Jeszcze przed kilkoma laty, gdyby chcieć przygotować umowny rysopis trenera klubu Ekstraklasy, miałby on pewnie twarz nieśmiertelnego Oresta Lenczyka, o zgrozo – Ryszarda Wieczorka, dzielnie przemierzającego drogę od jednego śląskiego klubu do drugiego albo i Marka Chojnackiego w swojej nieśmiertelnej czapce – kaszkietówce, wracającego po raz n-ty ratować ŁKS. Próbując wykonać ten sam manewr dzisiaj, sprawa nie byłaby już tak prosta. Nie wiadomo do końca, czy ów modelowy trener byłby młody, czy może przynajmniej w średnim wieku. Nie wiadomo też, czy w ogóle mówiłby po polsku.
Od lat panuje opinia, że trenerskie środowisko w Polsce jest co najmniej tak hermetyczne jak prawnicze – karuzela kręci się bez opamiętania i jak raz się na nią wdrapiesz, w miarę pewnie usadowisz to będziesz na niej wirował przez długie lata. Non stop te same gęby tylko co raz to w innych konfiguracjach. Ale czy na pewno? I czy w tak dużym stopniu, żeby wciąż mówić o niezłamanej tendencji? W dalszym ciągu zgadza się tylko jedno – karuzela, owszem, pędzi bez ustanku, ale trenerski beton… lekko skruszał. Z różnych względów – jedni szukają całkiem nowych i coraz rzadziej polskich opcji (zagraniczne, znaczy lepsze!), inni kolokwialnie mówiąc „idą po taniości”. Bieżący sezon, a już ostatnie tygodnie zwłaszcza, pokazują to idealnie.
Wczorajsze zwolnienie Probierza z Lechii i jego dzisiejsze narzekania z Przeglądu Sportowego pt. „W Polsce pracować się nie da!”, skłoniły nas do szybkiego podsumowania, jak to naprawdę wygląda w Ekstraklasie na przestrzeni ostatniego roku. Wnioski? Najpierw ten mniej zaskakujący. Kluby naszej najwyższej ligi w ciągu dwunastu miesięcy dokonały więcej trenerskich roszad niż poważnych transferów. Statystycznie: w sezonie na jeden klub przypada idealnie jedna zmiana szkoleniowca.
20 marca 2013 – Dariusz Wdowczyk do Pogoni (za Skowronka)
22 marca 2013 – Czesław Michniewicz do Podbeskidzia (za Kubickiego)
27 kwietnia 2013 – Ryszard Tarasiewicz do Zawiszy (za Szatałowa)
4 czerwca 2013 – Michał Probierz do Lechii (za Kaczmarka)
11 czerwca 2013 – Franciszek Smuda do Wisły (za Kulawika)
17 czerwca 2013 – Piotr Stokowiec do Jagiellonii (za Hajtę)
——————————————————————————–
13 sierpnia 2013 – Jose Rojo Martin do Korony (za Ojrzyńskiego)
18 września 2013 – Jan Kocian do Ruchu (za Zielińskiego)
27 września 2013 – Orest Lenczyk do Zagłębia (za Buczka)
22 października 2013 – Leszek Ojrzyński do Podbeskidzia (za Michniewicza)
12 listopada 2013 – Ryszard Wieczorek do Górnika (za Nawałkę)
19 grudnia 2013 – Henning Berg do Legii (za Urbana)
6 stycznia 2014 – Artur Skowronek do Widzewa (za Pawlaka)
24 lutego 2014 – Tadeusz Pawłowski do Śląska (za Levego)
12 marca 2014 – Robert Warzycha do Górnika (za Wieczorka)
27 marca 2014 – Ricardo Moniz do Lechii (za Probierza)*
12 miesięcy (z kilkudniowym okładem), 16 klubów i 16 roszad. Wynik godny Jesusa Gila. Staraliśmy się o nikim nie zapomnieć, ale w natłoku zmian nie jest to wykluczone. Jednocześnie nie przez przypadek kilka nazwisk wyróżniliśmy pogrubioną czcionką. Od lipca, czyli od początku nowego sezonu ligowego, trenerzy w klubach Ekstraklasy zmieniali się dziesięciokrotnie, przy czym aż sześciu z nich, zakładając, że Ricardo Moniz za moment zostanie oficjalnie potwierdzony, to postaci na tej karuzeli całkiem świeże. Ponad połowa. Inaczej mówiąc: status quo został zdecydowanie przełamany. W ciągu siedmiu miesięcy dorobiliśmy się w Ekstraklasie sześciu nowych szkoleniowców z zagranicy, przy czym czterej z nich to obcokrajowcy.
Rynek otwiera się w poszukiwaniu świeżości. Środowisko staje się coraz mniej hermetyczne, a przy tym coraz trudniejsze dla tych, którzy już wyrobili sobie na nim jakaś markę. Najlepszy dowód, że wszyscy zdobywcy mistrzostw Polski i Pucharów Polski z ostatniego pięciolecia są dziś na bezrobociu – Fornalik, Skorża, Urban, Probierz, Michniewicz czy Zieliński. Większość z nich z pewnością jeszcze wróci (Fornalik już romansował z Górnikiem czy ze Śląskiem, Górnika nie było stać na Urbana, któremu w dalszym ciągu płaci Legia…), ale choćby zmniejszyli swoje wymagania, na tak bardzo nasyconym rynku, otwierającym się na nowości, bez wymiernych sukcesów może być im trudno wskoczyć na poprzedni pułap.
Z tej naprawdę starej gwardii zostało dziś w Ekstraklasie dosłownie kilku ludzi – Tarasiewicz, Stawowy, Lenczyk, Smuda. Wdowczyk przecież dopiero wraca po długiej banicji, Wieczorek zanim znów odszedł w niebyt też został odkopany po wielomiesięcznej pauzie. A i Stokowiec, Ojrzyński, Rumak czy Skowronek to trenerzy stosunkowo świeży, których ekstraklasowe doświadczenia nie przekraczają trzech sezonów. Ojrzyńskiemu trzy lata w „elicie” miną w czerwcu, Rumakowi tyle co wybiły dwa, Stokowcowi upłyną w lipcu, a „strażakowi” Skowronkowi, który wziął niechciany przez nikogo Widzew – w czerwcu.
Beton kruszeje. Nadeszły ciężkie czasy. I teraz najwięcej zależy od tych młodych, którzy dopiero wypływają, jak i od obcokrajowców – czy zdołają udowodnić, że warto na nich (i podobnych im) stawiać. Jeśli uda się choć niektórym, wiele nazwisk będzie musiało odejść do lamusa. Albo przynajmniej kalkulować, że po zwolnieniu oczekiwanie na kolejną fuchę może potrwać dłużej niż się spodziewali.
Fot. FotoPyK