt istotnego – a już na pewno nie kluczowego – patrząc pod kątem ewentualnej kwestii mistrzostwa, warto dać coś więcej. Po prostu, drodzy panowie piłkarze, występujemy z krótkim, aczkolwiek wyjątkowo istotnym apelem: grajcie dzisiaj w piłkę. Mamy kompletnie gdzieś, czy Wołąkiewicz z Broziem woleliby uniknąć błędu. Najlepiej, żeby uniknęli nudy… Ludzie patrzą, więc nie odstawiajcie cotygodniowej trzody.
Skoro część motywacyjną mamy już za sobą, czas na wyjściowe składy.
O ile w składzie Lecha nie spodziewamy się żadnych niespodzianek, to w Legii punktem spornym pozostaje zwłaszcza obsada przednich formacji. Licząc od Kuciaka, dochodzimy do duetu Vrdoljak – Jodłowiec, po czym… wiemy, że zagra Radović. Drogą dedukcji, wchodząc w buty trenera Berga i dostrzegając jego momentami niezrozumiałą sympatię względem rozkosznego Gruzina, do składu wepchnęliśmy właśnie Dwaliszwilego. Przed nami zatem realny pojedynek byłych napastników Polonii, którzy odeszli stamtąd w tym samym czasie, strzelają całkiem sporo goli, ale najczęściej są tak bezlitośnie krytykowani. Bo irytują. Drażnią. Wkurwiają. Teodorczyk nieskuteczny, chwilami wręcz na tyle nieporadny, że trzeba go nabić, by strzelił, a drugi… Biega rześko niczym miś Yogi, nie splami się wysiłkiem, jak również miewa pretensje. Gdybyś dziś, Lado, dopchnął na pustaka i – zaskoczony – nie miał pomysłu na celebrację swojej niebywałej zasługi, pokaż nam wała. No, dawaj!
Wiecie, kto oglądając dzisiejszy mecz poczuje się dziwnie? Ten, który na piłce już się sparzył, a jeszcze niedawno wypłacał wyśrubowane do granic przyzwoitości pensje. Dwaliszwili, Brzyski, Teodorczyk, Trałka – grając dla Józefa Wojciechowskiego, do mistrzostwa się nie zbliżyli. Dziwnym zbiegiem okoliczności.
Jako że z natury mamy ograniczone zaufanie i wątpimy, by piłkarze zapamiętali wszystkie przedmeczowe założenia, wychodzimy przed szereg. Oto nasza ściąga, która zmieści się wszędzie.
Kuciak – duś, ile wlezie.
Broź – biegaj do przodu i nie zawsze ścinać do środka, bo Batman na ławce już się niecierpliwi.
Rzeźniczak – trzymaj łokcie przy sobie.
Brzyski – skoro tych swoich nożyc tak namiętnie próbuje, niech dziś mu się uda.
Vrdoljak – nie holuj piłki, synku!
Jodłowiec – ej, obudż się.
Ł»yro – graj lepiej niż Ł»yro.
Radović – wciągnij brzuch, telewizja i tak pogrubia.
Duda – oby tak dalej.
Dwaliszwili – pokaż wała.
Gostomski – pokaż się tu, gdzie cię nie chcieli.
Możdżeń – warszawiaku z Ursusa, ogarnij się, żeby nie było jak wiosną.
Wołąkiewicz – spokojnie, w Warszawie nie ma Robaków.
Kamiński – stój nisko na nogach, bo wejdzie Ojamaa i się poprzepycha.
Douglas – nabić Teodorczyka poprosimy.
Trałka – bez trałkowania.
Linetty – graj, jakby przyjechał Mancheste, he, he.
Pawłowski – deja vu z Piastem.
Hamalainen – czasami wypada coś strzelić.
Lovrencsics – po 66 dośrodkowaniach w rundzie wiosennej, czas na asystę lub gola…
Teodorczyk – po prostu zamknij oczy, niech się tylko odbije.
Zapamiętaliście? No, to na boisko, i do boju!