Jako się rzekło, po pięciu kolejkach nadszedł czas nie tylko na czułe głaskanie siedmiu – do niedawna – bestyjek. Pora zdjąć maski tym, którzy są na najlepszej drodze, by pokonać tę samą trasę, lecz w przeciwnym kierunku. Jeszcze w poprzedniej rundzie grali sprawnie, aczkolwiek z różnych powodów coś zaczęło się psuć. Jedni chowają się za będącymi w lepszej formie kolegami, inni z kolei – sfrustrowani – mają pretensje do całego świata, zapominając, że za powtarzające się z godną podziwu konsekwencją pudła czy straty, winić należy w pierwszej kolejności samego siebie…
7. Tomasz JODŁOWIEC
Po pierwszych tegorocznych sparingach przyjęło się mówić, że Legia Berga od Legii Urbana nie różni się niczym, poza „uczesaniem” szkoleniowca. Znów bowiem kluczowe role odgrywał duet Jodłowiec-Brzyski, którzy także jesienią należeli do najjaśniejszych punktów. I co? Przyszła liga, a w raz z nią uleciała forma z środkowego pomocnika Legii. Z gościa, który do tej pory ciągnął za sobą balast w postaci nędznego Vrdoljaka, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przemienił się w kogoś, kto… nie pomaga. Bo były piłkarz Śląska i Polonii wciąż nie przeszkadza w grze, natomiast od reprezentanta Polski i – na to wygląda – pierwszego zmiennika Krychowiaka w kadrze – oczekujemy zdecydowanie więcej. I nie chodzi nam wyłącznie o gole, gromadzone jesienią tak chętnie, a na przykład o zaangażowanie równe – musimy to napisać – kapitanowi.
6. Jakub SŁOWIK
W Białymstoku ktoś sobie kiedyś sprytnie wymyślił, że na tym Słowiku to da się zarobić jak na Sandomierskim. Niestety, tego entuzjazmu w ciągu kilku ostatnich miesięcy nie chce podzielić sam zainteresowany. Gdy jesienią po serii słabszych meczów wypadł ze składu, a beznadziejny wcześniej Baran spisywał się o niebo lepiej, przyjmowaliśmy między sobą zakłady. O ile, że w drugiej rundzie i tak w pierwszym składzie wyjdzie Słowik, byle latem móc go popchnąć nie za drobne? Czekaliśmy rozkosznie, więc jak tylko zobaczyliśmy Jakuba w bramce na inaugurację wiosny – pewnie się domyślacie – szydery nie brakowało. Dość szybko jednak Stokowiec się zreflektował, po czym z ulgą powrócił do sprawdzonego już wariantu. Czyli opcje mamy dwie – albo Słowik kocha Białystok i przejrzał plany właścicieli, albo najzwyczajniej w świecie nie jest na tyle dobry, na ile się o nim mówiło. Czysto sportowo – duże rozczarowanie.
5. Jakub WÓJCICKI
Wyrzut sumienia dyrektorów sportowych i skautów z mazowieckich klubów. Długo kopał piłkę nie niepokojąc przy tym nikogo – gdzieś w Pruszkowie, Piastowie, Nowej Wsi czy Nadarzynie. Dopiero po transferze do Zawiszy okazało się, że żaden z niego napastnik, lecz co najmniej dobry w polskiej skali skrzydłowy. Z dość ciekawym zwodem, głową w górze i imponującą przebojowością. trafił na najwyższy poziom dopiero w wieku 25 lat. Mało tego – chyba pierwszym, który w Wójcickim dostrzegł ciut większe możliwości niż u kolegów z łąki, był obecny sekretarz PZPN Maciej Sawicki, wówczas napastnik klubiku o wdzięcznej nazwie „Amprel”. Tyle tytułem przedstawienia zawodnika i tej jego niezbyt stromej krzywej wznoszącej. Kiedy wydawało się, że może być tylko lepiej, że selekcjoner nie naraziłby się na salwy śmiechu, zabierając go do Emiratów na wczasy dla najlepszych ligowców, Jakubowi się zmieniło. To znaczy – wyraźnie mu nie szło lub nie chciało mu się chcieć, w każdym razie na boisku męczył zarówno siebie, jak i obserwatorów, aż w końcu spoczął na ławce.
4. Gergo LOVRENCSICS
Od razu, na wstępie zaznaczamy: tego podanka do Teodorczyka, po którym Łukasz zabrał rywala w pole karne, ściął i kropnął, ile sił w nodze, za asystę nie uznajemy. Wkład w strzelenie gola był prawie taki sam, co nasz. I co? Dostaje się w Lechu najbardziej Rumakowi – za całokształt, podobnie zresztą jak Arboledzie – temu też się uzbierało (pewnie nazwie nas rasistami), Wołąkiewiczowi (pierwsze śliwki-ROBACZYWKI), no i sami wprowadziliśmy w obieg zwrot „zdobyć bramkę Teodorczykiem”. A więc nabić tak, żeby wpadło do siatki, trafić w głowę, cokolwiek. Nikt jednak nie pochylił się w minionych tygodniach nad formą węgierskiego skrzydłowego. Zero goli, zero asyst, a występuje w zespole, który w głównej mierze bazuje przecież na grze bokami, na dziesiątkach wrzutek w każdym meczu. Lovrencsics wiosną dośrodkowywał piłkę aż 55 razy, za każdym razem bezowocnie. On w tej chwili również jest jednym z kluczowych problemów indolencji Lecha.
3. Paweł BROŁ»EK
Skoro było tak pięknie, czemu teraz jest bardzo źle? Hola, hola – ktoś się wtrąci. Przecież przeszkadzała mu lekka kontuzja! Jest to jakiś argument, w pewnym sensie istotny, lecz wciąż ciężko nam zrozumieć splot faktów i ich wzajemną relację. Jakim bowiem cudem Brożek jesienią – bez obozu, bez niczego, ładował do bramki gdzie chciał, z kim chciał i jak chciał? Najprostsza odpowiedź brzmi: bo wszędzie jakiejś umiejętności mu brakowało, często zaufania (ha, ha) ze strony trenera, natomiast w Wiśle znów strzela u siebie. Jak się w piłkarskiej nomenklaturze przyjęło mówić: tutaj gra razem z bandami. Znał – a może powinniśmy już zapisać ten czasownik w czasie przeszłym? Bo Brożek na wiosnę, po przepracowanych przygotowaniach do rundy, jest cieniem gościa sprzed zimowej przerwy. Nic z tego nie rozumiemy, to się wyłamuje z praw logiki. Wiosną bez trafienia, nie udało mu się nawet na Łazienkowskiej, a tam przecież wychodziło za każdym razem…
2. DUDU
Jeszcze niedawno, kiedy wracał z Meksyku do Polski, gratulowaliśmy Śląskowi świetnego interesu, jakim miało być pozyskanie Brazylijczyka bez sumy odstępnego. Tyle tylko, że ta bardzo dobrze ułożona lewa noga służyć mu miała do centrowania piłki w pole karne, niekoniecznie zaś do bezmyślnych wślizgów. Głupota – tak jednym słowem ocenilibyśmy poczynania Dudu w rundzie rewanżowej, zaznaczając jednak przy okazji, że symptomy słabej dyspozycji uwidoczniły się już trochę wcześniej. Po drodze też przyplątały mu się dwie bezsensowne czerwone kartki – pierwsza z Sevillą, po której plan taktyczny wrocławian całkowicie legł w gruzach, natomiast następną w miniony weekend, w prestiżowym dla kibiców meczu z Zagłębiem Lubin. Co ciekawe, obie kary miały miejsce w 55. minucie. Kiedy więc skończy się zawieszenie, niech w przerwie przyłoży sobie lodu.
1. Prejuce NAKOULMA
MVP przedłużonej rundy jesiennej i jednocześnie największy zjazd po pierwszych wiosennych meczach. Bez goli, bez asyst, bez kluczowych podań, za to nieprecyzyjny, poirytowany, kompletnie nieprzydatny. Powoli zaczynamy podejrzewać, że sfrustrowany niemożnością zmiany klubu mimo 17576 ofert (niech będzie, że wszystkie, jak na złość, z Rosji), zrealizował misterny plan. Spójrzcie na Abwo i przypomnijcie sobie Nakoulmę z jesieni. Może jeszcze nie ten poziom, ale bliżej niż dalej, prawda? Zupełnie jakby zamienili się koszulkami… A teraz bardziej serio: Prejuce swoją formą i poszczególnymi boiskowymi zachowaniami doszczętnie chrzani cały swój dorobek, na jaki ciężko w Zabrzu zapracował. Był wesoły chłopak, obiegający przeciwników, a jest primadonna z klapkami na oczach. Cóż, podobno prawdziwego mężczyzny nie poznaje się po tym, jak zaczyna…
Fot. FotoPyK