Pierwsza liga – jedenastka takich, których trzeba wyciągnąć do Ekstraklasy

redakcja

Autor:redakcja

23 marca 2014, 14:57 • 7 min czytania

To nie jest ani dream team złożony z pierwszoligowców, ani jedenastu najzdolniejszych zawodników występujących na tym szczeblu. Po prostu oglądamy mecze Ekstraklasy i jej zaplecza – na przemian – i często zadajemy sobie pytanie: czy panowie działacze w Bielsku-Białej, فodzi, Gliwicach, a nawet Białymstoku mają Orange Sport? Jeśli nie, właśnie teraz postaramy się przekonać, że na drugim poziomie wśród dziesiątek drwali, leszczy i życiowych pokrak, biegają całkiem rezolutni kandydaci na piłkarzy. Nie trzeba Urdinovów lub Rajalaksów, żeby porządnie uzupełnić skład i później – po meczach – nie mieć kompleksów.
Pominęliśmy uznanych ligowców pokroju Wróbla czy Ślusarskiego, odrzuciliśmy całą gromadę wypożyczonych ze Zwolińskim na czele, jak również tych dobrze rokujących, lecz dopiero wkraczających z butami do ligi – chodzi tutaj o Chrzanowskiego oraz Ł»wira i Kuna juniora ze Stomilu. Oczywiście nie każdego z poniższego składu da się wyciągnąć za czapkę gruszek, trzydzieści napompowanych piłek, cztery znaczniki i dwa bilety kolejowe na okaziciela. Chcemy jednak pokazać pewien mechanizm – lepiej co nieco zapłacić za gościa stąd niż płacić komuś tylko dlatego, że został przyprowadzony za rękę przez zaprzyjaźnionego agenta.

Pierwsza liga – jedenastka takich, których trzeba wyciągnąć do Ekstraklasy
Reklama

No to do boju.

Reklama

فukasz BUDZIفEK

Golkiper GKS-u Katowice to na pierwszoligowych boiskach uznana Marka. Tyle że co do najlepszego na tej pozycji, wątpliwości jest sporo. Ze starszych dobry sezon ma Prusak z Łęcznej, natomiast z młodszego pokolenia wybronionymi karnymi wybił się Szromnik z Arki, Sobieszczyk z Puszczy często ma okazję, by się wykazać, a przecież jest jeszcze mający ostatnio słabsze mecze reprezentant Nawałki, czyli pajacujący na potęgę Leszczyński. My stawiamy jednak na wracającego do zdrowia Budziłka, ponieważ między słupkami sprawia wrażenie najbardziej odpowiedzialnego, a jego umiejętności są zbilansowane i trudno do czegoś konkretnego się przyczepić. Zimą negocjował z Legią, ale nie uśmiechało mu się przesiadywanie na trybunach.

Adrian BASTA

Pamiętacie zeszłą wiosnę i heroiczną postawę skreślonej po pierwszej rundzie drużyny Bełchatowa? Wtedy świetnie radzili sobie zwłaszcza w akcjach oskrzydlających, dzięki sprawnym bocznym obrońcom, dublującym schodzących do środka skrzydłowych. Z lewej Kosznik, z prawej Basta. Losy starszego z nich potoczyły się trochę fartowniej, zadebiutował nawet w reprezentacji, lecz patrząc na wiek, ma już bliżej niż dalej. Przed Bastą z kolei perspektywa przynajmniej kilku sezonów, nim pierwszy raz usłyszy „nie no, ten to już trochę za stary”. Patrzymy na Ekstraklasę, zerkamy na niego i… połowa klubów powinna wybadać, po ile taka przyjemność.

Jakub CZERWIŁƒSKI

Wygląda jak Pazdan, gra jak Pazdan, ale nazywa się Czerwiński. Dopiero latem skończy 23 lata, tymczasem na zapleczu występuje piąty sezon. Początkowo raził nieporadnością, często spóźniał się z interwencjami i sprawiał wrażenie spiętego, wręcz przerażonego koniecznością dłuższego podania, o ile nie miało to być kopnięcie w aut, takie z serii „na siódme piętro”. Ale bardzo się przez ten czas wyrobił. Dziś imponuje opanowaniem, próbuje trudniejszych rozwiązań. Co prawda do paru rzeczy można się przyczepić, aczkolwiek z pewnością nie chodzi o grę na alibi. Zdarza mu się zbyt często pójść na raz, na dzika (Pazdan w końcu), lubi ostrą grę i rozpycha się łokciami w powietrzu, bo jakoś musi nadrobić brak centymetrów. Tak czy inaczej – czołowy stoper pierwszej ligi.

Maciej WILUSZ

Chyba nie jest aż tak dobry, jakim widzi go selekcjoner. Nam bardziej wydaje się, że gdyby na co dzień posługiwał się nie lewą, a prawą nogą, byłby na polskie warunki gdzieś na granicy między „nie najgorszym” i „nawet niezłym”. Bo, mówiąc szczerze, w przypadku Wilusza szału nie ma, za to ciągle istnieje ryzyko, że coś popsuje, jak choćby co tydzień jesienią 2012. Dobrze wyprowadza piłkę – ktoś zauważy. Pamiętajcie jednak – pozwólcie, że przywołamy najdobitniejszy przykład, czyli Kamińskiego – obrońca jest od bronienia, natomiast rozegranie może być jedynie jego atutem. Dodatkowym i wcale nie priorytetowym. Tak samo jak od kucharza wymagamy, by dobrze gotował, a nie z gracją wyręczał kelnerów. Wychwalanie Wilusza lekko zaburza tę hierarchię wartości, tyle że mimo wszystko poziomem do Ekstraklasy pasuje jak najbardziej.

Radosław JASIŁƒSKI

Był o krok od Lechii, która jednak wybrała ogranego o poziom wyżej Pazia. Jasiński jak dotychczas nie byłby w stanie obdzielić swoim szczęściem kilku osób jednocześnie, ponieważ brakuje go jemu samemu. W Lechu występował w roczniku, który uchodził za królika doświadczalnego. To na nim testowano metody, z których te sprawdzone przenieśli później na cztery lata młodszego Kędziorę czy zwłaszcza Bednarka (kolejne dwa lata mniej). Kiedy wydawało się, że promocja we Flocie to tylko kwestia miesięcy, po świetnym ubiegłym sezonie cała drużyna – co akurat łatwe do przewidzenia – spuściła z tonu. On również, lecz piętro wyżej raczej dałby sobie radę, a jeśli przez następnych parę miesięcy (sezonów) pobiega razem z drwalami, jest spora szansa, że również nim się stanie. Przysłowie o wchodzeniu między wrony znacie…

Michał RZUCHOWSKI

Zawodnik w pewnym sensie ograniczony piłkarsko, bardziej – powiedzielibyśmy – zadaniowy, jednak te wady niwelują się, gdy weźmiemy pod uwagę jego pozycję. Defensywny pomocnik w Ekstraklasie, czego dowodem فatka czy alternatywa z wyższej półki – Rogalski, nie musi być jakoś szczególnie zaawansowany technicznie. Rzuchowski na pierwszoligowym froncie pod tym względem nie odstaje, ale chcielibyśmy zobaczyć, jak spisuje się w drużynie kreującej grę, w której on miałby za zadanie wychodzić spod pressingu rywala szybką klepką i regulować tempo akcji. O, właśnie. Tempomat. Wyobrażacie sobie playmakera w takim stylu? To wykombinujcie teraz przeciwieństwo i dostaniecie sympatycznego Michała. Silny, wybiegany, z klatką szerszą niż molo w Sopocie i siłą strzału pokroju Janikowskiego z NFL. Warto mu się przyjrzeć, bo stosunkowo często strzela śliczne gole z dystansu. Za sprawą tych jasno sprecyzowanych atutów powoli wyrasta na czołową postać ligi.

Adrian CIERPKA

Zastanawiamy się coraz częściej, dlaczego Lech – skoro nie lubi wydawać gotówki – tak łatwo rezygnuje ze swoich wychowanków. W Pogoni korzystnie radzi sobie Golla i potrafimy sobie wyobrazić, że jak równy z równym rywalizuje z Wołąkiewiczem i że zarabia jedną dziesiątą pensji Arboledy. Kiedy patrzymy na Drygasa, na to, jak dowodzi środkiem pola w Zawiszy, przekonuje nas bardziej od Trałki, zresztą klubowa księgowa też pewnie podzieliłaby nasze zdanie. No i mamy Cierpkę, rówieśnika Linetty`ego, jego kumpla ze środka pomocy, piłkarza od niego trochę bardziej nastawionego na defensywę. I co? Lech latem puścił go bez żalu, a 19-letni pomocnik wraz z każdym kolejnym meczem w Miedzi potwierdza, że jeszcze o nim usłyszymy. Naszym zdaniem – prędzej niż później.

Mateusz SZWOCH

Gdybyśmy mieli wskazać jednego piłkarza z pierwszej ligi, który swoimi umiejętnościami robi – to już oklepany frazes – różnicę, padłoby właśnie na najjaśniejszy punkt zmierzającej ku Ekstraklasie Arce Gdynia. Stylem gry – dajemy sobie rękę uciąć – wpasowałby się do takiej Jagiellonii czy Cracovii szybciej i efektywniej od Rajalakso lub – o zgrozo – Rakelsa. Wszechstronny, bo zagra na każdej pozycji w ofensywie. Nawet jeśli nie zawsze wszystko mu się uda, a przecież pozycja zachęca go do prób nieszablonowych zagrań, to obroni się pomysłem. Głowa w górze, dobra prostopadła piłka, a jak się okazuje w ostatnich tygodniach – również potężny strzał z dystansu, za unikanie którego zbierał cięgi od kolegów i trenerów. A że za Szwocha trzeba trochę posmarować? Nic w tym niemoralnego. Wszedł już na poziom Masłowskiego sprzed roku. Reprezentanta Polski wtedy nikt nie kupił, bo drogi, a dziś tamta cena byłaby… przepromocją. Ryzyko znikome.

Bracia MAK

Podobnie do Tomasza Wróbla, bliźniaków z Bełchatowa rozpoznajemy wyłącznie po numerze na koszulce. Obu wystawiamy więc na skrzydłach, przy czym jednak nawet w wypadku, gdyby nagle postanowili zamienić się flankami, nikt by się nie kapnął. No, może poza wybitnymi statystykami. Mateusz jest odrobinę lepszy technicznie od Michała, a jego drybling nie ogranicza się tylko do puszczenia piłki obok rywala i wykorzystania walorów szybkościowych. Dokładniej dośrodkowuje, pewniej czuje się w grze kombinacyjnej, za to ten drugi częściej strzela gole. To prawda – sporo jesiennych występów zaliczył grając w ataku, lecz nominalnie najlepiej czuje się przy linii bocznej. Bliźniacy pod koniec roku skończą 24 lata, więc wypadałoby, żeby wzięli się za granie w Ekstraklasie na poważnie, kosztem opowiastek o młodych-zdolnych braciach.

Dariusz ZJAWIŁƒSKI

Kiedyś zrobiono mu krzywdę, wrzucając nieprzygotowanego nastolatka do szerokiego składu Legii. Surowy technicznie, niekoniecznie sprinter, natomiast podobno ze smykałką do strzelania goli. Tak szybko, jak zapowiedział, że „idą na mistrza”, nagle obudził się w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki. Patrząc na mapę Polski, całkiem niedaleko, lecz piłkarsko – wiadomo. Tam, jako że wcale nie zdobywał tylu bramek, ilu się po nim spodziewano, zrobili z niego środkowego pomocnika. O poważnym graniu w piłkę mógłby zapomnieć na dobre, ale gdy zadzwonił ostatni dzwonek, rękę wyciągnął Dolcan w osobie trenera Podolińskiemu. W zeszłym sezonie w ataku pierwszoplanową postacią był Piątkowski, dlatego Zjawiński hasał po skrzydle, co jest zadaniem o tyle niewdzięcznym, że w Ząbkach grają trójką w obronie, czyli biegać trzeba od pola karnego do pola karnego. Trochę się rozruszał, a jak jesienią rozpoczął strzelanie, to ciężko go wyhamować. Najlepszy strzelec pierwszej ligi. Już teraz trafiał częściej niż Piątkowski w całym zeszłym sezonie.

Fot.FotoPyk

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama