Powoli krystalizuje się sytuacja w Premier League. Niektóre konie nie wytrzymały trudów wyścigu, inne wydają się wkraczać na ostatnią prostą pełne werwy i wiary w zwycięstwo. Mimo, iż kilku uczestników odpadło z gonitwy, zrobiło się jeszcze ciekawiej, gdyż zostali sami najwięksi twardziele. Komu przypadnie zatem laur zwycięstwa, a kto obejdzie się smakiem? Na placu boju pozostało czterech głównych kandydatów do tronu: Chelsea, Manchester City i Liverpool oraz coraz bardziej zwalniający Arsenal. Kto ma największe szanse na zdobycie mistrzowskiej korony?
Sytuacja przedstawia się następująco: prowadzą „The Blues” z 69 oczkami w po 31 kolejkach, za nimi jest Liverpool z zaledwie jednym punktem straty. Trzecią lokatę okupuje Manchester City z 66 punktami, ale aż dwoma zaległymi meczami (do tej pory 29 gier), zatem jeśli drużyna Pellegriniego wygrałaby brakujące mecze, to „The Citizens” odskoczyliby wszystkim na trzy punkty. Tuz za podium zadekował się Arsenal, tracący na finiszu dobrą formę, a mający już sześć punktów straty do Chelsea. Naszym zdaniem walka o majstra rozegra się pomiędzy drużynami Mourinho, Rodgersa i Pellegriniego. A Wenger? Hmm, piszemy to z ciężkim sercem, ale kończy się jak zawsze. „Kanonierom” na finiszu sezonu znów miękną kolana, ale trzeba przyznać, że wyjątkowo później niż zwykle.
Przyjrzyjmy się kto ma najlżejszą drogę do mistrzostwa, a kogo czekają syzyfowe prace. Kto naszym zdaniem ma najłatwiej? Oczywiście Jose Mourinho. „The Special One” jest królem blagi, może mówić sobie co tam żywcem mu ślina na język przyniesie, ale jego farmazony na temat tego, iż nie jest faworytem do korony to bajki dla naiwnych. Portugalczyk wyznaje makiaweliczną rację stanu – „cel uświęca środki”. Jose powie i zrobi wszystko, byle przybliżyć swój team do ostatecznego celu, czyli odzyskania prymatu na Wyspach. „The Blues” zostało do rozegrania siedem gier, w tym zaledwie jedna poważna potyczka – 27 kwietnia z Liverpoolem na Anfield. Oczywiście będzie kilka meczów przeciwko zespołom walczącym o utrzymanie, ale jakąkolwiek stratę punktów przez Chelsea (oprócz meczu z Liverpoolem) należy będzie traktować jako mega sensację.
„The Reds” Brendana Rodgersa są dla nas jak na razie największym wygranym tego sezonu. Liverpool wrócił na dawne tory, a jego gra nawiązuje do złotych czasów spod znaku Paisleya, Dalglisha czy Rusha. W całej Europie nie ma drugiego takiego duetu jak SAS, równać się z nimi mogą jedynie inne magiczne twory, jak np. BBC czy koalicja dryblerów z Katalonii. Liverpool w tym sezonie raczej tytułu nie zdobędzie, ale jeśli Rodgers utrzyma swoją magiczną aurę sukcesu i rozwoju, „The Reds” w przyszłym roku będą się bić o mistrza do ostatniej kolejki. W tym będzie ekstremalnie ciężko, gdyż Luisa i chłopaków czekają boje z m. in. z Tottenhamem, Chelsea, Manchesterem City i Newcastle, a także nieobliczalnym West Hamem. Twardy orzech do zgryzienia, ale jeśli na koniec sezonu na czele tabeli przebojów Premier League usłyszymy „You´ll never walk alone”, będziemy świadkami sporej niespodzianki. Ale i tak już jeden sukces wydaje się pewien: awans do Ligi Mistrzów, a i to wiele patrząc jak długo nie oglądaliśmy w tych rozgrywkach Liverpoolu.
Największy maraton czeka chłopców Pellegriniego. City ma do rozegrania aż dziewięć kolejek, w tym kluczowe spotkania przeciwko Arsenalowi, Southampton, Liverpoolowi oraz Evertonowi. Na koniec sezonu jest jeszcze West Ham, który może wygrać i przegrać z każdym. „Inżyniera” Pellegriniego czeka największe wyzwanie w jego dotychczasowej karierze, ale jeśli stworzony przez niego mechanizm nie zawiedzie w końcówce sezonu, ludzie w niebieskiej części Manchesteru szybko zapomną o Roberto Mancinim. Wszystko w rękach, a właściwie nogach piłkarzy Manchesteru City. Naszym zdaniem zostaną vice mistrzem Anglii.
No i na koniec mamy nieszczęsny Arsenal. Siedem gier do końca, w tym cztery trudne – Newcastle, West Ham, Manchester City, Everton. Podopieczni Wengera praktycznie pogrzebali własne szanse na mistrzostwo katastrofą na Stamford Bridge (0:6) oraz ostatnim remisem u siebie ze Swansea (2:2). „Kanonierzy” byli dzielniejsi niż zazwyczaj, ale znów zabrakło charakteru, instynktu zabójcy. W decydującym momencie Szczęsny & co. posypali się jak domek z kart. Zobaczymy za rok. Jeden zaległy mecz ma także piąty w tabeli Everton, ale chłopcom Martineza pozostanie jedynie Liga Europy. Nasze przewidywania na pierwszą czwórkę są zatem następujące: Chelsea, City, Liverpool, Arsenal.
Wydaje się, iż finałowa batalia rozegra się pomiędzy „The Blues” i „The Citizens”, ale coś nam mówi, że ten Liverpool może jeszcze nieco zamieszać w końcówce. Już dawno Premier League nie była tak ekscytująca. Pierwsze kluczowe mecze już w najbliższej kolejce – Arsenal podejmie Manchester City, a Liverpool Tottenham. Oj, będzie się działo.
