W Lechii zaczęli mówić, szkoda że tak głupio

redakcja

Autor:redakcja

28 marca 2014, 00:18 • 3 min czytania

– Trenera z takim CV jeszcze w Polsce nie było. Mamy nadzieję, że Moniz pomoże nam osiągnąć zakładane cele – powiedział dumny Andrzej Juskowiak, wiceprezes Lechii Gdańsk ds. Sportowych podczas konferencji prasowej. A my się zastanawiamy: z takim CV, czyli z jakim? Może należałoby pójść śladem działaczy Śląska Wrocław i powielić zabieg wykonany przy Stanislavie Levym – po prostu życiorys pana Moniza trochę podkręcić, bo bez tego liftingu jest on bladziutki jak lico Kristen Stewart. I raczej godny wyśmiania, a nie zachwytów.
Nie czepialibyśmy się szczególnie, gdyby Juskowiak powiedział: – Wzięliśmy trenera, do którego mamy zaufanie. Jego dorobek w futbolu jest póki co mały, ale wierzymy, że w Lechii osiągnie sukces. Trener Kocian też nie był rozchwytywany przez wielkie kluby, a w polskiej lidze spisuje się bardzo dobrze.

W Lechii zaczęli mówić, szkoda że tak głupio
Reklama

Ale nie, to byłoby zbyt banalne. Trzeba powiedzieć: trenera z takim CV jeszcze w Polsce nie było! Nie w Lechii, w Polsce!

Faktycznie, nikt wcześniej nie zatrudnił 50-letniego trenera, który przez całe życie nie zaliczył nawet stu meczów na trenerskiej ławce. A te, które zaliczył, to w Austrii (gdzie liga jest teraz znacznie słabsza niż jeszcze dziesięć lat wcześniej) i na Węgrzech. Panie Andrzeju, na nikim pan posiłkami z Węgier wrażenia nie zrobi, naprawdę. Może się pan starać, ale to się nie uda. Jak na nasz gust, to całkiem niedawno Lechia miała trenera ze znacznie poważniejszym CV: Pawła Janasa, ćwierćfinalistę Ligi Mistrzów, byłego selekcjonera.

Reklama

Tak, Moniz był w kilku lepszych klubach „przynieś, podaj, pozamiataj”, ale nie ma to nie wspólnego z pracą pierwszego szkoleniowca. Adi Pinter – zatrudniony niegdyś przez Lecha Poznań – był „przynieś, podaj, pozamiataj” w Olympique Marsylia i w żaden sposób nie przełożyło się to na sukces w Polsce. Owszem, Moniz wygrał ligę austriacką, ale nasz kraj nie jest aż takim piłkarskim zadupiem – mimo że zadupiem jest niewątpliwie – byśmy mieli rozdziawić gęby w wielkim „wow”.

Nie będziemy grzebać w przeszłości i edukować Juskowiaka, że kiedyś Jaroslav Vejvoda (cztery mistrzostwa Czechosłowacji przed przyjściem do Legii) czy Stjepan Bobek (trzy mistrzostwa Jugosławii przed powrotem do polskiej ligi) Moniza mogliby wziąć na gościa od rozstawiania pachołków. Po prostu, „Jusko” powiedział, co wiedział, a że wiedział niewiele to wyszło jak wyszło. Nie sądzimy, by na trenerskie CV z panem Monizem zamienił się Dragomir Okuka czy Pavel Hapal (awansował z Ł»iliną do Ligi Mistrzów), bardzo mocno zastanowilibyśmy się, czy na życiorysy zamieniłby się Werner Liczka (między innymi drugi trener srebrnej reprezentacji Czech z 1996 roku) albo Duszan Radolsky. Nie wiemy też, czy w juskowiakowym rankingu należy w ogóle brać pod uwagę Polaków, bo jeśli tak, to Henryk Kasperczak tego całego Muniza zjada na śniadanie. O Kazimierzu Górskim aż nam niezręcznie wspominać, bo przed powrotem do Legii w sezonie 1981/82 miał na koncie nie tylko medale mistrzostw świata i olimpijskie, ale też mistrzostwa i puchary Grecji.

Monizem – który nigdy nie poprowadził nawet drużyny w swojej ojczyźnie chociażby na drugoligowym poziomie – mogliby wcale nie chcieć być inni Holendrzy, Maaskant czy śp. Theo Bos. Ale dobrze, tu się nie upieramy, bo całkiem możliwe, że Moniz nie chciałby być Maaskantem. W każdym razie – jak na 50-letniego gościa, to jest on w świecie futbolu anonimowy. Może sympatyczny, może usłużny, może będzie realizował politykę władz klubu, ale nie zmieni to podstawowego faktu: to anonim.

Tak, panie Andrzeju, byli ludzie z lepszym CV. Tylko trzeba się chociaż dwie minuty zastanowić. Aż tak zakompleksieni być nie musimy.

Najnowsze

Niemcy

Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu

Wojciech Piela
0
Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama