Puchar Polski. Probierz na walizach, Tarantino reżyseruje mecz w Legnicy

redakcja

Autor:redakcja

25 marca 2014, 22:11 • 4 min czytania

W półfinałach Pucharu Polski zameldowały się Arka i Jagiellonia, obie ekipy zasłużenie, choć bardzo inne były ich pomysły na przeskoczenie rywali. Jagiellonia od pierwszych minut starała się prezentować kunktatorski futbol i solidną murarkę, a po bombie Balaja na 1:0 szczególnie rzadko wypuszczała kielnię z ręki. Miedź mogła dzisiaj awansować, ale jeśli trzymasz rywala przy linach to albo umiesz go znokautować, albo sam szykuj się na nokaut. Arka gra dalej, bo była mądrzejsza, bardziej konsekwentna, mniej chimeryczna.
W Gdańsku Lechia pomachała szabelką, potem Balaj zdjął pajęczynę, Lechia spróbowała więc machać szabelką nieco bardziej energicznie. Ale robiła to w skrajnie niezorganizowany sposób, zbyt chaotyczny. Styl nie snajpera a raczej małpy z karabinem, a więc na każde trafienie przeciwnika dwa strzały w stopę. Owszem, wyrównała, ale dlatego, że agentem gdańszczań był dzisiaj Tosik, który co najmniej dwa razy wcisnął przycisk autodestrukcji. W pierwszej połowie został kompletnie ośmieszony przez Sadajewa, w drugiej ośmieszył się sam puszczając Frankowskiego bez obstawy, dzięki czemu ten z bliska wpakował piłkę głową do siatki.

Puchar Polski. Probierz na walizach, Tarantino reżyseruje mecz w Legnicy
Reklama

Ł»yczliwość Tosika też jednak w którymś momencie musiała się wyczerpać, nie będzie chłopak dawał prezentów cały mecz. A wtedy Lechia miała w swoim arsenale wyłącznie ataki na hurra, wikłanie się w dryblingi przeciwko kilku graczom na raz, podania w aut. Jaga nie unikała fauli (po pierwszej połowie miała ich już dwanaście), więc tym bardziej wybijała rywalom chęć gry w piłkę. Ł»eby było jasne jednak, największą przeszkodą Lechii była dzisiaj ona sama. Nie można wygrać bez pomysłu na grę, bez choćby jednego gracza, który wziąłby odpowiedzialność za rozgrywanie. W konsekwencji walili głową w mur, a sytuacje stworzyli parokrotnie tylko dlatego, że Jagiellonia murem w obronie po prostu nie jest i każdemu podaruje parę okazji.

Smutne 1:1, jeśli był to mecz o stołek Probierza, to ma on o czym teraz myśleć. Choćby o tym kto pomoże mu przy spakowaniu się albo gdzie może kupić dostatecznie duże torby na swoje manele. Ciężko dziś znaleźć argumenty na jego obronę, bo Lechia grała – wybaczcie, ale to najbardziej według nas pasujące określenie – głupi futbol. A za to, bez względu jak fatalnie prezentowali się piłkarze, trener musi brać dużą część odpowiedzialności.

Reklama

***

Znacznie ciekawiej było w Legnicy, gdzie Miedź po wywiezieniu remisu z Gdyni marzyła o półfinale. Nie brakowało w tym spotkaniu niczego: 2:3, karny, czerwona kartka, pomocnik wpuszczający gole, akcje przenoszące się w kilkanaście sekund z jednego pola karnego pod drugie. Dziękujemy, dobranoc, poprosimy ten mecz na VHS i będziemy robić powtórki w każde niedzielne popołudnie.

Długimi minutami Miedź wyglądała naprawdę nieźle, w końcówce spotkania Miszczuk miał solidny trening strzelecki, co chwila musiał się gimnastykować. Aż dziwiliśmy się czemu legniczanie są tak nisko w tabeli pierwszej ligi, skoro potrafią fajnie pograć piłką, stworzyć sobie sporo sytuacji z przecież przyzwoitym rywalem. Ale jednak pamiętajmy: Miedź uciułała ledwie punkt więcej niż Puszcza Niepołomice. Choć znajdziesz tam paru zawodników potrafiących zrobić czasem coś więcej, to drużyna ta jest tykającą bombą, mającą zbyt wiele przestojów. Co z tego, że na chwilę rozłożysz przeciwnika na macie, skoro za chwilę sam się na niej kładziesz. Tak jak pisaliśmy na początku: w takich meczach albo dobijesz, albo jesteś dobijanym.

Arka była mądrzejsza i bardziej konsekwentna. Różnicę na tym poziomie robił – tak, piszemy poważnie – Ślusarski, po drugiej stronie próbował to samo robić Burkhardt. „Bury” jednak choć okrasił występ golem na 1:0 i paroma udanymi passami, tak równie wiele miał zepsutych zagrań i strzałów „na pałę”. Właściwie nie wiemy, czy więcej daje swojemu zespołowi, czy bardziej drużyna cierpi na tak chimerycznym rozgrywającym. W ogóle z przodu w Miedzi roiło się od dobrze znanych nazwisk: فobo, Burkhardt, Madejski, na ataku Zakrzewski. I każdy z nich dzisiaj prezentował się trochę jak „Bury”, czyli dobre zagranie przewlekał dwoma beznadziejnymi. Z jednej strony فobodziński pięknie uderzył w pierwszej połowie i Arkę uratował słupek, z drugiej co chwila był zatrzymywany łatwo przez jakiegoś anonima Glaubera.

Dwumecz mógł skończyć Tomasik, ale byliśmy świadkami najefektowniej spartolonej sytuacji sam na sam tej edycji PP. Mógł zrobić wszystko, miał hektary wolnego miejsca. Ale wybrał strzał prosto w golkipera. Gratulujemy fantazji. Pod koniec spotkania Miedź prowadziła kanonadę, ale też ograniczała się głównie do strzałów z dystansu, a nie – co bardzo ważne – przemyślanych akcji. Arce akurat wtedy odcięło na trochę prąd, trzeba było to wykorzystać.

Na deser dzisiejszy bilans Bartoszewicza. Okazało się, że to wielce wszechstronny gracz: sprezentował gościom karnego, skrócił sezon Da Silvie (kontuzja), na deser wpuścił gola, gdy zastąpił schodzącego za czerwoną kartkę Bledzewskiego. Prędko takiej statystyki pewnie nie uświadczymy.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Niemcy

Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu

Wojciech Piela
0
Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama