Co łączy drużyny Śląska i Górnika? Spory potencjał i mocno podniesione oczekiwania: w pierwszym przypadku na początku sezonu, w drugim – już w jego trakcie. Oczekiwania, którym dziś nie są w stanie sprostać. Wystarczy spojrzeć na ostatnich jedenaście kolejek, gdzie zabrzanie uzbierali dziesięć punktów, wrocławianie – dziewięć. Mniej ma już tylko Widzew, który podobnie jak Górnik właśnie w tym roku nie wygrał ani jednego meczu.
Dlaczego bierzemy pod uwagę akurat jedenaście meczów? Ano dlatego, że tyle upłynęło od przybycia do klubu Ryszarda Wieczorka. Jego w Zabrzu już nie ma, jest Robert Warzycha, chociaż Górnik wciąż wygląda tak, jakby duch Wieczorka wciąż się nad nim unosił. Niestety, dla Górnika.
Podopieczni Warzychy – albo Józefa Dankowskiego, sami już nie wiemy – przez dobrą godzinę wyglądali naprawdę kiepsko. Pierwsza połowa? 41 procent posiadania piłki, jeden celny strzał, wynik 0:1 i… fura szczęścia. Wszystko dlatego, że tych goli po stronie Śląska mogło, a właściwie powinno być więcej. Górnik pozwalał rywalom na bardzo wiele: spokojne konstruowanie akcji, uwalnianie się Marco Paixao spod opieki obrońców, dochodzenie do kolejnych sytuacji. Po świetnym dośrodkowaniu lewą nogą Zielińskiego trafił jeden Paixao (Marco), zaraz spróbował też i drugi (Flavio), ale fatalnie skiksował, tak jak i chwilę później Marco, któremu w polu karnym odskoczyła piłka. Zmarnowanymi okazjami Śląsk nie musiał się jednak przejmować, kwestią czasu były kolejne…
Aż 20 minut przed końcem zameldował się na murawie gość, który to wszystko rozkręcił i rozruszał. Iwan. Bartosz Iwan – zmora Śląska. Jesienią wszedł na ostatni kwadrans i w wygranym 3:2 przez Górnik spotkaniu zdobył gola w 90. minucie. Dziś – w swoim trzecim występie przeciwko Śląskowi – również trafił, radząc sobie z Zielińskim jak z juniorem. Było to trafienie na wagę jednego punktu.
Warto zauważyć, że Śląsk miał dziś też nieco pod górkę. Po pierwsze, Warzycha okazał się bardziej spostrzegawczy niż Wieczorek i w drugim swoim meczu ustawił Roberta Jeża na właściwej dla niego pozycji – pozycji siedzącej. Po drugie, piłkę meczową miał na nodze Dalibor Stevanović. Po wrzutce rezerwowego Mili i błędzie Kasprzika, który piąstkując trafił piłką w plecy swojego kolegi, Słoweniec strzelał na bramkę, w której nikogo nie było. A że na drodze leżało i stało kilku piłkarzy, to uderzał tak, by ich ominąć. I ominął, bo futbolówka odbiła się od słupka.
Gra Śląska mogła się dziś podobać, piłkarze po zmianie trenera nieco odżyli. Znów kluczową rolę odegrał nieoceniony Paixao, który trafił już w pięciu (!) z sześciu rozegranych w tym roku meczów. Na tym poziomie, jaki gospodarze prezentowali dziś przez dłuższy czas, był też Prejuce Nakoulma. Gość, który na wiosnę jeszcze się nie odkręcił, ale dał znak, że powoli budzi się ze snu. Pewnie jak obudzi się on, to powstanie i cały Górnik, który ma jeszcze sześć punktów przewagi nad dziewiątą Cracovią. Natomiast Śląsk do grupy mistrzowskiej traci ich aż siedem, czyli… najwyższa pora przestać się oszukiwać.
TUTAJ przeczytasz o meczu Podbeskidzia z Cracovią (1:1) >>
TUTAJ przeczytasz o meczu Pogoni z Ruchem (3:1) >>

Fot.FotoPyk