Stawowy pogodzony? Sprawa jest czytelna, moja praca powoli dobiega końca

redakcja

Autor:redakcja

20 marca 2014, 10:08 • 21 min czytania

– Nie mam sobie nic do zarzucenia, mimo że też chciałbym wygrać więcej meczów. Szanuję wypowiedź prezesa. Jeśli jednak jest ze mnie niezadowolony, a dodatkowo w okolicach Cracovii ciągle słychać, ze coś się komuś nie podoba, to sprawa jest czytelna – moja praca w tym klubie powoli dobiega końca. Nie boję się tego i jestem na to przygotowany – mówi Wojciech Stawowy na łamach Sportu, który od wczoraj musi wyjaśniać i prostować słowa prezesa Filipiaka z wywiadu udzielonego po meczu z Jagiellonią. Rozmowa ze Stawowym to zdecydowanie jeden z tych materiałów, na które warto dzisiaj spojrzeć. Zapraszamy na czwartkowy przegląd.

Stawowy pogodzony? Sprawa jest czytelna, moja praca powoli dobiega końca
Reklama

FAKT

Zaczynamy od Faktu, który jak to tabloid donosi o DRAMACIE Roberta Lewandowskiego, który nie zagra w 1/4 finału Ligi Mistrzów. Nie z powodu kontuzji, spraw prywatnych, nie. Z powodu pauzy za kartki.

Reklama

W Dortmundzie było 0:1 i Lewandowski zagrał piłkę ręką. Sędzia był bezlitosny i sięgnął po żółtą kartkę. Dla Polaka to dramat. Jego zespół mimo porażki u siebie 1:2 z Zenitem Sankt Petersburg (pierwszy mecz w Rosji wygrał 4:2) znalazł się właśnie w najlepszej ósemce Europy, a Polak nie będzie mógł wystąpić w pierwszym meczu ćwierćfinałowym! A w tej fazie Borussia najprawdopodobniej trafi na bardzo silnego rywala. Może to być doskonale zorganizowana Chelsea, wracająca do formy Barcelona, świetny w ofensywie Real, silne Atletico, coraz lepsze PSG, czy perfekcyjny Bayern, który w Bundeslidze nie daje nikomu szans. Nadzieja Borussii w tym, że los będzie łaskawy i wskaże im siódmą ewentualność, czyli Manchester United, który mimo awansu (wygrał u siebie 3:0 z Olympiakosem) jest cieniem drużyny sprzed roku. Może dziwić, że „Lewy” nie dostał celowo kartki w Petersburgu, w momencie, gdy Borussia prowadziła dwoma golami. Koledzy nawet bez niego spokojnie poradziliby sobie w rewanżu i Polak przystępowałby do ćwierćfinałowym oczyszczony z kartek. Tak się jednak nie stało i teraz Lewandowski będzie nerwowo zagryzał zęby, oglądając grę kolegów.

Dramat, nerwowe zagryzanie zębów – dramat to bije z tego tekstu.

Na stronie obok tekst z wypowiedziami Huberta Wołąkiewicza, który został piłkarzem, chociaż niegdyś miał być… księdzem. Spodziewamy się, że rozwinięcie tego materiału znajdziemy też w Przeglądzie.

W młodości miał bowiem pomysł, żeby zostać… księdzem. – Rzeczywiście, były takie przymiarki. Ostatecznie w sutannie nie chodzę, ale w kościele pojawiam się regularnie i nie wstydzę się swojej wiary – mówi Faktowi gracz Kolejorza. Lechita wychowywał się w Płońsku, pochodzi z bardzo religijnej rodziny, która widziała go w przyszłości w seminarium. – Jako dziecko zostałem ministrantem, dzięki czemu miałem duże plusy na religii. Dziadkowie się cieszyli, ale do czasu pewnej pasterki, na której… zasnąłem. Wtedy moja kariera w Kościele się skończyła – uśmiecha się na wspomnienie tamtej sytuacji Wołąkiewicz. Wtedy stwierdził, że to nie dla niego. – Komża jednak została w domu i do dzisiaj, jak mama podczas sprzątania ją wyciąga, to wzdycha: Ech, miałeś być księdzem, a wyjechałeś tak daleko. W sutannie zatem nie chodzę, ale w kościele pojawiam się regularnie i nie wstydzę się swojej wiary – opowiada. Ten wyjazd to ponad 350 kilometrów, do Wronek, gdzie na dobre rozkręciła się piłkarska kariera dzisiejszego kapitana Kolejorza. Kiedy holding Amika zainwestował w 2006 r. w Lecha, został odstrzelony przez trenera Franciszka Smudę (66 l.). Złości nie czułem, bo jednak konkurencja była ogromna. Trafiłem do Gdańska i po roku zameldowałem się z Lechią w ekstraklasie. Po jakimś czasie zostałem na Pomorzu zauważony przez Lecha. I po moim transferze śmialiśmy się, że mieli mnie kiedyś za darmo, a potem musieli zapłacić – wspomina swoje przejście do klubu.

Andrzej Iwan pisze o braku błysku Legii. Niestety, on sam też dziś raczej bez błysku. Mam nadzieję, że Jacek Bednarz usiądzie z kibicami do stołu i obie strony wyjaśnią sobie wszystkie nieporozumienia, a doping wróci na stadion przy Reymonta. Tylko, że i jedni, i drudzy będą musieli wykazać się odrobiną dobrej woli. Upór nikomu nie pomoże. Ani kibicom, którzy zamiast wspierać drużynę, ją osłabiają, ani klubowi, który straci mnóstwo pieniędzy (…) Jestem przekonany, że Legia o mistrzostwo będzie walczyć właśnie z Wisłą. I wcale nie uważam, żeby Wisła stała na straconej pozycji. Przecież niedługo punkty zostaną podzielone i przewaga Legii się zmniejszy. A jakoś nie widzę, żeby zawodnicy Henninga Berga odstawali piłkarsko od reszty zespołów. Nie ma w ich grze pomysłu, zacięcia. Aktualni mistrzowie Polski wyglądają na trochę zblazowanych. Patrząc na ich grę, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zwyczajnie nie potrafią się zmobilizować na spotkania ze słabszymi zespołami i zamiast pewnie wygrywać, niemiłosiernie się z nimi męczą. Drugi bieg wrzucają, kiedy muszą gonić wynik, jak we Wrocławiu. Ale z takim nastawieniem, zamiast zapewnić sobie tytuł kilka kolejek przed końcem, w Warszawie, albo obejdą się smakiem, albo będą musieli drżeć do ostatniej kolejki. Jeżeli Berg miał sprawić, że Legia będzie grała lepiej, to jak na razie mu się to nie udaje.

Na koniec mamy też rozmówkę z Arielem Borysiukiem, który na zesłaniu (tzn. wypożyczeniu do Niżnego Nowogrodu) deklaruje, że jeszcze pokaże, że grać w piłkę potrafi. No to cytujemy krótki fragment:

Kiedy rozważał pan propozycję Wołgi, nie zastanawiał się, gdzie szukać na mapie Niżnego Nowogrodu?
– Nie, bo już rok temu pojawił się temat przejścia do tego klubu, wtedy już kiepsko mi się wiodło w Kaiserslautern. Ostatnie pół roku w Niemczech traktuję jako zmarnowane, chciałem coś zmienić, rozmawiałem z chłopakami z Tereka. Jestem w stałym kontakcie z Maćkiem Rybusem, on też mi polecał ten kierunek. Zostaję tu na wypożyczeniu do końca sezonu, więc jeszcze dwa miesiącę chcę pokazać, że jeszcze potrafię grać w piłkę.

Wierzy pan w możliwość powrotu do reprezentacji?
– Bogdan Zając odwiedził zgrupowanie Wołgi w Turcji, rozmawiał z naszą trójką. Najważniejszy wniosek z tego spotkania jest taki, że muszę wrócić do regularnej gry, a wtedy nie będzie przeszkód, bym też wrócił do kadry. Dużo się mówi, czy selekcja jest zakończona, czy nie. Jeżeli będę tu grał co tydzień, będę pod obserwacją.

RZECZPOSPOLITA

W Rzeczpospolitej dziś Glasgow Rangers, wychodzące na prostą, ale tylko pod względem sportowym.

12 marca Rangers pokonali Airdrieonians 3:0 w obecności ponad 40 tys. kibiców. W ten sposób osiem kolejek przed końcem zapewnili sobie pierwsze miejsce w League One, trzeciej klasie rozgrywkowej (rok temu grali o klasę niżej) w Szkocji. Bilans sezonu mają imponujący: z 29 meczów ligowych wygrali 27, a dwa zremisowali. – Piłkarze zasługują na szacunek nie tylko za sam awans, ale też styl, w jakim go wywalczyli – powiedział menedżer Ally McCoist, były znakomity napastnik Rangersów. Niewykluczone, że jeszcze szybciej niż w Scottish Premier League zobaczymy ich w europejskich rozgrywkach, ponieważ zespół z Glasgow awansował do półfinału Pucharu Szkocji. – Trzeba oddać hołd piłkarzom, szczególnie takim jak Lee McCulloch. On jeszcze niedawno grał w Lidze Mistrzów, a teraz walczy w niższych ligach. Myślę zresztą, że szkocki futbol tęskni za Rangersami. Niewiele jest meczów takich jak derby Glasgow, im szybciej będą się ponownie odbywać, tym lepiej – powiedział były kapitan Rangers FC David Weir. Rangers to najbardziej utytułowany szkocki klub, 54 razy zdobywał mistrzostwo kraju. Rywalizacja z Celtikiem przez dziesięciolecia była znakiem firmowym tamtejszej ligi. Wszystko skończyło się w 2012 roku. Po latach nie do końca jasnych zmian właścicielskich i machinacji finansowych klub znalazł się pod zarządem komisarycznym, do którego doprowadziło zadłużenie w bankach i urzędzie skarbowym. Ostatecznie długi klubu oszacowano na 134 mln funtów. Jedynym rozwiązaniem były upadłość i likwidacja. Zastosowano jednak znany także z Polski manewr ucieczki przed długami. Założona przez Charlesa Greena firma Sevco Scotland Ltd odkupiła od upadającego klubu aktywa w postaci stadionu Ibrox Park oraz praw marketingowych, w tym do herbu i barw klubowych.

Z kolei Michał Kołodziejczyk odpowiada na wtorkowy tekst Krzysztofa Stanowskiego.

Zbigniew Boniek jako prezes PZPN sukcesy ma głównie w kierowaniu mediami. Innych nie widać. Reprezentacja zarządzana z tylnego siedzenia? Nie wychodzi. Pozyskiwanie strategicznych partnerów? Też nie bardzo. System pracy z młodzieżą? Wciąż słaby. Tylko wybrani dziennikarze napiszą, co zechce, i wtedy, gdy zadzwoni. Zaczęło się od Komisji PZPN ds. Mediów. Świetny ruch – kto nie z nami, ten przeciwko nam. Jeśli ktoś odmówił udziału w hucpie, jest trzymany w niełasce do dziś. Boniek, pijąc wino z dziennikarzem starej daty, stwierdził ponoć, że już go nie potrzebuje, bo wychował tych, którzy są posłuszni, po tym jak złoży im życzenia urodzinowe na Twitterze. Kiedy firma Orange zdecydowała się nie przedłużać umowy z PZPN, a ja nie pochwaliłem za to prezesa, tylko napisałem, że może to być odwrót wielkich korporacji od finansowania słabej reprezentacji, czekałem na odpowiedź całe cztery dni. Krzysztof Stanowski na swoim bukmachersko-sportowym portalu Weszło podjął się misji ratowania wizerunku PZPN. Stanowski to był kiedyś dobry dziennikarz, potem – jak sam pisze – „parał się w życiu kilkoma zajęciami, marketingiem na jakąś tam skalę również i miał do wydania kilka milionów złotych rocznie według własnego uznania”.

GAZETA WYBORCZA

Michał Szadkowski w swoim żywiole zagranicznej piłki. Podsumowuje wczorajszy mecz Czerwonych Diabłów.

Na to, że w walce o ćwierćfinał Manchester odwoła się do ducha Fergusona, zanosiło się od momentu, gdy Moyes ogłosił skład. Na ławce zostawił kupionego latem Marouane`a Fellainiego (świetnie go zna z Evertonu), a wstawił Ryana Giggsa. 41-letni pomocnik w tym roku tylko raz zasłużył na miejsce w pierwszej jedenastce, i to w meczu z Sunderlandem w półfinale Pucharu Ligi, „nazywanym pucharem rezerwowych”. W środę Walijczyk nie zagrał meczu wielkiego, ale zazwyczaj podawał celnie i nie popełniał błędów. Grecy, choć w obu meczach pokazali, że awans do 1/8 finału nie był wynikiem na wyrost, że w Pireusie powstała drużyna, która regularnie może grać w fazie pucharowej Champions League, zranić Manchesteru nie byli w stanie. Owszem, przed przerwą ich ataki wyglądały groźniej niż te przeprowadzane przez Anglików, ale najlepsze strzały odbijał de Gea. Manchester przetrwał, ale samo to, że drżał przed rewanżem z europejskim średniakiem, pokazuje, w jak wielkiej depresji są piłkarze z Old Trafford. Odpadli już z krajowych pucharów, tak naprawdę nie mają szans na miejsce w czwórce dające awans do następnej edycji LM. Moyes twierdzi, że porażki nie osłabiły jego pozycji, że MU to klub, który działa długofalowo, a on wie, co zrobić, by wrócić na szczyt. Gdyby faktycznie tak było, porażki i słabą grę kibice pewnie by mu wybaczyli. Problem w tym, że w działaniach trenera Manchesteru trudno dostrzec logikę, ruchy transferowe przypominają szamotaninę. Latem Real oferował ekipie z Old Trafford Mesuta Özila, ale Szkot uznał, że nie potrzebuje kolejnego piłkarza grającego za napastnikiem. W styczniu wydał natomiast 37 mln funtów na Juana Matę, czyli piłkarza pracującego w tym samym miejscu co Niemiec. Rozpaczliwie kończył Moyes już letnie okno transferowe, sprowadzając Fellainiego, czyli piłkarza, który może zespołowi zaoferować mniej więcej to samo co Carrick.

Stołeczne wydanie Gazety Wyborczej zastanawia się z kolei „kiedy strzeli Dwaliszwili?”. Ludzie z klubu, jak zwykle, przekonują, że „wykonuje dużą pracę, dobrze porusza się bez piłki, jest pożyteczny dla zespołu”.

W słabej formie Dwaliszwili jest od początku sezonu. W październiku ubiegłego roku, kiedy w Białymstoku Marek Saganowski zerwał więzadła w kolanie, Gruzin był jedynym doświadczonym napastnikiem w drużynie Jana Urbana. Były trener Legii eksploatował go do granic możliwości, zawodnik grał tylko gorzej, choć w 16 ligowych meczach strzelił dziewięć goli (dwa razy trafił także w eliminacjach Ligi Mistrzów). – Rozumiem krytykę, która na mnie spadła. Czułem się zmęczony, bo nie mając zmiennika, musiałem ciągle grać, choć w trudnych momentach wspierał mnie trener Urban. Teraz czuję się dobrze. Jestem odpowiednio przygotowany – mówi Dwaliszwili, który ostatnią bramkę wbił w listopadzie ubiegłego roku Pogoni Szczecin (3:1) na Łazienkowskiej. Na kolejne trafienie w ekstraklasie czeka od 306 minut. Biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki (Liga Europejska i Puchar Polski), 527 minut. – Może przeżywa teraz trudny moment, ale widziałem wielu czołowych napastników w różnych klubach, którzy tracili skuteczność i przez to pewność siebie. To się zdarza w piłce. Dwaliszwili musi ciężko pracować, choć jestem zadowolony z jego pracy na treningach. W tym sezonie, podobnie jak w poprzednich rozgrywkach, strzelił wiele goli. Jest ważnym piłkarzem tego klubu. To, że nie wykorzystał sytuacji z Wisłą, nie oznacza, że teraz nie będzie grał – mówi Berg. Sokołowski: – Uważam, że Dwaliszwili jest świetnym piłkarzem. Na treningach prezentuje dobrą formę, jest skuteczny. W różnych fazach meczu, w zależności od przeciwnika, jest przydatny dla zespołu. Jest typem zawodnika, który lubi przebywać w okolicach 16. metra od bramki. Dobrze wykonuje pressing czy porusza się bez piłki.

Byliście ciekawi, co działo się ostatnio z Dawidem Janczykiem? GW daje dziś odpowiedź. Zanosi się na doprowadzanie go do formy co najmniej jak Collinsa Johna w Piaście. Oby z lepszym końcowym skutkiem.

Przez pierwsze tygodnie Janczyk głównie biegał. Do normalnych treningów z zespołem rezerw dołączony został dopiero w poniedziałek. Ale zanim do tego doszło, to przez ostatnie kilkanaście dni trenował dwa razy dziennie – rano wychodził na boisko z drużyną rezerw, a po południu miał dodatkowe zajęcia z trenerem od przygotowania fizycznego Tomaszem Grudzińskim. Na środowych zajęciach Janczyk już strzelał, dośrodkowywał, a na koniec wziął udział w serii gierek na jeden kontakt na skróconym boisku. Jak jego dotychczasową pracę ocenia Jacek Magiera? – Na tyle podbudowaliśmy jego kondycję, aby zaczął z nami trenować. Na wymierne efekty trzeba jednak poczekać. Myślę, że w 100 proc. Janczyk może być przygotowany pod koniec kwietnia. Ale czy tak będzie, to zależeć będzie od niego samego – odpowiada trener rezerw. Sam Janczyk nie ukrywa, że kilka tygodni temu pojawił się moment, w którym dopadł go kryzys. – Myślałem, że uda mi się znacznie szybciej dojść do formy. Zobaczyłem jednak, że pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Było kilka takich dni, kiedy byłem zmęczony fizycznie i psychicznie. Wynikało to z tego, że ten progres w ogóle nie był dla mnie widoczny – mówi Janczyk. I dodaje: – Na szczęście ten moment szybko minął. Teraz wszystko zmierza w dobrym kierunku. Psychicznie czuję się lepiej, waga spada, a z chłopakami z drużyny też dogaduję się bardzo dobrze. Niedługo planuję wybrać się do Sulejówka, aby zobaczyć ich mecz.

SPORT

Okładka dzisiejszego Sportu prezentuje się następująco:

W środku zaczyna się od relacji z wczorajszych meczów Ligi Mistrzów, które konsekwentnie pomijamy. Znacznie ciekawiej może być kawałek dalej, bo Łukasz Ł»urek porozmawiał z Wojciechem Stawowym.

Sugeruje pan, że profesor drastycznie mija się z prawdą?
– Nie stawiam sprawy w ten sposób. Prezes zaczął ze mną rozmawiać na ten temat, ale dopiero tydzień przed ligą. Gdyby taką rozmowę zainicjował wcześniej, to pewnie inaczej by się to potoczyło. Ewidentnie jest przez kogoś źle informowany i wydaje mu się, że naprawdę jest tak, jak mówi przed kamerami. Nigdy nie zatwierdzę transferu kogoś, kogo widziałem tylko z odtworzenia i to jeszcze z kilkugodzinnym limitem na podjęcie decyzji. Szef klubu powinien mnie za to pochwalić, a nie ganić. Jeżeli tak to ma wyglądać w Cracovii, to będzie, ale dopiero po zmianie szkoleniowca. Trzeba tylko pamiętać, że żaden profesjonalny trener na coś takiego sobie nie pozwoli.

(…)

Nie poczułem się urażony, bo każdy posiada prawdo do wyrażania swojego zdania. Kieruję się w życiu prostą zasadą – robię wszystko tak, żeby zachować czyste sumienie. Moi piłkarze wykonali w tym sezonie kawał dobrej roboty i osiągnęli pułap, o jaki trudno było przez kilka ostatnich miesięcy. Zespół dokonał czegoś ważnego – dopracował się własnego stylu, który jest rozpoznawalny w całej Polsce. To nasz znak firmowy i jestem z tego dumny (…) Nie mam sobie nic do zarzucenia, mimo że też chciałbym wygrać więcej meczów. Szanuję wypowiedź prezesa. Jeśli jednak jest ze mnie niezadowolony, a dodatkowo w okolicach Cracovii ciągle słychać, ze coś się komuś nie podoba, to sprawa jest czytelna – moja praca w tym klubie powoli dobiega końca. Nie boję się tego i jestem na to przygotowany.

Na to właśnie się zanosi. Wywiad ma lepsze i gorsze momenty, ale warto się z nim zapoznać.

Obok niezbyt interesujący tekst o tym, że Piast bardzo często zmienia zestaw środkowych obrońców, więc przejdźmy może do artykułu pt. „Jacek musi wygrać” dotyczącego wojny kibiców Wisły z Bednarzem.

Jacek Bednarz w telewizji zauważył, że problem krakowski jest tak naprawdę ogólnopolskim problemem, a ci, którzy zdecydują że idą na mecz z Zawiszą lub dadzą się namówić do bojkotu, piszą historię futbolu w Polsce. – Jesteśmy za Jackiem, ale to trudny i niebezpieczny temat – przyznają byli wiślacy, którzy żyjąc na co dzień w Krakowie, ze zrozumiałych względów nie chcą zabierać głosu bez przyłbicy, bojąc się rewanżu ze strony szaleńców gotowych nawet do zabicia wroga (…) Pytanie: co zrobi właściciel? Czy Bogusław Cupiał wytrzyma ciśnienie konfrontacji z kibolami? Bo ci jeszcze złego słowa na niego nie powiedzieli, a i on sam, jak się wydaje, nie chce mieć na pieńku z drugą stroną. Ma swoje kłopoty, więc awantura na cały kraj jest mu niepotrzebna – czytamy dzisiaj w Sporcie. Niestety nowości się z tego tekstu nie dowiemy.

Przy okazji przerażają nas hasła, że byli wiślacy nie chcą zabierać głosu, bojąc się rewanżu „ze strony szaleńców gotowych nawet do zabicia wroga”.

Co tymczasem w Zabrzu? Zarząd klubu nie wiedział o wyjeździe Pawła Olkowskiego na badania do Kolonii. Autor nie dodaje czy to dobrze, czy źle, czy ktokolwiek jest z tego powodu niezadowolony. Dalej skupia się już tylko na problemach kadrowych Górnika. W efekcie dowiadujemy się, że w najbliższym meczu na środku obrony zagrają Pandza i Łukasiewicz, choć w odwodzie są też Wełnicki i Sobolewski.

Jak na Sport, mamy do czynienia z całkiem udanym numerem.

SUPER EXPRESS

W Super Expressie stały układ sportu. Dla tematów piłkarskich zarezerwowane dwie strony, a na nich dwie rozmowy. Najpierw Tadeusz Pawłowski, który w Śląsku celuje w ósemkę. Tytuł bardzo ładnie współgra zresztą ze zdjęciem zrobionym na strzelnicy podczas wypadu całej drużyny.

W pierwszych dniach podobno wychodził pan z pracy o 2. w nocy. Ile czasu spędza pan teraz?
– Trochę mniejÂ…. We wtorek drużyna miała wolne, więc przyszedłem do klubu o 7.30, a wyszedłem przed 18.00 na kurs angielskiego. Poznaję nowy język, by łatwiej dogadywać się z piłkarzami, którzy nie mówią po polsku i niemiecku.

To siedząc tak długo w pracy, może pan doglądać postępy Sebastiana Mili w odchudzaniu.
– Sebastian po treningach wyrównawczych normalnie ćwiczy z drużyną i przed niedzielnym meczem z Górnikiem zdecydujemy, czy jest już gotowy, by grać. Sebastian jest potrzebny drużynie! To za dobry piłkarz, żeby siedzieć na ławce rezerwowych.

Może popełnił pan błąd, ujawniając, że Mila ma 6 kg nadwagi, i zabierając mu opaskę kapitana? Lider drużyny mógł mieć do pana spory żalÂ….
– Nigdy nie było między nami zgrzytów. Dużo ze sobą rozmawiamy. I od razu wyjaśnię jedną kwestię: Sebastian nie znalazł się w kadrze na mecz z Cracovią nie z powodu wagi, jak podawano w mediach, tylko z powodu kontuzji, był na zwolnieniu lekarskim.

Rozmówka bardzo zwięzła, ale na tabloid wystarczy. Zwłaszcza, że obok mamy Dominika Furmana, który opowiada, że zakochał się we francuskiej kuchni. Gdyby tylko jeszcze Francuzi zakochali się w jego grze…

Jak smakuje ci francuska kuchnia?
– Bardzo! Przez pierwsze trzy tygodnie stołowałem się w hotelu, codziennie jadłem hamburgery (śmiech). Ale nie typu fast food, lecz starannie przygotowywane w hotelowej restauracji. W okolicach jest mnóstwo restauracji. Polubiłem cassoulet, czyli mięso zapiekane z kiełbasą i fasolą.

Kibice Tuluzy już cię rozpoznają?
– Tak. Niedawno, kiedy spacerowałem z dziewczyną, zaczepił mnie pewien pan i zapytał, czy ja to ja. Innym razem w restauracji chłopak przyglądał mi się przez dobrą godzinę, zanim odważył się do mnie odezwać. Zdarzyło mi się też, że zaczepiano mnie na ulicy czy podczas zakupów.

Jak spędzasz wolny czas?
– Na początku poświęcałem go na poszukiwanie i urządzanie mieszkania, a potem zabrałem się do nauki języka. Po powrocie z treningu mam chwilę dla siebie, a potem nauka. Lubię spacery, a że moja narzeczona przywozi z sobą pieska, będę miał z kim spacerować.

Co ciekawe, nie odnotowaliśmy w tym wywiadzie ani jednego zdania nt. jego sytuacji, nt. samej piłki.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Na koniec wskakuje okładka Przeglądu. Piotrek Ł»yła mówi jak jest.

Na stronach drugiej i trzeciej mamy analizę sytuacji w Ekstraklasie. Legia jest już pewna, Wisła, Lech i Ruch praktycznie też, walka toczy się o pozostałe cztery miejsca w grupie mistrzowskiej.

Pytanie, jaka liczba punktów oznaczać będzie miejsce gwarantujące górna połówkę. W ośmiu poprzednich sezonach do zajęcia ósmego miejsca potrzeba było średnio 40 punktów. Biorąc pod uwagę tę średnią za podstawę naszej analizy i prognozy, pewni awansu na ten moment mogą czuć się jedynie piłkarze Legii Warszawa (stołeczny zespół jako jedyny ma już gwarancję awansu), Wisły Kraków, Lecha Poznań i Ruchu Chorzów. Z pewnością sporą niespodzianką, jeśli nie sensacją jest obecność w tym gronie zespołu ze Śląska. Przypomnijmy, że w poprzednim sezonie Niebiescy zajęli przedostatnie miejsce i spadliby z ekstraklasy, gdyby nie brak licencji dla Polonii Warszawa. – Na papierze ktoś jest słaby, lecz w rzeczywistości idzie mu znacznie lepiej. Papierowi faworyci z kolei często zawodzą. Zawsze przestrzegam przed przedwczesnym ferowaniem wyroków. W Ruchu przecież upatrywano głównego faworyta do spadku – komentuje pomocnik chorzowian فukasz Surma. Najbliżej tego, by pójść w ślady Niebieskich, są Górnik Zabrze i Pogoń Szczecin odpowiednio z 40- i 39-punktowym dorobkiem. Te ekipy mają sześć i pięć punktów przewagi nad Lechią, zajmującą pierwsze miejsce w dolnej połówce tabeli, co abstrahując od przytoczonych wyżej danych z poprzednich sezonów na cztery kolejki przed końcem wydaje się bezpieczną przewagą. O ile jednak w przypadku szczecinian można mówić o miłej niespodziance, o tyle w Zabrzu z pewnością panuje rozczarowanie. Jeszcze niedawno górnicy byli przecież wiceliderem i kibice mieli nadzieję na to, że będą gonić Legię…

Masa oczywistości. Tekst ratują ramki, tabelki i wszystko co poza nim.

Dalej tekst o tym, że w Wiśle przestali zaglądać w kalendarze – w skrócie pisząc: na dniach nowe kontrakty dostaną Arkadiusz Głowacki, فukasz Garguła i Paweł Brożek. Wciąż nie wiadomo, co z Michałem Miśkiewiczem, który chce wykorzystać swoje pięć minut i podpisać korzystną umowę. Obok w małej ramce informacja, że Rozwój Katowice może wreszcie dostać od Górnika swoją działkę za transfer Arkadiusza Milika. Dlaczego właśnie teraz? Oczywiście dlatego, że zbliża się proces licencyjny. Górnik do tej pory spłacił tylko nieco ponad połowę należności, brakuje jeszcze około miliona złotych.

Broź wreszcie nauczył się Legii? I co z Bereszyńskim?

Jesień obrońca miał raczej słabą. Niby grał sporo, ale głównie przez kontuzję Bartosza Bereszyńskiego. Wydawało się, że wiosną jego gra będzie wyglądała podobnie. Z pomocą przyszedł jednak Jakub Wawrzyniak, który… na treningu złamał nos Bereszyńskiemu. Nieszczęście kolegi stworzyło Broziowi szansę regularnych występów. Wykorzystał ją. – Nie jest tak, że teraz jestem pewny miejsca w składzie. Jeśli chcę je utrzymać, muszę cały czas grać na wysokim poziomie – mówi legionista. Broź jest kolejnym przykładem, że piłkarz trafiający na Łazienkowską z innego polskiego klubu potrzebuje czasu na aklimatyzację. Tak było z Tomaszem Brzyskim, podobnie jest z byłym kapitanem Widzewa. – Legia to wielki klub, ten czas na adaptację jest potrzebny. Ł»eby poznać wszystkich, przyzwyczaić do specyfiki, po prostu poczuć swobodnie. Już na zimowych zgrupowaniach wiedziałem, że jest lepiej. Zarówno pod względem psychiki, jak i formy piłkarskiej. Ta rutyna sama przychodzi. Czym się objawia? Pewnością siebie. Jak leci do ciebie piłka, to wiesz co z nią zrobić – tłumaczy dwukrotny reprezentant Polski. W obecnym sezonie z grą prawej strony Legii był problem. Nie tyle z poziomem, a efektywnością. Asysta Brozia przy bramce zdobytej przez Ondreja Dudę w meczu z Wisłą Kraków (2:2) była pierwszą prawego obrońcy w tym sezonie. – Nie zawsze da się grać tak ofensywnie, jak przeciwko Wiśle. Przez 45 minut rywalizowałem z Łukaszem Gargułą, ustawionym na lewej stronie, a wiadomo, że on nie jest bocznym pomocnikiem i będzie schodził do środka. Dzięki temu miałem więcej miejsca i mogłem częściej pomagać w ofensywie. Jednak pamiętajmy, że od obrońców zawsze będzie wymagać się przede wszystkim skuteczności w defensywie – zaznacza 29-latek.

Taki sobie zwyczajny tekst. Ale tak to już jest, kiedy o Legii każą pisać codziennie.

Na koniec jeszcze raz możemy wrócić do Huberta Wołąkiewicza. W Fakcie mieliśmy tekst z jego wypowiedziami, natomiast na łamach Przeglądu jest to wywiad na całą jedną stronę.

Jak pan zareagował na słowa trenera Mariusza Rumaka, który powiedział, że Lech szuka piłkarza z charakterem, który mógłby być liderem w szatni? Teraz wam kogoś takiego brakuje?
– Akurat tutaj bym się nie zgodził ze szkoleniowcem. Mamy kilka mocnych osobowości. Ja jestem z natury spokojny i dużo musi się zdarzyć, bym wybuchnął. Jest jednak kilku kolegów, którzy potrafią ustawić resztę do pionu. Choćby Krzysiek Kotorowski, który jest najstarszy i jego rola w szatni jest bardzo ważna. W meczu ze Śląskiem zarobił kartkę na ławce rezerwowych. Śmiejemy się, że jak zarobi kolejną w ten sposób i będzie musiał pauzować, to dostanie od nas karę.

Wróćmy do Pogoni…
– Sam nazwałem to koszmarem, bo można zawalić jedną, dwie bramki, ale pięć? Oglądałem potem to spotkanie kilka razy. Długo moglibyśmy o tym rozmawiać, popełniliśmy szereg błędów, ale przy Marcinie Robaku za każdym razem byłem tylko ja. I każdy, kogo zapytasz o ten mecz, odpowie od razu: „no tak, klopsy Wołąkiewicza”. Byłem o krok spóźniony, ale też brakowało asekuracji. Wiem, że coś takiego już się nigdy nie powtórzy.

ANGLIA: RVP ratuje Moyesa

Temat numer jeden w angielskiej prasie znacie doskonale i bez zaglądania do tamtejszych gazet. To oczywiście Robin Van Persie i jego pogoń za Olympiakosem, skuteczna, dzięki której United uniknęli kompromitacji, a kto wie, może jeszcze będą mogli uratować sezon. Warto zauważyć, że przez cały niemal sezon dochodziło do napięć na linii Moyes – RVP, a teraz, w najważniejszym momencie, ten duet zdaje egzamin współpracy.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

WفOCHY: Czy to faktycznie mecz sezonu?

Ciekawe wieści z Mediolanu, gdzie – choć trudno w to uwierzyć – za chwilę wylecieć może Seedorf. Brzmi jak plotka, ale w końcu informację podaje „La Gazetta dello Sport”, czyli nie byle kto. Clarence musi zrobić dobre wyniki z Lazio i Fiorentiną, inaczej zastąpi go Inzaghi. Oczywiście dużo mówi się też o dzisiejszym meczu Fiorentiny z Juventusem, Conte szuka dziwnych wymówek: – Naszym naturalnym środowiskiem jest Liga Mistrzów – przekonuje. Llorente nie ma natomiast wątpliwości: – To dla nas mecz sezonu.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

HISZPANIA: Werble przed El Clasico

Tak tak, to znowu ten czas. Do El Clasico coraz bliżej i widać to także po ilości artykułów na jego temat w hiszpańskiej prasie. Dziś każdy z dzienników sportowych kręcił się wokół tej tematyki, „Marca” przekonywała, że najważniejszy będzie Bale, „As” widział w Królewskich dość wyraźnego faworyta przed starciem z Barceloną. „Sport” zapowiada to starcie dość standardowo, czyli porównaniem osiągnięć Messiego i Ronaldo, a „Mundo” przedstawia sytuację z perspektywy Taty Martino i jak ważne to dla niego spotkanie.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

PORTUGALIA: Portugalskie ekipy w rolach faworytów

Portugalska prasa żyje dzisiaj Ligą Europy, gdzie Porto i Benfica są na najlepszej drodze do kolejnej fazy. Na kolanach przed tymi drużynami są nie byle jakie ekipy, bo odpowiednio – Napoli oraz Tottenham. Dzisiaj te zespoły będą musiały mocno się postarać by odrobić straty z pierwszego meczu, a Tottenham dokonać de facto małego cudu.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama