Tekst czytelnika: Korona obiektem pożądania piłkarskiej Polski? Czasem przydałyby się gwizdy

redakcja

Autor:redakcja

21 marca 2014, 01:22 • 4 min czytania

Zażenowanie to uczucie, które towarzyszy mi w rundzie wiosennej ekstraklasy każdorazowo przy okazji meczów z udziałem Korony Kielce. Szczególnie wysoki poziom osiąga ono gdy drużynę tę mam „przyjemność” oglądać na jej własnym stadionie – czyli do tej pory trzy razy. Masakra, antyfutbol, bezładna kopanina – takie są moje pierwsze skojarzenia z nazwą kieleckiego klubu. 
Zespół, który jeszcze niedawno według Weszło był „obiektem pożądania kibicowskiej Polski”, grupa piłkarzy jakich Kielcom zazdrościły inne miasta, już nie istnieje. Ustąpiła miejsca zbieraninie kopaczy mało ambitnych, zadowolonych z punktów (kiedy jakieś wpadną) i tylko nieco zakłopotanych, gdy zdarzy się porażka. Sytuacja jest dziwna, zwłaszcza, że w przeważającej większości to ci sami zawodnicy co dwa lata temu, kiedy na boisku byli gotowi „zabić” i „umrzeć” za kolejne wygrane. Nad tym wszystkim pieczę trzyma zaś sympatyczny hiszpański szkoleniowiec, uważający Lechię Gdańsk za „wielką drużynę”. 

Tekst czytelnika: Korona obiektem pożądania piłkarskiej Polski? Czasem przydałyby się gwizdy
Reklama

Piłkarze Korony to fajne „kumate” chłopaki. Pokazali to nieraz i nie dwa, zazwyczaj pod czujnym okiem kamery klubowej telewizji. Są zbratani ze swoimi kibicami, jak nikt inny w tym kraju – kręcą z nimi zapowiedzi wyjazdów, sami na nie jeżdżą gdy nie mogą grać, a kiedy trzeba bronią fanów przed policją. Nic dziwnego, że w ramach rewanżu dostali uznanie, szacunek, głośny doping i jak się okazuje taryfę ulgową, z której teraz skrzętnie korzystają. 

Zazwyczaj dobrze się bawię gdy słucham rozmów Polaków o piłce. Bo w nich wszystko jest czarno-białe: jak wygrają nasi jest super - mecz piękny, trener fachowy, piłkarze doskonali. Jednym słowem – uszanowanko. Jak tydzień później przegrająÂ to z kolei znaczy, że im się nie chciało, albo pochlali, albo jedno i drugie. Prawie zawsze jak przegrywamy, to dlatego, że nie było woli walki, motywacji lub czegoś w tym stylu. To popularne i beznadziejne tłumaczenie niestety trochę pasuje mi do obecnej Korony. No bo jak wytłumaczyć te żenujące występy w Zabrzu czy przeciw Lechii i Zawiszy? Nie potrafią? Nie oduczyli się przecieżÂ gry w piłkę. Oni nie chcą, a raczej nie chcą tak mocno, jak kiedyś chcieli. Wtedy nie mieli ograniczeń, z dużą pewnością siebie korzystali ze swoich talentów. Teraz grają na „pół gwizdka”, na jakiś niski procent swoich możliwości i nie robią z tego wielkiego problemu. Zdają się być usatysfakcjonowani, bo sytuacja w tabeli nie jest zła – może grupa mistrzowska trochę się oddaliła, ale z tyłu też raczej nie ma i nie będzie wielkiej presji. Za dwa miesiące będzie można odfajkować kolejny sezon i ruszyć na wakacje. 

Reklama

Wszystko wskazuje na to, że miś (kiedyś niedźwiedź) złagodniał, bo został przekarmiony i przegłaskany przez dzieciaki. „Czy wygrywasz czy nie, ja i tak kocham cię” – to słyszy nieprzerwanie od kilkunastu miesięcy Zbigniew Małkowski, gdy prowadzi drużynę pod młyn tuż zakończeniu meczu, potem jest jeszcze niezniszczalne „dzięki za walkę, Korono dzięki za walkę” i inne „bandy świrów”… „Jacek Kiełb, Jacek Kiełb, Jacek Kiełb” niesie się z trybun zawsze, gdy Jacek schodzi z boiska… Niesie się nawet wtedy, gdy grał tak, że Kult na podsumowanie zaśpiewałby mu coś o pękaniu oczu. Byłem w szoku, kiedy na piątkowym starciu z Zawiszą, wszystkie wymienione wyżej okrzyki znów wydobyły się z gardeł fanatyków. Panowie z młyna zazwyczaj robią dobrą robotę, ale mogliby czasem zwrócić uwagę na to, co wyprawiają ich koledzy z boiska. Koledzy to zresztą dobre słowo i prawdopodobnie źródło problemu. Kolegę trudniej skrytykować, nawet kiedy na to ewidentnie zasługuje. 

Zastanawiam się czasem, czemu piłkarze generalnie niechętnie odchodzą z Korony, klubu niezbyt zamożnego i średnio zorganizowanego. W obecnej kadrze jest przecież kilku z wieloletnim stażem i kilku takich, którym wróżono większe kariery. Przywiązanie od barw i kolegów? W jakimś stopniu tak, ale obok mogą iść powody bardziej przyziemne. Przeanalizujmy: miasto – niebrzydkie i spore, choć nie największe, pensja – nie najwyższa ale raczej regularna, kibice – nie najliczniejsi ale oddani i wyrozumiali, bez wielkiego fanatyzmu, stresujących derbów etc. Idealne warunki do pielęgnowania swojej przeciętności, czyli… obiekt pożądania piłkarskiej Polski, tej, z którą tak bardzo chcemy walczyć. Będąc kibicem, wiele na to poradzić nie można, ale też nie trzeba tego cementować dziękując za walkę, gdy na boisku było jej mniej niż w pierwszej lepszej kreskówce. Czasem bardziej mobilizująca byłaby solidna porcja gwizdów. Tylko nie łudźmy się – od tego nie staną się wirtuozami, przyczyn słabej gry jest więcej. Są problemy taktyczne, są wytrzymałościowe, ale niech przynajmniej nie będzie lenistwa.

Może to przypadek, ale najbardziej waleczną i ambitną drużynę Kielce miały, gdy ściągnięcie na stadion sześciu tysięcy widzów wymagało czegoś lepszego niż wymęczone 1:0 z „wielką Lechią”. Wtedy z trybun piłkarze nie słyszeli niekończących się peanów, a jedynie zasłużone gwizdy gdy coś spieprzyli i nie mniej zasłużone brawa, gdy bili kolejnych rywali.

Damian Ślusarczyk
PubSport.pl

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama