Gwiazdy sprzed lat. Gerd Müller, snajper absolutny

redakcja

Autor:redakcja

29 marca 2014, 12:15 • 6 min czytania

Zacznijmy od końca tej opowieści. Gdy gasną światła reflektorów i poezję kariery piłkarskiej zastępuje proza dnia codziennego, zaczynają się problemy i dylematy zarezerwowane dotąd wyłącznie dla zwykłych śmiertelników. Wielu wybitnych sportowców nie potrafi przejść skutecznej transformacji z idola tłumów do zwykłego zjadacza chleba i to wtedy zaczynają się problemy. Nie inaczej było z bohaterem tej opowieści. Zaczął bardzo pić, nie mogąc odnaleźć się w nowych okolicznościach, nostalgicznie wspominając przeszłość oraz odchodzącą powoli za horyzont sławę. Rękę do niego wyciągnęli jednak przyjaciele z jego byłej drużyny Bayernu, między innymi Uli Hoeness i Franz Beckenbauer. Zaoferowano mu pracę w klubie z Bawarii, początkowo miał trenować napastników i wyszukiwać młode talenty. Był rok 1992. Gerd Muller powoli wracał do życia oraz do tego, z czego był najbardziej znany – z solidności, która pozwoliła mu stać się człowiekiem, który niegdyś był znany jako „Bomber der Nation”.
Z czasem wybitny piłkarz pozbierał się wewnętrznie, na nowo przewartościował swoje życie, wracając na właściwe tory. Zrobił uprawnienia trenerskie, szkolił grupy młodzieżowe, zespół amatorów Bayernu, był także asystentem głównego trenera. Obecnie jest szkoleniowcem zespołu rezerw „Bawarczyków” i cieszy się każdym dniem.

Gwiazdy sprzed lat. Gerd Müller, snajper absolutny
Reklama

Jak można było określić jego styl gry? Z pewnością nie był typowym wielkim piłkarzem. Niektórzy twierdzą nawet, że Muller był wyrobnikiem murawy. Nie dryblował jak Ronaldo, nie miał wizji gry Zico. Był jednak wyrobnikiem genialnym. Gdyby wystartował w castingu do roli Terminatora, Arnold Schwarzenegger miałby godnego rywala.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Regularność i mordercza precyzja, z jaką Gerd wbijał gole kolejnym oponentom pozwalała przypuszczać, że więcej w nim było z precyzyjnego niczym skalpel chirurga cyborga aniżeli człowieka. Miał kapitalny zryw na małym dystansie, do tego świetny wyskok. Jego ludzkie wady wyszły dopiero później, ale po kolei. Legenda głosi, iż „Der Bomber” nigdy nie zdobył bramki strzałem zza pola karnego. Wszystkie jego trafienia były takie same: dokładał nogę, kończył podanie, wpychał piłkę czubkiem buta, walił bomby z czterech, pięciu metrów. Zawsze sprytnie, zawsze skutecznie. Parafrazując słowa z t-shirtu Dimitara Berbatowa: „Keep calm and give me the ball”.

Pomyliłeś dyscypliny, grubasku

Gerd Müller nie przypominał z budowy piłkarza. Gdy gigant z Monachium pozyskał go w roku 1964, ówczesny menedżer „Bawarczyków” Zlatko „Tschik” Cajkovski zachodził w głowę: - I co ja mam niby zrobić z tym ciężarowcem?!

Rzeczywiście, Gerd Muller zbudowany był jak typowy zawodnik podnoszący ciężary. Miał króciutkie nogi i monstrualnie wielkie uda, które zabawnie kolidowały z beczkowatym korpusem. Obwód uda „Der Bombera” wynosił aż 64 centymetry! Przypomnijmy, iż obwód ogromnych ud Roberto Carlosa wynosił „zaledwie” 58 centymetrów. Cajkovski nazywał Gerda „małym, grubym Müllerem”, ale to właśnie pod jego okiem snajper robił błyskawiczne postępy, mimo początkowej niechęci szkoleniowca do zawodnika. Sam piłkarz twierdzi, że siłę fizyczną zawdzięczał sałatce ziemniaczanej swojej matki.

Gerhard (bo tak brzmi jego pełne imię) karierę rozpoczął od występów dla lokalnej drużyny ze swojego rodzinnego miasteczka, czyli TSV Nordlingen. Do klubu przyszedł jako dziewięciolatek i stopień po stopniu awansował w hierarchii klubu, pokonując kolejne grupy wiekowe. W wieku 16 lat pukał powoli do drzwi pierwszego zespołu. W sezonie 1962/1963 zdobył 180 goli (nie, to nie żart) dla drugiej drużyny TSV, natomiast sezon później był już gwiazdą pierwszego składu. W kampanii 1963/1964 w 33 meczach zdobył aż 46 trafień. Nie mogło to uciec uwadze wielkich klubów i na cały kraj (czytaj RFN) poszedł jasny przekaz: rodzi się nowa gwiazda.

Nordlingen leży zaledwie półtorej godziny drogi od Monachium, więc to właśnie „Bawarczycy” wydawali się naturalnym następnym krokiem dla krępego snajpera. Początki w Bayernie nie były jednak wcale łatwe. Cajkovski nie od razu został miłośnikiem gry Müllera, jednak po dziesięciu meczach uległ presji prezydenta Bayernu Wilhelma Neudeckera i włączył do pierwszej drużyny niewysokiego i przysadzistego Gerda. Efekty? Nie trzeba było długo na nie czekać. W swoim ligowym debiucie w październiku 1964 roku „Der Bomber” wbił Freiburgowi dwie bramki. W Monachium rodził się nowy idol, a także drużyna marzeń. Musimy pamiętać, że Bayern nie grał wtedy w pierwszej lidze. Awans „Bawarczycy” zapewnili sobie dopiero na wiosnę 1965 roku. Szkielet drużyny tworzyli młodzi: Sepp Maier, Franz Beckenbauer oraz właśnie Gerd Müller. O każdym z tej trójki można by napisać epopeję, pozostańmy jedynie na stwierdzeniu, iż te trzy perły już wkrótce stworzyły historię futbolu.

Snajper absolutny

Za czasów Gerda Bayern sięgnął po cztery mistrzostwa kraju, cztery Puchary Niemiec, najważniejsza była jednak dominacja „Bawarczyków” w Europie, która trwała nieprzerwanie w połowie lat siedemdziesiątych. Zaczęło się w roku 1967, kiedy to ekipa Müllera zdobyła Puchar Zdobywców Pucharów. Prawdziwa hegemonia Bayernu to lata 1974-1976, kiedy to prowadzeni przez Udo Lattka, a później Dettmara Cramera trzy razy z rzędu wygrali Puchar Europy, dzisiejszy odpowiednik Ligi Mistrzów. W roku 1976 piłkarze dołożyli do tego Puchar Interkontynentalny, pokonując w dwumeczu Cruzeiro Belo Horizonte. W drużynie Bayernu, oprócz wymienionej wcześniej trójcy, występowało wielu wybitnych graczy, by wspomnieć jedynie Schwarzenbecka, braci Dietera i Uli Heonessów czy Paula Breitnera. Po odejściu z Bayernu w 1979 roku (od składu odsunął go węgierski szkoleniowiec Pal Csernai) Müller grał jeszcze trzy lata w USA, kopiąc rekreacyjnie za oceanem w NASL (North American Soccer League).

Image and video hosting by TinyPic

Indywidualne popisy strzeleckie były wizytówką numer jeden Gerda Müllera. „Der Bomber” był nieprzerwanie najlepszym strzelcem zespołu z Bawarii od 1964 roku aż do… 1978 roku, przy okazji zdobywając aż siedem (!) tytułów króla strzelców Bundesligi. W kampanii 1971/1972 napastnik zdobył rekordowe 40 bramek. Ten unikalny rekord pozostał niepobity aż do dzisiaj. Cyfry z kariery Müllera wręcz porażają. Przez 15 lat występów w lidze niemieckiej rozegrał 427 meczów, zdobywając w nich rekordowe 365 goli. Drugi na liście wszech czasów jest Klaus  Fischer z… 97 bramkami mniej. To tylko pokazuje skalę ofensywnej dominacji Müllera, największego bombardiera narodu.

Nie inaczej było w reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów. Tutaj Gerd także był i jest niedoścignionym wzorem, kolekcjonującym bramki niczym znaczki pocztowe. W kadrze zadebiutował w wieku 21 lat w spotkaniu przeciwko Turcji, wygranym przez Niemców 2:0. Mecz ten był pierwszym z 62 występów Gerda w kadrze, podczas których strzelił aż 68 goli. To średnio więcej niż jedna bramka na spotkanie. Strzelał częściej niż Ferenc Puskas czy Alfredo Di Stefano, istny fenomen. Rekord ten do dziś zresztą działa na fantazję. Oto, co sądzi o Gerdzie i jego rekordzie inny wybitny reprezentant Niemiec, Rudi Voller: - Wiesz, że osiągnąłeś wszystko, jeśli jeszcze za życia stajesz się legendą, tak Â jak właśnie Gerd. Jego rekord 68 goli w zaledwie 62 meczach przetrwa na wieki. Już wiemy, że najprawdopodobniej nie przetrwa, gdyż tyle samo bramek ma w dorobku Miro Klose, ale potrzebował do tego aż… 67 meczów więcej.

W dorobku „Der Bombera” znajdują się zwycięstwa na Euro 1972 roku (król strzelców z czterema golami), zwycięstwo na MŚ 1974 roku (cztery bramki) oraz trzecie miejsce na MŚ 1970 roku, których został królem strzelców z dorobkiem aż dziesięciu trafień. W sumie Gerd zdobył na dwóch mundialach 14 goli, co daje mu ex aequo drugie miejsce na liście wszech czasów wraz z Miroslavem Klosem. Oboje ustępują jedynie Brazylijczykowi Ronaldo, który ma 15 bramek w dorobku. Sam Müller bardzo ciepło przyjął fakt, że to „El Gordo” prześcignął go w tabeli wszech czasów. - Jestem dumny, że to właśnie Ronaldo pobił mój rekord bramek na mistrzostwach świata.

Pamiętamy, Gerd. Pamiętamy…

3 lipca 1974 roku. Na zalanej deszczem murawie toczy się właśnie mordercza walka pomiędzy Niemcami i Polską o awans do finału mistrzostw świata. Przejdzie ona do historii jako mecz na wodzie. Na tablicy wyników długo utrzymuje się bezbramkowy remis, a do końca spotkania pozostał zaledwie kwadrans. Za moment 62 tysiące ludzi na wypełnionym po brzegi Waldstadion we Frankfurcie stanie się świadkami sytuacji, która do znudzenia powtarzana była co tydzień w Bundeslidze, niczym replay tej samej akcji, kalka z kalki. Podanie ze skrzydła dotrze w pole karne, a tam najsprytniejszy okaże się „Bomber der Nation”, ku rozpaczy wszystkich Polaków. Człowiek maszyna.

KUBA MACHOWINA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama