Zaczynamy rozumieć już całą tę zmowę milczenia właścicieli polskich klubów. Wszyscy narzekają, że schowani z tyłu w ogóle nie zabierają głosu, ale wystarczy z ich ust jedno słowo i jest źle. Bardzo źle. Dopiero co Janusz Filipiak wyszedł do dziennikarzy i w każdej poruszanej kwestii dawał do zrozumienia, że jego Cracovia to klub-kukułka. Poklasku momentalnie pozazdrościł mu Sylwester Cacek, który udzielił wywiadu serwisowi widzewiak.pl. Niestety (a może właśnie stety?), podobnie jak w przypadku Filipiaka, z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem pogrąża się coraz bardziej.
Z samego rana odebraliśmy telefon od znajomego, wiernego kibica Widzewa: – To już nie jest materiał do analizy dla dziennikarzy, tylko dla biegłego psychologa…
Jak pan ocenia mecz z Zagłębiem?
– Widać, że zawodnicy dają z siebie wszystko i robią postępy w grze, natomiast coraz gorzej zachowują się kibice. Chcą chyba doprowadzić do tego, co wydarzyło się pięć lat temu, gdy po strzeleniu bramki kibice gwizdali na własny zespół. Jak kibice domagają się, żeby zespół grał do końca, to niech oni też do końca dopingują. A jak nie chcą, to niech nie przychodzą na stadion.
Tak zaczyna się wywiad z Cackiem i tak właśnie wygląda cała diagnoza właściciela. Problemem nie jest drużyna, która „robi ciągłe postępy w grze” i „prezentuje ryzykowną grę”. A że od początku roku zdobyła okrągłe trzy punkty, wygrała zero meczów i od ponad trzech godzin ani razu nie trafiła w bramkę (nie do bramki, w bramkę!)? Bywa. Problemem nie jest więc drużyna, a kibice. Wszyscy ci – od pierwszego do ostatniego – którzy wydają ciężko zarobione pieniądze na bilet, przychodzą na stadion i śmią nie dopingować drużyny przez cały mecz. Chcecie, żeby piłkarze grali do końca, to i wy do końca dopingujcie. A jak nie, to won! Nikt was tu nie zapraszał! Patrząc na akcje marketingowe, to chyba faktycznie, nikt.
Kibicom, którzy wydają pieniądze na klub, właściciel stawia warunek: jak macie przyjść i nie pomagać, to nie przychodźcie. Ten sam właściciel, który wcześniej orzekł, że nie widzi sensu wkładania w Widzew kolejnych środków.
Zastanawiamy się: skoro pan Cacek wymaga od kibiców dopingowania zespołu do końca, to może niech kibicom płaci? To znaczy – może niech chociaż obieca, że zapłaci. Mówimy tu przecież o jakiejś usłudze, której pan C. oczekuje, niestety – jak to ma w zwyczaju – oczekuje jej za friko.
Największą odpowiedzialność za piłkarski upadek Widzewa ponoszą kibice. Nikt inny, tylko leszcze, które śmią wyrazić rozczarowanie, że drużyna zdobyła w 27 meczach 18 punktów, że – gdyby nie podział punktów – już dawno byłaby w pierwszej lidze. „Niech idą na jazdę figurową, tam się nie będą frustrować”, podpowiada Cacek. Gdyby ktoś tak jeździł na łyżwach, jak Widzew gra, to skończyłoby się to połamanymi kończynami i rozwaloną głową… Oczywiście, jak na biznesmena pełnego sukcesów – zwłaszcza w środowisku piłkarskim – przystało, wychodzi z gotowym już rozwiązaniem: grajmy przy pustych trybunach, bez tych cholernych frustratów. Najchętniej, jak mówi, to zamknąłby stadion, gdyby to od niego zależało. A przecież wiadomo, że… to zależy właśnie od niego. Chcesz, pan, zamknąć stadion, to go zamkniesz. Wprawdzie sprzedał karnety, więc zagwarantował usługę, ale kiedyś „Magazyn Futbol” (zgadnijcie, kto pociągał za sznurki) sprzedał prenumeratę ludziom, a potem się zamknął. Więc w sumie – czemu nie?
Wszelkie pytania o upadający piłkarsko Widzew i dramatycznie niski poziom sportowy, Cacek kwituje: no ale kibice! Ł»e to nie oni są na ostatnim miejscu? „Zgoda, ale w takiej Anglii czy Niemczech kibic jest z drużyną zawsze. A my mamy kibiców sukcesu”. Kibiców sukcesu? Panie Cacek, jakiego sukcesu? Sukces to był, ale piętnaście lat temu, a od lat siedmiu – wtedy pojawił się pan w Widzewie – klub niczego nie osiągnął. Chyba, że sukcesem nazwiemy powrót do Ekstraklasy, po uprzednim spadku oczywiście. No to gratulujemy.
Sam właściciel Widzewa przyznaje: – Ja dzisiaj jestem pod wpływem czwartkowego światowego dnia szczęścia i widzę świat i przyszłość w jasnych barwach.
Nie wiemy, czy będąc na takim haju dostrzega, iż ostatnią drużyną, która na tym etapie rozgrywek miałaby tak mało punktów, było w 2008 roku Zagłębie Sosnowiec. Od tamtej pory nie mieliśmy w lidze ani jednej tak beznadziejnej ekipy jak Widzew!
Cacek obsmarowuje w wywiadzie wszystkich, których jeszcze nie zdążył obsmarować wcześniej. Ł»e większość na tej liście już odhaczono, a został tylko syn i jego koledzy, którzy nieudolnym zarządzaniem doprowadzili do takiej sytuacji, padło na kibiców. Za porażki młodej i niedoświadczonej drużyny nie są odpowiedzialni ci, którzy ją stworzyli, tylko ci, którzy dopingują przez 75 minut, a przez ostatni kwadrans nie wytrzymują nerwowo. Ale pouczeni zostali też dziennikarze, o czym powinni pisać, a o czym nie. A na dodatek oberwał Bogu ducha winny Mroczkowski.
Niektórzy trenerzy nie będą tu już pracowali, póki ja mam jakiś wpływ na klub. Bo nie mają charakteru. Szukam trenera z charakterem, umiejętności każdego można nauczyć. Chodzi o charakter i zasady.
Przy wcześniejszym podpisywaniu nowej, dwuletniej umowy z Mroczkowskim Cackowi ten brak charakteru nie przeszkadzał. Podobnie jak w opowieściach, że trener ma u niego tak mocną pozycję, że nawet dziesięć kolejnych porażek tego nie zmieni. Oczywiście, w takim przypadku trenera szuka Cacek, ale gdy przychodzi do publicznych rozmów o zmianach szkoleniowcach, to on nie ma z tym nimi wspólnego. Odpowiedzialność ponoszą ludzie właściciela, ale nie właściciel. Zresztą, wszystko co złe, to akurat wszyscy dookoła. Wszyscy, tylko nie Cacek. Zero pokory, zero samokrytyki, zero umiejętności podjęcia jakiegokolwiek dialogu.
Kiedyś, gdy Widzew spadał z ligi, Cacek pokłócił się z kibicami i źle na tym wyszedł. Na błędach się jednak nie nauczył – zamiast powiedzieć kibicom „Nie poszło nam w tym roku: pomóżcie, to może jeszcze damy radę”, odsyła ich na siatkówkę albo koszykówkę. Bo – jak zapewnia – malkontentów i pesymistów nie potrzebuje.
W czym dostrzega pan podstawy do optymizmu?
– Bo niezależnie od wszystkiego bycie z klubem sprawia przyjemność wielu osobom, które znam.
Miałem na myśli grę drużyny…
– Podoba mi się, że chłopaki coraz częściej i odważniej operują piłką, i podchodzą wysoko. To jest gra ryzykowana. Mogą się pojawić kosztowne błędy. Ale robią to odważnie i myślę, że jeśli z tego nie zrezygnują, to wcześniej czy później zwycięstwa przyjdą. Jak przyjdą wcześniej, to będziemy grać w ekstraklasie, jak później to w pierwszej lidze. (…) Ja dzisiaj jestem pod wpływem czwartkowego światowego dnia szczęścia i widzę świat i przyszłość w jasnych barwach.
Panie Cacek, jak sam pan wspomniał – światowy dzień szczęścia to był w czwartek. Dzisiaj jest niedziela, a pański klub – przy pana wielkiej „pomocy” – umiera. Jak kibice pójdą oglądać łyżwiarzy, koszykarzy czy siatkarzy, to umrze w samotności.
Fot.FotoPyk