Jasny przekaz „Wdowca”: chce być selekcjonerem

redakcja

Autor:redakcja

21 marca 2014, 10:21 • 20 min czytania

– Hasło Dariusz Wdowczyk selekcjonerem to dyżurny temat, który pojawiał się już kilka razy. Jednym ten pomysł się podoba, innym nie. Jedni mówią – nie teraz tylko za trzy lata. Inni – nie za trzy, tylko za pięć. Są i tacy, którzy w ogóle by tego nie chcieli. Pytam, dlaczego za pięć lat, a nie za 15 albo już teraz? Rozumiem jednak, że teraz byłoby za wcześnie, bo ludzie nie potrafiliby zapomnieć o przeszłości. Ja nie mam z tym problemu, uważam, że jeśli reprezentacja będzie wygrywała, kibice będą ją kochać niezależnie od tego, kto będzie selekcjonerem – mówi Dariusz Wdowczyk na łamach Faktu i Przeglądu Sportowego.

Jasny przekaz „Wdowca”: chce być selekcjonerem
Reklama

FAKT

Na pierwszy rzut oka: cała masa różnych tematów rozłożonych na czterech stronach. Czytanie zaczynamy od rozmowy z Dariuszem Wdowczykiem, który po raz kolejny deklaruje, że chce zostać selekcjonerem.

Reklama

Jak blisko był pan zimą odejścia do Lechii Gdańsk?
– Rozmawiałem, ale nie potrafiłbym odejść do Lechii w momencie, w którym negocjowałem z szefami Pogoni. Oni mi zaufali i podali pierwsi rękę. Z ludzkich względów nie potrafiłbym wybrać wyłącznie większych zarobków. Zimą odmówiłbym każdemu. Działaczom Lecha czy Legii, także

W nowym trzyletnim kontrakcie, który podpisał pan ze szczecińskimi działaczami, a który obowiązuje od 1 lipca tego roku, jest klauzula, mówiąca o możliwości odejścia z Pogoni w momencie propozycji pracy z reprezentacją Polski. Czy to pana pomysł?
– Na ten temat porozmawiamy, kiedy pojawi się temat kadry. Ale konkretny, bo hasło Dariusz Wdowczyk selekcjonerem to dyżurny temat, który pojawiał się już kilka razy.

Jesienią ubiegłego roku, kiedy prezes PZPN Zbigniew Boniek szukał następcy Waldemara Fornalika, zadzwonił również do pana.
– To było wyróżnienie, ledwo wróciłem do zawodu, a już byłem wymieniany w gronie kandydatów na stanowisko selekcjonera. Zdawałem sobie sprawę, że jeszcze za wcześnie, że najpierw muszę odbudować swoją renomę i coś osiągnąć. Wspólnie z prezesem ustaliliśmy, że mój czas jeszcze nie nastał.

Szerzej zacytujemy ten wywiad z Przeglądu Sportowego, ale już teraz odnotowujemy, że jest to materiał, do którego warto zajrzeć. Póki co idziemy dalej: „Armia wezwała Szeweluchina” – donosi bowiem Fakt.

Brutalne i agresywne działania Rosji sprawiają, że ukraiński rząd ogłosił powszechną mobilizację. Nasz wschodni sąsiad szykuje się na najgorsze. Pod broń powoływani są wszyscy. Powołanie dotarło też do domu Ołeksandra Szeweluchina, który od dwóch lat gra w Górniku. – Dalej jestem zameldowany w swojej rodzinnej miejscowości Obukhiv. To trzydzieści kilometrów od Kijowa. Mama musiała iść do „Wojenkomatu”, naszej komendy uzupełnień, żeby wytłumaczyć, że mieszkam teraz z rodziną i pracuję za granicą – tłumaczy Szeweluchin. Wysoki obrońca ma za sobą wojskowe przeszkolenie. – Kiedy grałem w Dynamie Kijów, to z grupą kolegów dostaliśmy dwutygodniowy urlop. Przeszliśmy wtedy szkolenie wojskowe i złożyliśmy przysięgę. Potem dalej wróciliśmy do gry – mówi Faktowi.

Krótko mówiąc: armia wezwała, ale nic z tego nie wynika. Szeweluchin może spać spokojnie.

Odpuszczamy sobie tekst o tym, że Lewandowski wypadł z gry w Lidze Mistrzów z powodu kartek (Fakt zresztą pisał o tym również wczoraj), bo jest znacznie więcej ciekawych tematów. Wypowiada się m.in. Michał Miśkiewicz, który wciąż negocjuje z Wisłą nowy kontrakt. Twierdzi, że chciałby zostać.

Krótko, bo wywiad z Miśkiewiczem do zacytowania będzie w Przeglądzie:– Kibicuję Wiśle od czasów szkolnych. Ojciec kibicował Wiśle, a teraz, jak tu gram, wsiąkł już zupełnie. Nie przypomnę sobie teraz pierwszego meczu, który oglądałem, ale to było dawno temu. Do dziś pamiętam te wszystkie piękne spotkania z Saragossą, Barceloną, Parmą. Bogdana Zająca, Artura Sarnata… (…) U nas w drużynie panuje specyficzny klimat, nie ma personalnych ataków, nie może dojść do takiej sytuacji, że ludzie rzucają się na siebie, gnoją. Widziałem wiele drużyn, gdzie zawodnicy skaczą sobie do gardeł, rzucają się do oczu z ustami pełnymi piany i w ten sposób wyjaśniają nieporozumienia. U nas nic takiego nie może mieć miejsca. Jeśli coś nie pójdzie, siadamy spokojnie i rozmawiamy, możemy mówić merytorycznie, co idzie źle, wyrazić swoją opinię na temat gry kolegi i to będzie zwykła wymiana myśli.

Kibice Widzewa są ponoć wściekli na Patryka Mikitę, który zamieścił na swoim facebookowym profilu filmik z imprezy, czym dolał oliwy do ognia do napiętej sytuacji w Widzewie. Piłkarz tłumaczył, że było to stare nagranie, nie powstało wcale po ostatniej porażce z Lechią. – Nikt nie złapał go za rękę. O ile wiem, to wcale nie była świeża sprawa. Tyle mam do powiedzenia – komentuje ją Artur Skowronek.

Okazuje się też, że dość szybko Michałowi Probierzowi podpadł m.in. Paweł Stolarski. Dziewięciu zawodników Lechii zagrało ostatnio w drużynie rezerw. Ich postawa była jednak na tyle niezadowalająca, że w „nagrodę” przez najbliższy miesiąc mają pomagać w prowadzeniu zajęć z klubową młodzieżą.

Ciekawy, zróżnicowany numer Faktu.

RZECZPOSPOLITA

Co ma nam do zaoferowania dziś Rzeczpospolita? Dwa teksty. Pierwszy dość ciekawy o sytuacji w ukraińskiej piłce w kontekście krymskiego kryzysu. Nie wiadomo czy liga dokończy grę w komplecie.

Rozgrywki ligowe wznowiono z opóźnieniem, a Dynamo Kijów swój mecz w Lidze Europejskiej musiało rozegrać na Cyprze. Przemiany mają jednak głębsze konsekwencje. Zyskać może Dnipro Dniepropietrowsk, za którym stoi zwolennik nowej władzy Ihor Kołomojski. Z kolei będącemu do niedawna trzecią siłą w kraju Metalistowi Charków grozi bankructwo, ponieważ jego właściciel Sierhij Kurczenko zniknął wraz z całym majątkiem. To nie on zbudował potęgę klubu, lecz Aleksander Jarosławski, uchodzący nie tak dawno za „króla Charkowa”. Ten oligarcha w niejasnych okolicznościach pozbył się jednak Metalista na rzecz Kurczenki. Podobno został do tego zmuszony, a nowy właściciel powiązany był z synem obalonego prezydenta Wiktora Janukowycza. Teraz Kurczenko czeka na rozwój wypadków, a Jarosławski do klubu wracać nie chce. Metalist zapewnił sobie środki na bieżącą egzystencję, sprzedając do rosyjskiego Rubina Kazań największą gwiazdę Marko Devicia, ale nie wiadomo, jak długo wytrzyma. A musi się jeszcze mierzyć z ucieczką niektórych piłkarzy. Argentyńczyk Alejandro Gomez poinformował listownie, że nie wróci na Ukrainę, dopóki nie ustabilizuje się sytuacja polityczna. W innych klubach, m.in. Czornomorcu Odessa, odnotowano już przypadki rozwiązywania kontraktów przez obcokrajowców. Największą zagadką jest przyszłość Szachtara Donieck. Rinat Achmetow jednoznacznie kojarzony był z obaloną władzą, ostatnio jednak dawał sygnały, że jest gotów się odnaleźć w nowym porządku. W wywiadzie dla brytyjskiej telewizji zaapelował do Władimira Putina o poszanowanie integralności terytorialnej Ukrainy. Jeszcze podczas trwania rewolucji w Kijowie czuł się dość pewnie. Gdy pod jego rezydencją zebrała się pikieta, zarzucając mu ucieczkę z kraju, przyjechał do protestujących bez ochrony i przekonywał do swoich racji. Teraz jednak również on zniknął.

Warto przeczytać, choć i na naszych łamach niebawem powinien pojawić się interesujący materiał na ten temat. Drugi artykuł w piątkowej „Rzepie” to komentarz pt. Zbierajcie punkty, połowę zabiorą.

Nie powinno się odbierać nadziei na pozostanie w lidze nawet Widzewowi. فodzianie zajmują ostatnie miejsce w tabeli, z sześcioma punktami straty do przedostatniego – Podbeskidzia. Teoretycznie są bez szans. Ale kiedy po 30. kolejce 16 klubów zostanie podzielonych na dwie grupy, a połowa zdobytych punktów wszystkim zostanie odebrana, to jeszcze wiele może się wydarzyć. Autorzy regulaminu rozgrywek, czyli Ekstraklasa SA oraz ci specjaliści z PZPN, którzy to zaakceptowali, mieli mało szacunku dla sportowej rywalizacji. W 27. kolejce z grupy „mistrzowskiej” między sobą grają tylko Pogoń z Ruchem i Wisła z Zawiszą. W grupie „spadkowej” Podbeskidzie z Cracovią i Widzew z Zagłębiem. Mecz Pogoń – Ruch może być przebojem kolejki. Pogoń przywiozła ostatnio punkt z Zabrza, a Ruch przegrał pierwszy raz od kilku tygodni (z Piastem, i to w Chorzowie). Po remisie z Legią w stolicy Wisła znowu nabrała pewności siebie. Ale spotyka się z Zawiszą, z którym jesienią przegrała 1:3. W dodatku wystąpi bez Arkadiusza Głowackiego ukaranego w Warszawie czerwoną kartką. Zawisza gra nierówno, jednak pucharowe zwycięstwo nad Górnikiem powinno go podbudować. Górnik ma nowego trenera – Roberta Warzychę. Mecz ze Śląskiem we Wrocławiu to dla zabrzan trudne zadanie. Śląsk, również z nowym trenerem Pawłowskim, też jest w trakcie rewitalizacji.

Nowości z tego tekstu Stefana Szczepłka raczej się nie dowiemy. Polecamy tylko pierwszy.

GAZETA WYBORCZA

Na ogólnopolskie łamy GW zawitała dziś zapowiedź meczu Wisły z Zawiszą pt. „Wieczorem w Krakowie mecz sezonu. Z kibolami”. Pomieszanie z poplątaniem. Jedni organizują bojkot, drudzy antybojkot.

Ostatnio SKWK wzywało pozostałych fanów do bojkotu meczu w każdy możliwy sposób. Próbowano dyskredytować prezesa Bednarza na podstawie fałszywych informacji i mobilizowano grupę ludzi, którym niekoniecznie musi się podobać policja na stadionie. A o jej obecność w trakcie dzisiejszego meczu poprosił Bednarz: – Policja jest po to, aby normalnie zachowujący się kibice czuli się bezpiecznie. Boją się jej tylko ci, którzy chcą coś przeskrobać. Z Zawiszą będzie hiperbezpieczny mecz. Bednarz od początku zakładał, że nie wszyscy uczestnicy zbiegowiska pod stadionem byli winni. Osoby, które pod wiślacką restauracją spisała policja, miały prawo się odwołać. Mogły przyjść do siedziby klubu i podpisać oświadczenie, że w trakcie meczu z Ruchem nie złamały prawa U Wiślaków. Zdecydowało się na to ledwie kilka osób. Być może ich karta kibica zostanie odblokowana jeszcze przed dzisiejszym meczem. Dopiero wieczorem okaże się, jaka część kibiców Wisły przeciwstawi się bojkotowi. Niektórzy fani się wahają, bo obawiają się przemocy. W internecie pojawiały się groźby, że każdy, kto przyjdzie na opuszczony sektor C i zostanie rozpoznany, musi liczyć się z opublikowaniem wizerunku i publicznym napiętnowaniem przez kiboli. Co z naznaczonym delikwentem może się stać później? Można się domyślić, że nic przyjemnego. Członkowie wyrzuconego ze stadionu SKWK zdecydowali, że mecz obejrzą w hali Wisły. W klubie szacują, że spotkanie z Zawiszą zobaczy 6-9 tys. osób. Dla porównania – ostatnie mecze Wisły rozgrywane w Krakowie w poniedziałek o godz. 20.30 zgromadziły 12,5 tys. (z Koroną) i 15 tys. osób (ze Śląskiem). Przed sezonem Wisła sprzedała 5 tys. karnetów. Połowę z nich kibicom z sektora C, których część utożsamia się z SKWK. Można więc przypuszczać, że w najgorszym wypadku z karnetowców zjawi się ok. 2,5 tys. osób. W czwartek do południa sprzedano ok. 2 tys. biletów, najwięcej chętnych zawsze jest jednak w dniu meczu. Straty można szacować na ok. 60-150 tys. zł.

W wydaniu stołecznym z kolei rozmowa z Jakubem Koseckim.

Ostatni mecz w ekstraklasie rozegrałeś na początku listopada. Dawno.
– Jesienią byłem sfrustrowany, to była katastrofa i bardzo trudny okres, bo nie miałem radości z gry. Ale jak mogłem się cieszyć, skoro niemal przy każdym sprincie odczuwałem ból. Rezygnowałem z akcji indywidualnych, które uwielbiam – wolałem podać do kolegi, a po meczu mówiłem dziennikarzom, że nie szarżuję do przodu, bo zacząłem grać zespołowo.

Rozmawiałeś z trenerem o swojej roli w drużynie?
– Trenuję na co dzień z Legią i trener chyba wie, jak się nazywam i widzi, że potrafię grać w piłkę. Jeśli nie, to ja chętnie się przypomnę. Muszę tylko dostać od niego szansę, bo same treningi to za mało. Potrzebuję meczów i boiskowej adrenaliny, aby znowu poczuć się częścią tej drużyny.

Jesteś już przygotowany na 100 procent?
– Nawet na 200! Zagrałem ostatnio 45 minut w rezerwach. Nie oszczędzałem się, jeśli chodzi o walkę i bieganie, a po meczu czułem się dobrze. Poza tym w ostatnich dwóch tygodniach naprawdę ciężko trenowałem. Zdrowie dopisuje. Nic, tylko grać.

Kosecki dość barwny i jak zwykle pewny siebie.

SPORT

Okładka Sportu dziś prezentuje się tak:

Na wstępie mecz Pogoni z Ruchem zapowiadany jako pojedynek Robaka z Kuświkiem. Na kolejkę ligową zaprasza Zbigniew Koźmiński, który uważa, że chorzowianie właśnie wpadają w większy dołek.

Myśli pan, że policja nie dopuści do dymisji Smudy i Bednarza? Tego żądają kibice.
– Smuda na pewno nie odejdzie, bo to ulubiony trener właściciela klubu. Chociaż z drugiej strony – chłop ma swoje lata i ten cały klincz z kibicami może go w końcu zrazić. A Bednarz? Wszystko zależy od Bogusława Cupiała. A on jest trochę niezrównoważony, jeśli chodzi o podejmowanie decyzji. Zwykle czyni to pod wpływem chwili. Ale zobaczymy – może z wiekiem mu to przeszło…

(…)

Na obrońców tytułu wystarczy to, co Piast pokazał w Chorzowie?
– Nie, to za mało. Piast trafił wtedy na wyjątkowo słabego rywala. Ileż można grać tym samym składem i opierać jedenastkę na trzech weteranach? Na dłuższą metę tak się nie da. Gliwiczanie do cna obnażyli niedostatki Ruchu. Ale jeśli chcą cokolwiek ugrać z Legią, muszą poszukać znacznie lepszej skuteczności.

Rumak już nieustanie gra o życie…
– Rumak to ulubione dziecko młodego Rutkowskiego, więc może nie będzie z nim tak źle. Jest wygadany i elokwentny. Myślę jednak, że do trenerskiej klasy trochę mu jeszcze brakuje. Ale podstawy ma.

Dawno nie było tak wyrazistej zapowiedzi kolejki w Sporcie.

Na jednej z kolejnych stron mamy też rozmówkę z Leszkiem Ojrzyńskim.

– To, co do tej pory zrobiliśmy, powinno nam wystarczyć do wywalczenia więcej aniżeli sześciu punktów. Niestety podarowaliśmy rywalom zbyt dużo prezentów. Można śmiało stwierdzić, że wszystkie gole, które straciliśmy, padły po naszych bardzo prostych błędach. Owszem, nie wykorzystaliśmy też kilku dogodnych sytuacji. Dlatego też najwięcej zmian było w przednich formacjach (…) Szkoda, że nie każdy się pokazał w taki sposób, jak oczekiwaliśmy. Jeśli przychodzisz do klubu to chcesz i musisz pomóc. Myślę, że dla niektórych piłkarzy 2-3 najbliższe mecze będą czasem weryfikacji. I dadzą nam odpowiedź na pytanie, czy słusznie ich zaangażowaliśmy (…) Czekam na jeszcze dwie rzeczy – lepsze stałe fragmenty w wykonaniu Maćka Iwańskiego i jakiś rzut wolny sprzed pola karnego. Na taką sytuację, jaką w meczu z nami wykorzystał Mateusz Możdżeń. Mając w zespole Iwańskiego to wymarzona okazja.

Mamy też drugą część rozmowy z Wojciechem Stawowym (poprzednią opublikowano wczoraj).

– Jak Burlikowski został zatrudniony w Cracovii to ja nie powiedziałem, że odchodzę, mimo że spędziłem z nim dużo nieprzyjemnych chwil w Arce. Zachował się wobec mnie bardzo nie fair i do dzisiaj mnie za to nie przeprosił. A jednak nie postawiłem sprawy na ostrzu noża – albo ja, albo on. Mogę współpracować uczciwie z każdym, ale pod warunkiem, że dzielimy się odpowiedzialnością.

Dyrektor nie chciał się dzielić?
– Była szansa, żeby gdzieś się wybrał i poobserwował kandydatów do gry w Cracovii z bliska. Ale zwykle coś stawało mu na przeszkodzie. Oglądał ze mną płyty DVD, ale nigdy nie wyrażał jasno swojego zdania, kiedy trzeba było podjąć ostateczną decyzję w kilka godzin. Bał się? Zostawiał to mnie.

(…)

O tym, że powinienem zostać z Cracovii zwolniony, słyszałem już zaraz po awansie do Ekstraklasy. Bo nie podobał się styl, w jakim zespół ponownie zameldował się w krajowej elicie. Wiem na pewno jedno – w przyszłym sezonie już mnie tu nie będzie. Moja praca zakończy się najpóźniej równo z końcem obecnych rozgrywek. Nawet gdyby ktoś zaproponował mi nowy kontrakt, to odmówię. Bo po tym wszystkim, co w ostatnim czasie usłyszałem pod swoim adresem, trudno tak po prostu powiedzieć, że nic się nie stało. Czuję, ze prezes Filipiak tylko czeka na to, aż mi się coś nie uda, żeby miał czytelny argument, kiedy będzie mnie zwalniał. Czytelny dla wszystkich, komentatorów i ekspertów, którzy będą oceniać jego ruch.

Niepojęte rzeczy dzieją się w tym klubie…

SUPER EXPRESS

Zaczniemy od tekstu, którego nie warto cytować, bo to odgrzewany kotlet ze środy. Wystarczy zdjęcie.

Najważniejszym punktem programu jest krótki wywiad z prezesem Górnika Zabrze, który deklaruje, że chciałby zatrzymać w zespole Prejuce`a Nakoulmę, proponując mu nowy kontrakt.

Robert Warzycha to pański autorski pomysł. Co pana w nim ujęło?
– Na przykład lojalność względem poprzedniego pracodawcy. Robert spędził w Columbus Crew wiele lat. Poza tym kiedy usłyszał o propozycji z Zabrza, w momet zmienił całe swoje życie, deklarując natychmiastowe przybycie.

I… nie dostał licencji, dlatego zespół formalnie prowadzi Józef Dankowski.
– Liczyłem się z tym. Po cichu miałem jednak nadzieję, że może dostanie warunkową licencję. Nie dostał, ale już wcześniej, w styczniu, złożył papiery w PZPN, aby się kształcić w kierunku licencji UEFA Pro. Do listopada sprawa powinna być załatwiona.

Trener Górnika jest znany, ale jeszcze bardziej znany jest inny sympatyk klubu, فukasz Podolski. Planuje pan rozwinięcie tej współpracy?
– To wielkie szczęście, że Górnik ma takiego kibica. Tę relację trzeba pielęgnować. Podolski zgodził się być twarzą naszej akademii i to fantastyczna sprawa, bo jest idolem wielu chłopaków. Organizuję już spotkanie z Łukaszem. Chcę go lepiej poznać i porozmawiać o dalszej współpracy. Mam nadzieję, że kiedyś spełni się jego i nasze marzenie, aby zagrał w barwach Górnika.

Waśkiewicz mówi również, że bez 6 milionów dotacji z miasta, nie byłoby szans na dostanie licencji.

Ostatnia historyjka dzisiejszego numeru to „Legia w krainie sushi”.

Restauracja sushi w centrum Warszawy to kultowe miejsce dla piłkarzy Legii. Duża w tym zasługa szefa kuchni Tomasza Godlewskiego, który z potraw robi prawdziwe cuda. Podobizny Deyny, Rzeźniczaka czy prezesa Leśnodorskiego – to można zobaczyć na jego sushi tortach. Teraz ten zapalony kibic mistrza Polski czeka naÂ… sir Alexa Fergusona. – Pierwszym klientem z Legii był Tomek Jarzębowski, jeszcze w moim poprzednim miejscu pracy. Zaczepiłem go i zaprosiłem do lokalu. Powiedziałem, że jeśli nie będzie mu smakowało, to zapłacę za to, co zje. Ale smakowało, bo uregulował rachunek – wspomina Godlewski. Teraz nie musi biegać za piłkarzami, sami do niego przychodzą. Niektórzy dostają oryginalny sushi tort ze swoją podobizną. – Zrobienie go zajmuje mi 2-3 godziny. Zdjęcie poddaję obróbce komputerowej, potem wycinam i odwzorowuję. Wszystkie elementy są jadalne – zapewnia Godlewski, który gościł też słynnego Austriaka Felixa Baumgartnera. A niedługo zajrzeć ma tam pewien znany Szkot. – Henning Berg obiecał, że gdy tylko sir Alex Ferguson wpadnie do niego do Warszawy, to przyprowadzi go do mnie na sushi.

Tak, Ferguson z pewnością już bukuje bilet, żeby odwiedzić Berga! Ale reklama lokalu całkiem dobra.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Okładka Przeglądu, a na niej Wdowczyk zgłaszający akces na stanowisko.

Na początek jednak wywiad z byłym piłkarzem Realu Jose Emilio Amaviscą.

Pański pierwszy klasyk to 5:0 na Santiago Bernabeu w styczniu 1995 roku.
– Strzeliłem wtedy piątego gola. A rok wcześniej, kiedy występowałem jeszcze w Valladolid, Barcelona wygrała 5:0 na Camp Nou, więc był to rodzaj sportowego rewanżu. Kibice byli przeszczęśliwi, że mogliśmy oddać Barcelonie to 5:0. Zdobyliśmy w tamtym sezonie mistrzostwo.

Co jeszcze zapamiętał pan z Klasyków?
– To nie są normalne mecze, którymi żyje się tylko tego samego dnia. Nie. Kończy się jeden, wszyscy mówią o nim i od razu o następnym. Kibice w kółko powtarzają, że trzeba wygrać z Barceloną, że trzeba zmiażdżyć Barceloną, że trzeba jej strzelić jak najwięcej goli. Kibice przypominają o tym na każdym kroku, żądają zwycięstwa za wszelką cenę. To nie zmieniło się do dzisiaj.

Zdarzały się polemiki poza boiskiem, jak za kadencji Mourinho?
– Nie. Mówiło się tylko o futbolu. O tym, by pokonać największego rywala, awansować na pierwsze miejsce, nigdy nie mówiło się o sprawach pozasportowych. Być może teraz wynika to z faktu, że jest zbyt wielu dziennikarzy, zbyt wiele gazet, stacji telewizyjnych i radiowych. Trudno codziennie zapełnić tyle stron i tyle miejsca antenowego, trzeba szukać czegoś więcej. Nie jest to dobre.

Materiał numer jeden w dodatku ligowym to zapowiadana rozmowa z Wdowczykiem.

W czwartek 20 marca minął dokładnie rok od pana powrotu na ławkę trenerską. Wcześniej był pan skazany za korupcję w futbolu i od 2008 roku miał zakaz wykonywania zawodu.
– Miałem dużo wolnego, nabrałem dystansu do życia. Kiedyś wydawało mi się, że świat mam u stóp, a futbol był najważniejszy. Nagle okazało się, że to nie wszystko. Zająłem się rodziną, dla której wcześniej nie miałem tyle czasu, ile powinienem. Otrzymałem od niej ogromne wsparcie, urodził mi się wnuk, z którego jestem dumny i poświęcam mu czas, kiedy tylko mogę. To wyrównywało piłkarskie straty. Przewartościowałem życie. Kiedyś czekałem na telefon od dobrych kolegów z tamtych czasów, ale nie dzwonili. Ich sprawa, nie mam pretensji, dostałem nauczkę. Wykasowałem z telefonu połowę kontaktów. Odciąłem się od przeszłości, patrzę do przodu i dobrze mi z tym.

Wrócił pan na ławkę z przetrąconym kręgosłupem?
– Nie gryzę się w język, kiedy mam coś powiedzieć, ale jestem odporniejszy na to, co się dzieje wokół. Wydaje mi się, że przez ten rok udowodniłem, że trener Wdowczyk to wciąż niezły fachowiec. Wiele osób zastanawiało się, jak sobie poradzę w Pogoni. Mają odpowiedź.

Nauczył się pan cieszyć tym, co ma?– Tak. Przed przyjęciem propozycji ze Szczecina rozmawiałem z przedstawicielami Podbeskidzia i Jagiellonii, ale dopiero od prezesa Pogoni usłyszałem konkretną ofertę. W mojej sytuacji trudno było nie być zainteresowanym. Cieszę się z powrotu do zawodu. Wiedziałem, co chcę zrobić, i miałem pomysł, jak to zrobić. Nie było dla mnie problemem stanąć przed zawodnikami i rozmawiać o piłce. Sama praca nie była niczym nowym, nerwowo było tylko pod koniec poprzedniego sezonu, kiedy straciliśmy kilka punktów i broniliśmy się przed spadkiem. Wiedziałem, że zespół nie jest dobrze przygotowany do sezonu. Teraz jest lepiej i jako nielicznym nie zdarzają nam się wpadki, poza 0:4 z Górnikiem u siebie.

Z dużych tekstów warto również rzucić okiem na ten pt. „Nie płacz Maniek”. To o Arboledzie.

Autokar Lecha Poznań. Ekipa wciśnięta w fotele, przed nimi kilkugodzinna podróż z wyjazdowego meczu na drugim końcu Polski. Trwają rozmowy. Tematy różne, trzeba jakoś zabić czas przez te kilka godzin. Nagle zaczynają się dyskusje o narkotykach. Manuel Arboleda słyszy, że jego kraj wyrządza wiele złego produkcją i sprzedażą używek. Staje okoniem: „Kolumbia niczego nie robi źle. Dobrze robi, bo dostarcza ludziom produkt, którego chcą” – powtarza doniośle. Koledzy już wiedzą, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Arboleda się zawziął, odrzuca argumenty i tkwi w przeświadczeniu, że tylko on może mieć rację. Tak jest prawie zawsze, Arboleda kontra cały świat. Przypomniał się w zeszłym tygodniu, kiedy w wywiadzie dla Super Expressu tłumaczył się z wysokiej pensji w Lechu: „Mam wrażenie, że niektórym przeszkadza to, że czarnoskóry tyle zarabia. To rasizm i dyskryminacja!” – narzekał lechita. Słowo rasizm bardzo często pada z jego ust. Trzy lata temu kosztowało go to 65 tysięcy złotych. W wywiadzie dla Przeglądu Sportowego skarżył się, że prezes Zagłębia Robert Pietryszyn powiedział mu, iż nie może być kapitanem drużyny ze względu m.in. na kolor skóry. Pietryszyn skierował sprawę do sądu o naruszenie dóbr osobistych. Przed rozpoczęciem rozprawy obie strony zawarły ugodę – piłkarz musiał przeprosić prezesa i zapłacić mu zadośćuczynienie. Ci, którzy znają Arboledę tłumaczą, że o rasizmie mówi bezrefleksyjnie. Po prostu kiedy coś nie idzie po jego myśli…

Mniejszych tematów również nie brakuje:
– Skowronek próbuje oczyścić atmoferę w szatni Widzewa
– Kaniecki i Deleu mają niewielkie szanse, by wrócić w tym sezonie na boisko
– do tego rozmowy z Michałem Miśkiewiczem i Jakubem Szumskim.

Siłą rzeczy nie możemy zacytować wszystkiego, więc na koniec jeszcze coś o przeszłości Warzychy.

Warzycha jako pracownik wałbrzyskiej kopalni był chroniony przed powołaniem do wojska, na jego przełożonych nie robiły wrażenia żadne perswazje i nakazy. Z wyjątkiem perswazji i nakazów Jana Szlachty. W końcu był resortowym ministrem, a więc dla wałbrzyskich prezesów – szefem wszystkich szefów. Mimo to sprawa się ciągnęła. Warzycha nie mógł grać od razu, uciekł mu początek sezonu, bo urabianie działaczy z Wałbrzycha musiało jednak potrwać (…) – Ależ ten chłop miał zdrowie do biegania – mówi Piotr Rzepka, który do Górnika trafił rok później. – Zanim zaczął grać w piłkę, trenował lekkoatletykę i to było widać. Niemal w każdym meczu potrafił zdominować prawe skrzydło.

Przegląd, jak zwykle w piątek, wygląda naprawdę dobrze.

ANGLIA: Marnotrawstwo Tottenhamu

– To było dla Bossa – mówi Wayne Rooney po awansie Manchesteru United do kolejnej fazy Champions League. Napastnik MU przyznaje, że drużyna była coś winna swojemu menedżerowi, że Davidowi Moyesowi ten sukces (drobny, ale jednak) się należał. Pada również stwierdzenie, że nikt wcześniej nie spodziewał się, że w United mogą nadejść tak trudne czasy… Tottenham odpada z Ligi Europy, ale – na co zwraca uwagę prasa – po walce do samego końca. Jako że w pierwszym meczu londyńczycy przegrali u siebie 1:3, teraz prowadzili do 89. minuty 2:1. Glen Hoddle, były piłkarz i menedżer klubu, ma swoją teorię: Tottenham roztrwonił pieniądze z transferu Garetha Bale’a. Wydać pieniądze to nie sztuka, trzeba je umieć wydać umiejętnie.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

HISZPANIA: Nieustraszona Barcelona

Marca podgrzewa atmosferę przed losowaniem ćwierćfinałów Ligi Mistrzów, pisząc o ośmiu bombach. Na pierwszym planie – Cristiano, Guardiola i Mourinho. Na drugim – Simeone, Messi, Ibrahimović, van Persie i… Lewandowski, jako wizytówka BVB właśnie. O historycznym losowaniu pisze również AS, spodziewając się wystrzałowych par, co zapewne nas czeka… „Nieustraszeni” – tym tytułem przenosimy się do „drugiej” części Hiszpanii, czyli do Barcelony. W ekipie Tito pełen luz: i przed dzisiejszym losowaniem, i przed niedzielnym El Clasico. – Ł»eby osiągnąć sukces, musimy być odważniejsi niż kiedykolwiek – przekonuje Iniesta.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

WفOCHY: Juve sięgnie po Ligę Europy?

Prawo Andrei Pirlo, czyli kolejny piękny rzut wolny w jego wykonaniu, co daje Juventusowi awans do kolejnej rundy Ligi Europy. Fiorentina zagrała z nimi dobrze, Montella jest dumny ze swoich podopiecznych, ale to jest bez znaczenia. La Gazzetta dello Sport twierdzi, że Juve może teraz mierzyć w zwycięstwo tych rozgrywek. Chwilowy spokój wokół Milanu przerywa Balotelli – niepytany, nieproszony, wpisem na Facebooku. „Jestem Milanistą, ale jeśli oni mnie tutaj nie chcą…”. Przed Seedorfem teraz dwa duże wyjazdowe mecze.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama