Jeden z najciekawszych transferów zimowego okienka w Ekstraklasie. Nie taki stary, 24-letni Anglik, syn i wnuk wybitnych piłkarzy, po kilku latach w Motherwell (via Tranmere Rovers) trafia do Śląska Wrocław. Kim jest Tom Hateley? Ile potrafi poza strzelaniem rzutów wolnych? Dlaczego nie przebił się w Reading? Po co szukano go za pośrednictwem Twittera? I wreszcie – co sprowadza go akurat do Śląska? Tom Hateley opowiedział o tym wszystkim w rozmowie z Weszło. – Sam mam taką filozofię: jeśli chcesz osiągnąć sukces, nie możesz się obawiać wyjścia ze strefy komfortu. Trzeba próbować czegoś nowego.
Co robi Anglik we Wrocławiu?
Już jako dziecko zawsze chciałem grać za granicą. Teraz mam 24 lata, jestem otwarty na wszystkie kierunki i kiedy pojawiła się oferta z tak dużego klubu, jak Śląsk, w ogóle się nie wahałem. To ekscytujące wyzwanie.
Angielski piłkarz mówi, że zawsze chciał występować za granicą? Coś tu nie gra.
Fakt, to nietypowe. O moich rodakach ogólnie mówi się, że nie lubią wyjeżdżać, bo dla nich angielski futbol jest najlepszy. Premier League uchodzi za jedną z najlepszych lig na świecie, ale dziś piłka staje się coraz bardziej europejska. Zaczynają się liczyć podania. Stwierdziłem więc, że jeśli chcę się rozwinąć jako piłkarz, to powinienem opuścić Wyspy. Pytałem też o to ojca, który spędził sporo czasu za granicą i on również doradził mi wyjazd.
Twój ojciec był jednym z wyjątków.
Bo nie bał się tak poważnego kroku, jakim był transfer do Milanu. Sam mam taką filozofię: jeśli chcesz osiągnąć sukces, nie możesz się obawiać wyjścia ze strefy komfortu. Trzeba próbować czegoś nowego.
Domyślam się, że do pewnego etapu jednak liczyłeś na przebicie się w Anglii.
Spędziłem za to cztery dobre lata w Szkocji. Graliśmy w Europa League, w eliminacjach do Ligi Mistrzów… W końcu jednak wygasł mój kontrakt i trafiłem do Tranmere Rovers. O oferty z Championship wcale nie jest tak łatwo. To bardzo, bardzo twarda liga. Wierzę, że poradziłbym sobie tam – kto ma we mnie wierzyć, jeśli nie ja? – ale uznałem, że jeśli mogę zostać w League One lub wrócić do Szkocji, to czas spróbować czegoś nowego. Mam 24 lata, mogę pograć dwa-trzy lata za granicą. Kto wie, czy w przeciwnym razie nie żałowałbym tej decyzji. Dlatego w ogóle nie wahałem się przed przejściem do Śląska. Dostałem telefon, zadzwoniłem do mojego przyjaciela z Motherwell, Henrika Ojamy…
Wiesz, że to jeden z największych samolubów w ekstraklasie?
Tak? Nie dziwi mnie to!
?
Napastnicy i skrzydłowi muszą być trochę samolubni. Gdybym ja – jako defensywny pomocnik – był egoistą, mógłbym wpakować się w kłopoty, ale jeśli zagrywam do przodu, to rozumiem, że koledzy, którzy tam występują, mogą być samolubni. No, ale zadzwoniłem do Ojamy, potem do Barry’ego Douglasa i nie usłyszałem żadnej złej opinii. Same dobre słowa. Chwalili standard ligi, fanatycznych kibiców… Na razie uważam, że podjęliśmy z narzeczoną dobrą decyzję.
Jakie miałeś inne opcje?
Dwie-trzy ze Szkocji i kolejne trzy z League One w Anglii. Ale jak przebiegał transfer, nie jestem w stanie odpowiedzieć, bo zawsze proszę swojego agenta, by trzymał mnie z dala od spekulacji. Powiedziałem mu, żeby się do mnie odezwał, jak pojawi się coś naprawdę konkretnego. Wolałem oszczędzić sobie rozczarowań.
Ekstraklasa to poziom ligi szkockiej, Championship czy jednak niżej?
Daj mi pięć-sześć miesięcy, to ci odpowiem. W Szkocji zdarzało się kilka meczów w sezonie przeciwko Celtikowi czy Rangers, gdzie na stadionie pojawiało się po kilkadziesiąt tysięcy kibiców, ale w wielu innych miejscach była typowa walka. Nie mam nic przeciwko takiej grze – to wręcz jedna z moich zalet – ale ciężko mi o takie porównania. Tym bardziej do Championship lub Premier League, gdzie nie grałem, choć wychowałem się w Reading. Trafiłem tam w wieku 13 lat. Podpisałem dwuletnie stypendium, potem roczny zawodowy kontrakt, ale po odejściu menedżera Steve’a Coppella klub opuściło ośmiu zawodników. Niestety ta czystka trafiła na mnie i kilku moich kolegów. Do dziś nie wiem, kto podjął tę decyzję, ale u nowego menedżera nie zaliczyłem ani jednego treningu. Cóż, wzloty i upadki.
Odejście z Reading to największy upadek w karierze? Odarcie z marzeń?
Wtedy naprawdę poczułem, że mam kłopoty. Straciłem klub i co dalej? Może być ciężko. Przez miesiąc siedziałem w domu, trenowałem indywidualnie, w końcu dostałem telefon z Motherwell, tydzień później podpisałem kontrakt i uwierz, że miałem szczęście, bo wielu moich kolegów z Reading gra dziś na poziomie Conference. A o tym, że futbol bywa przewrotny, przekonałem się na przykładzie taty. „Funny old game”. U niego też nie zawsze wszystko szło według planu. Cieszę się, że mogę liczyć na jego radę, bo wiem, że on zrozumie moje położenie.
Wciąż nie odpowiedziałeś, dlaczego twoim zdaniem nie wyszło ci w Reading.
Na tym etapie nie wierzyłem jeszcze w siebie. Nie czułem, że jestem wystarczająco dobry. Przejmowałem się tym, co ludzie o mnie pomyślą i wybierałem na treningach najprostsze rozwiązania, zamiast spróbować bardziej wyrażać siebie jako piłkarza. Wtedy pomyślałem, że jeśli sam w siebie nie będę wierzył, to nie uwierzy we mnie nikt. Tata zawsze mi to powtarzał, ale potrzebowałem czasu, by to pojąć. W Reading natomiast najbardziej obawiałem się, że nie przeskoczę tego etapu, z którym problem ma bardzo wielu zawodników. Czyli osiągnięcia odpowiedniego poziomu po podpisaniu pierwszego zawodowego kontraktu. Dlatego Motherwell było dla mnie idealną opcją. Przez okres, który tam spędziłem, opuściłem chyba tylko cztery mecze!
Ludzie musieli oczekiwać, że Hateley junior pójdzie w ślady seniora. Motherwell to jednak nie ten poziom.
Można to odbierać dwojako. Wspaniałe kariery mojego ojca i dziadka mogły być dla mnie przeszkodą, ale z drugiej strony mogłem być dumny, że jestem kolejnym Hateleyem-piłkarzem. Pytali mnie o to np. w SkySports, gdzie raz zaproszono mnie z ojcem. To ziarno zasiał mój dziadek, Tony, który grał w Aston Villi, Liverpoolu i Chelsea. Jako dziecko spędzałem z nim dużo czasu, ale potem moi rodzice się rozstali i nasz kontakt trochę się ograniczył. Zdecydowanie bliżej mi było do ojca mojej mamy, który zmarł kilka lat temu. Z dziadkiem Tony nie miałem takich relacji.
I łatka „syna Marka Hateleya“ naprawdę ci nie przeszkadzała?
Nie. Gdybym był napastnikiem – jak ojciec i dziadek – i nie strzelałbym tylu goli co oni, zaczęłyby się pojawiać takie dyskusje. Na szczęście występuję na zupełnie innej pozycji. Jako dziecko zaczynałem w ataku, grałem tak w Chelsea, ale dziś najlepiej czuję się na defensywnej pomocy.
Ile pamiętasz z kariery ojca?
Gdy grał w Monaco, urodziłem się w Monte Carlo, spędziliśmy tam jakieś dwa lata, a potem pięć w Szkocji. Wychowałem się przede wszystkim na jego grze w Rangersach. Chodziłem na wiele jego meczów, treningów… Mocno się wtedy przyjaźniliśmy z Brianem Laudrupem i jego synem, Nicolaiem. W przerwie meczów graliśmy np. w polu karnym, wchodziliśmy razem do szatni, podnosiliśmy kolejne puchary, które Rangers zdobywali. Byłem za młody, by pamiętać jakieś konkretne, zabawne historie, ale w tym czasie przesiąkłem piłką.
Mieszkając w takim mieście jak Glasgow chyba o to nietrudno.
Nie pamiętam zbyt wiele z tego okresu, ale kocham Glasgow. To cudowne miejsce. Gdziekolwiek chodziliśmy z ojcem, zawsze kibice go zatrzymywali.
Nazwisko Hateley dalej budzi tam emocje, gdy się przedstawiasz?
Nie przedstawiam się (śmiech). Lepiej nie ryzykować! Zdarzało mi się usłyszeć parę wyzwisk pod adresem mojego ojca, ale do tej pory nikt nie proponował mi bójki. No i jak graliśmy z Motherwell na Celtiku, to – skoro jestem Hateley – musiało mi się oberwać. Śmieję się z tego. Im jesteś starszy, tym mniej się przejmujesz takimi rzeczami. Właśnie to zawsze wpajał mi ojciec: wierz w siebie.
Mecze Śląska też obejrzał?
Widział tylko kawałek meczu z Legią, bo akurat wtedy występował w telewizji, ale 23. marca ma przylecieć do Wrocławia. Wtedy wypowie się szerzej, ale akurat poziom spotkania z Legią wywarł na nim duże wrażenie. Zgadza się też, że mój transfer do Śląska to nie ryzyko, ale – jak wspomniałem – wyjście z „comfort zone”.
Motherwell było dla ciebie taką strefą?
Początkowo nie, ale zajęliśmy kolejno szóste, trzecie i drugie miejsce, graliśmy w eliminacjach Ligi Mistrzów… Co więcej mogłem osiągnąć? Mistrzostwo przy Celtiku i Rangersach było raczej poza zasięgiem. Dostałem propozycję nowego kontraktu, ale doszedłem do wniosku, że więcej już w Motherwell nie osiągnę.
I liczyłeś na transfer do Championship.
Niewielu piłkarzy przechodzi ze Szkocji do Championship. Nie podchodziłem do tego na zasadzie: „muszę trafić do tej lub tamtej ligi“. Byłem otwarty na wszelkie opcje.
Pozostanie w Szkocji nie uśmiechało ci się między inbymi przez spadek Rangers?
Szkocja dzieli się na tych, którzy kochają lub nienawidzą Rangers i większość zagłosowała za ich spadkiem. Wiele drużyn jednak na tym straciło, bo sama obecność „The Gers“ podnosiła frekwencję np. do 10 tysięcy ludzi, co przekłada się na przychód klubu. Skoro przepadają ci dwa mecze z nimi u siebie, dwa na wyjeździe, to różnica musi być duża. Tak samo byłoby, gdyby zleciał Celtic.
Polskie kluby powinny teraz częściej rzucać okiem w tamtym kierunku? Ojamaa zrobił Szkocji średnią reklamę, ale już Barry Douglas spisuje się doskonale.
Barry… Świetna lewa noga. Szkocka piłka jest lepsza, niż ludzie myślą. Tak, jest fizyczna, ale wielu zawodników ma też świetną technikę, czego ludzie nie doceniają, a co widać choćby po Barrym.
Rzuć kilka nazwisk.
No to mnie postawiłeś w niezręcznej sytuacji… Jednym z najlepszych piłkarzy Motherwell był w ostatnich latach Nicky Law, który w wieku 16 lat zagrał z Sheffield United w Premier League, ale on przeszedł do Rangers. Aberdeen ma wielu świetnych piłkarzy… Kto jeszcze? Gary Mackay-Steven z Dundee – Barry ci potwierdzi. Ale zostawmy to. Jeśli będą chcieli wyjechać za granicę, na pewno odezwą się do swoich agentów.
Trudno byłoby ich przekonać?
To zależy.
Gdyby dostali np. 50-60 tysięcy złotych miesięcznie w Legii lub Lechu przy niższych kosztach życia w Polsce?
Nie potrafię odpowiedzieć, bo nie dla wszystkich pieniądze są najważniejsze. Wielu piłkarzy woli zostać w jednym miejscu i prowadzić normalne życie. W Aberdeen i Motherwell też można zarobić dobre pieniądze, życie jest dużo droższe, ale niektórym to odpowiada. Każdy przypadek trzeba traktować indywidualnie.
Po co lecisz jutro do Londynu?
Latem biorę ślub, a wcześniej musimy z narzeczoną trzy spotkania z naszym księdzem. Ominie mnie tylko jeden trening, ale trener nie miał nic przeciwko. Widać, że to miły, dobry człowiek. Po treningach też widzę, że będziemy się tu świetnie uzupełniali.
Kibice – oceniając przyjście Anglika, który długo grał w Szkocji – liczą zapewne na typowego fightera.
To stereotyp, bo technika należy do moich najlepszych cech. Mam dobre długie podanie, gram obiema nogami…
I Sebastian Mila może się chyba obawiać, że ktoś mu zabierze rzuty wolne.
Niektórzy mówili, że przez Sebę nie dostanę żadnego wolnego, ale odpowiedziałem, że zobaczymy. Po moim pierwszym wolnym, w Poznaniu, padła bramka, więc może mi to pomoże?
Ile goli z wolnego strzeliłeś w życiu?
Siedem-osiem? Dwa razy wpadło mi też z rożnego. Nie jestem – jak mawiają Anglicy – „shrinking violet”. Uwielbiam tę presję przed wykonaniem stałego fragmentu. Seba też wyrobił sobie markę, dzięki temu, że nie bał się do nich podchodzić. Mam identyczne podejście.
Masz też aspiracje do bycia liderem, jak Mila?
Na boisku tak, w szatni nie, choć zaskoczyło mnie jedno – przechodząc do Śląska spodziewałem się, że nikt tu nie będzie mówił po angielsku, a mówią prawie wszyscy. Z każdym mogę porozmawiać twarzą w twarz. Najlepiej mówią Dado Stevanović, Oded, Sebino i bracia „double-trouble” Paixao. Najbardziej zakumplowałem się z Odedem, a pokój na zgrupowaniach dzielę z Sebino.
Opowiedz na koniec o twitterowej akcji „where is Tom Hateley”.
(śmiech) Where is Tom Hateley… Nie wiem, skąd się wziął ten żart. Kiedy byłem bez klubu, wielu kibiców pisało do mnie na Twitterze, ale sam nie chciałem tweetować. Wolałem czekać, niż pisać, że rozmawiam z tym i tym klubem. Po jakimś czasie ktoś rzucił hasło „gdzie jest Tom Hateley” kibice podłapali, nakręcali się, nakręcali, wieszali plakaty z moim zdjęciem – „poszukiwany, proszę zadzwonić na ten numer” – a mnie rosła liczba śledzących. Aż w końcu podałem, że znalazłem nowy klub…
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA