Szatnia. Każda inna, każda ma swoje tajemnice

redakcja

Autor:redakcja

27 marca 2014, 15:09 • 5 min czytania

Zastanawialiście się kiedyś, jak wygląda piłkarska szatnia? Nie chodzi mi o wygląd czy wystrój samego pomieszczenia, choć i tutaj różnice potrafią być kolosalne. Może was zaskoczę, ale najlepsza szatnia, jaką widziałem, znajdowała się w Polsce, na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Po ostatnim remoncie robi duże wrażenie. Ogromna, naprawdę ładna, z pełną odnową biologiczną i nawet małym boiskiem ze sztuczną trawą do rozgrzewki. Również szatnia na stadionie Benfiki Lizbona wyróżnia się bardzo pozytywnie. Nieźle było w Amsterdamie. Ale co ciekawe i zaskakujące, już na San Siro szatnie dla gości są bardzo przeciętne. Małe, niczym szczególnym się nie wyróżniają. Widać, że w Mediolanie dbają wyłącznie o swoich zawodników.
W Polsce na minus, a jakże, Cracovia. Szatnie absolutnie nie idą za wyglądem samego stadionu. Typowe „basenówki”. Przed meczem mogła przebywać w nich tylko wyjściowa jedenastka. Reszta się po prostu nie mieściła. Jeszcze kilka lat temu, szczególnie w klubach pierwszej ligi, można było spotkać baraki służące jako szatnie. Przodowała w tym Flota Świnoujście. Do tego tragiczne boisko i przepis na amatorkę gotowy.

Szatnia. Każda inna, każda ma swoje tajemnice
Reklama

No dobra, ale nie o wyglądzie miałem przecież pisać. Szatnia piłkarska to miejsce szczególne. Sprawy, które się tam dzieją, przeważnie nie wychodzą na światło dzienne. Ja oczywiście również nie mogę zdradzić wszystkiego, ale mogę przybliżyć wam chociaż ogólny zarys tego jakże ciekawego i ważnego z punktu widzenia zawodników miejsca. To w szatni piłkarze świętują zwycięstwa, przeżywają porażki. To w szatni załatwiane są wszystkie problemy.

Cofnijmy się daleko w czasie. W ŁKS-ie szatnia była podzielona na dwie części. Główną, gdzie siedzieli zawodnicy starsi i zasłużeni oraz tak zwane miejsce „za ścianą”. Kąt dla młodych. Oczywiście każdy miał swoje krzesło. Wtedy były to „grillówki”. Zwykłe plastikowe krzesła, jakie przeważnie stoją w ogrodach. Podejrzewam, że do tej pory nic się nie zmieniło. W szatni zawsze ktoś rządzi. W ŁKS-ie rządził więc Grzesiek Krysiak. Grzesiek miał duży szacunek u piłkarzy. Miał również u szkoleniowców. Można by nawet nieśmiało stwierdzić, że trenerzy się go bali. Może zobrazuje wam to ta historia, której – uczciwie powiem – nie byłem świadkiem, ale znając Grześka jest więcej niż prawdopodobne, że miała miejsce.

Reklama

– Rysiu, powiedz Grześkowi, że dzisiaj nie gra.
– Nie, nie Marek, może ty mu powiedz – mieli się licytować Marek Dziuba, trener łodzian i Ryszard Polak, drugi trener, przed meczem, w którym Grzesiek miał nie zagrać.

W szatni jest też człowiek od atmosfery, odpowiedzialny za ciekawe historie i głupie dowcipy. W Cracovii prym wiódł Tomek Moskała, w Widzewie Jarek Bieniuk, w Wiśle Darek Dudka. W dobrej szatni musi być wesoło. Na porządku dziennym było smarowanie majtek ben-gayem, bardzo rozgrzewającą maścią. Uwierzcie mi, nie chcielibyście, żeby was to spotkało. Czasem zdarzało się, że któryś z piłkarzy pojechał na mecz z piłką lekarską lub dziesięciokilowym talerzem w torbie, który to podrzucił drużynowy zgrywus.

Najlepsze wspomnienia mam z szatni GKS-u Bełchatów. Z dwóch przyczyn – byłem tam 3 lata i odgrywałem jedną z pierwszoplanowych ról. Do tej pory nie wiem, jak bardzo wyniki zespołu zależą od atmosfery w szatni. Pewne jest, że bez zgranej, mocnej szatni, ciężko jest o mocną drużynę. W Bełchatowie mieliśmy jedno i drugie. Ludźmi od atmosfery byli Grzesiek Król i Jano Frohlich. Wiele atrakcji zapewniał również „Byczek”, o którym to kiedyś wam już pisałem. „Byczek” często raczył nas różnego typu piosenkami śpiewanymi na żywo. Jak się pewnie domyślacie, nie był obdarzony głosem Iglesiasa. Było więc bardzo wesoło. Czasami nawet trener Lenczyk wpadał posłuchać. Lubiliśmy spędzać tam czas. Czasem po treningu schodziło jeszcze z dwie, trzy godziny. Była sauna, odnowa, sympatyczni masażyści.

We Włoszech nie było już tak wesoło. Piłkarze po treningu rozjeżdżali się szybko w swoje strony.

Do szatni lubią zaglądać prezesi i właściciele drużyn Najchętniej po meczach. Ł»eby pochwalić, obiecać dodatkową premię czy opieprzyć. Szczególnie często miało to miejsce w Grecji. Praktycznie po każdym spotkaniu właściciel klubu, pan Bakos, przychodził z wizytą. Miał szczególny sposób mówienia. Cały czas krzyczał. Nawet jak nas chwalił. Na koniec przemówienia rzucał jakąś kwotę. Wtedy szatnia zaczynała wrzeć, a on podbijał stawkę. Taki to południowy typ.

W Polsce często po meczach zaglądał właściciel Cracovii, pan Filipiak. W stylu greckim lubił dołożyć coś do premii. Czasem jednak długo schodziło z puszczeniem przelewu. Bardzo długo. Profesor lubił też rzucić jakąś niezbyt celną uwagę.

Za to w Holandii prezes nigdy nie pojawiał się w szatni. Słusznie bowiem wychodził z założenia, że jest to miejsce dla piłkarzy i trenera, a jego miejsce jest w gabinecie prezesa. I to rekomenduję polskim włodarzom.

PS W poniedziałkowym meczu Legii z Piastem z bardzo dobrej strony pokazał się Wladimir Dwaliszwili. W pięknym stylu zdobył bramkę na 2:1 dla swojego zespołu, zapewniając trzy punkty drużynie z Warszawy. Tym golem oraz dobrze znanym w Polsce gestem pokazał wszystkim niedowiarkom i krytykom swojej osoby, że potrafi być skutecznym i bardzo ważnym ogniwem zespołu. Pokazał, że Legia ma jednak napastnika na miarę swoich aspiracji.

No dobra, żartuję.

W tym wypadku przydałaby się mocna rozmowa z prezesem. Jeśli nie w szatni to w zaciszu gabinetu szefa.

RADOSفAW MATUSIAK

Najnowsze

Niemcy

Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu

Wojciech Piela
0
Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama