Jeśli są gdzieś jeszcze ludzie, którym nie podoba się coś w funkcjonowaniu klubów, którym rzekomo kibicują, jeśli ktoś koniecznie chce coś jeszcze w najbliższym czasie zbojkotować albo zamanifestować – gorąco polecamy bojkot po krakowsku. Tak jak dziś w przypadku Wisły – dając żyć innym i nie zawracając głowy tym, których „polityka” i żadne strajki nie obchodzą, bo po prostu przyszli na mecz piłki nożnej.
Mecz z Zawiszą od początku miał silny kibicowski kontekst. Media zastanawiały się co to będzie, szeroko się o tym rozpisując. Ale że jak, tak bez kibiców i to tych ponoć najwierniejszych? Pierwszy raz od dawna. Co wyniknie z tej wojenki kibice vs Bednarz? Co wyniknie, tego ciągle do końca nie wiadomo. Wiadomo za to, że dzisiejszy mecz nie przyniósł jakiejś druzgocącej klęski. Tak naprawdę, mimo wspomnianego bojkotu, nie wydarzyło się nic, bez czego nie dałoby się na stadionie obejść. Frekwencja, oczywiście, niższa pewnie o dobre 5 tysięcy, bo dziś na stadion przy Reymonta przyszło dokładnie 7410 widzów. Wizualnie na 33-tysięczniku prezentowało się to bardzo słabo, w klubowej kasie z pewnością niewesoło, ale pod pozostałymi względami zaskakująco dobrze. Jeśli ktoś oczekiwał wielkiej stypy to się trochę zdziwił.

Skromna panorama, frekwencja w chwili rozpoczęcia meczu
W sektorze C, zwykle wypchanym prawie do ostatniego miejsca, dziś można było doliczyć się góra 200 osób, ale okazało się, że bez zapiewajły z mikrofonem i bez bębna również można. Te 7410 osób faktycznie przyszło oglądać piłkę nożną i dopingować zespół. Pewnie, nie było ani tak głośno, ani tak składnie jak zwykle, za to znacznie bardziej spontanicznie. Co raz ktoś coś intonował, raz na jednej, raz na drugiej trybunie, po czym zwykle podłączały się do tego wszystkie pozostałe i tak to się kręciło. Całkiem nieźle.

Sektor dopingujący tym razem trochę mniej okazały
Było… trochę bardziej po angielsku. Nie tak intensywnie jak dotychczas, nie tak regularnie, jednak ludzie na trybunach, które dotąd stanowiły tło dla tej jednej, kibicowsko najważniejszej, pokazali, że też mogą.
To było właśnie to, o czym niedawno w Lidze+Extra mówił Zbigniew Boniek (i tak jak nie można kibicom zakazać takiego, a nie innego sposobu kibicowania, tak trudno mu odmówić racji) – dziś kiedy przychodzisz na mecz Ekstraklasy, czujesz się jakby ktoś ci za uszami włączył radio. Boisko sobie, a trybuny sobie. Czy gol, czy nie gol, ciągle to samo w równym rytmie. Dziś w Krakowie? Zupełnie na odwrót. Trybuny autentycznie reagowały na wydarzenia na boisku. Wszystko, co się na nich działo, wprost wypływało z tego, co działo się na murawie. Akcja – reakcja. Nie oceniamy – czy lepiej to, czy gorzej, każdemu coś innego się podoba. Nam nie przeszkadzało w żaden sposób. Bez pirotechnicznego widowiska, o dziwo, również się dało obejść.
Przede wszystkim jednak, jeśli w jakimkolwiek bojkocie jest sens szukać plusów, było spokojnie i bezpiecznie. Nikt nikogo do niczego nie zmuszał, żadni „strajkujący fanatycy” albo „fanatycy popierający strajkujących fanatyków” nie zakazywali dopingować. Ci, którzy chcieli, po prostu przyszli dziś na stadion. Ci, którzy czuli taką potrzebę, to zdzierali gardło. Bez negatywnej presji ze strony tych, którzy robić tego nie mieli w planie.
Poza stadionem również – cisza, spokój i dużo bezrobotnej policji.
Z finansowego punktu widzenia, Wisła oczywiście ma poważny problem i jest to temat – rzeka. 7 tysięcy widzów na meczu z przeciętnym, niezbyt elektryzującym przeciwnikiem, jakim jest Zawisza, to o jakieś 15 mniej niż to, co zakładano, kiedy ten stadion był dopiero w przebudowie. Ale skoro Bednarz powiedział „A” to teraz tak łatwo cofnąć się nie może. Zaboli, ale on już się wyspecjalizował w zaciskaniu pasa.

Biletów starczyło dla każdego. Kolejka na kilkadziesiąt minut przed gwizdkiem
Ludzie, którzy rozmyślnie lub całkiem bezwiednie przyłączyli się do lansowanego przez niektóre media „antybojkotu”, udowodnili, że przychodzą na stadion po emocje i rozrywkę. Szkoda tylko, że piłkarze przez kilkadziesiąt minut próbowali ich przekonać, że trafili pod niewłaściwy adres…
