Po porannym przejrzeniu sześciu świeżych gazet, dochodzimy do wniosku, że najbardziej grzeją dzisiaj dwa tematy. Po pierwsze – perspektywa odpadnięcia Manchesteru United z Ligi Mistrzów. Rzeczpospolita zapowiada stypę w Teatrze Marzeń, a Przegląd Sportowy sugeruje, że Czerwone Diabły pod wodzą Moyesa zmierzają w jednym kierunku – do piłkarskiego piekła. Po drugie – poniedziałkowy wywiad Janusza Filipiaka, którego echa rozbrzmiewają dziś nawet głośniej niż wczoraj. Przegląd oraz Fakt cytują bossa Cracovii, bardziej krytycznie do tematu podchodzi Wyborcza, pisząc o krakowskim domu wariatów.
FAKT
W dzisiejszym Fakcie spora różnorodność tematów. Najbardziej obszerny materiał to wywiad z Rafałem Wolskim, który jak wynika z tytułu przekonuje, że wreszcie dojrzał do gry w lidze włoskiej.
Cierpliwość zostaje wynagradzana? Do Włoch przyjechał pan w styczniu 2013 roku, a to był dopiero dziesiąty występ w koszulce Fiorentiny.
– Długo to wszystko trwało, ale przetrwałem chwile zwątpienia. Najgorsze chyba minęło, liczę że tych szans będzie coraz więcej. Tym bardziej że do końca sezonu czeka nas sporo meczów. Oprócz Serie A gramy w Pucharze Włoch, mamy też szansę na awans w Lidze Europejskiej.
Jaką rolę pełni pan na boisku?
Atakuję ze środka albo ze skrzydła. Bywam cofniętym napastnikiem, ale w niedzielę – po dwóch zmianach – zostałem cofnięty do środka pomocy. Trener Montella nie jest przywiązany do jednego ustawienia, gramy 3-5-2, 4-3-3 albo 4-3-1-2. Szkoleniowiec ma z kogo wybierać, taktykę uzależnia od przeciwnika.
Czemu nie jest pan zgłoszony do Ligi Europejskiej? Trener Montella mówił ostatnio, że żałuje.
– Trudno mi cokolwiek powiedzieć, bo mnie się nie tłumaczył. Byłem i jestem niezadowolony, że nie zostałem zgłoszony. Po fazie grupowej można było dokonać trzech zmian na liście zgłoszonych. Trener postawił na innych. Poprzedni, mój pierwszy rok we Włoszech był trudny. Przeskok z ekstraklasy był ogromny, do tego do Florencji przyjechałem zaraz po kontuzji i przerwie w grze. Inne otoczenie, język, kultura… Ciężko mi było o kontakt z drużyną. Nie lubię siedzieć na ławce rezerwowych, a byłem na nią skazany. Kiedy nie gram, jestem nieszczęśliwy. Perspektywy nie były wesołe, zacząłem łapać doła i zastanawiałem się co robić.
Rozmówka do przeczytania, ale to nic spektakularnego.
Stronę wcześniej Fakt cytuje Janusza Filipiaka (o którym pisaliśmy wczoraj). Niestety, całkiem bezkrytycznie. W efekcie dostajemy tę samą rozmówkę, która już wczoraj krążyła na sport.pl czy w serwisie sportowefakty.pl, dlatego nie będziemy po raz kolejny do niej wracać. „Rasizm to problem w polskiej piłce” – twierdzi tymczasem Ugo Ukah, obrażany ostatnio właśnie na stadionie Cracovii.
Gdy Ukah dochodził do piłki, pewna część kibiców Cracovii udawała odgłosy małp. – To bardzo rozczarowujące. Jest tyle działań w kwestii rasizmu, a część ludzi nadal zdaje się nie rozumieć tego problemu. Gdy usłyszałem te odgłosy powiedziałem o tym sędziemu, ale on zupełnie się tym nie przejął. To też było smutne – mówi piłkarz Jagi. – Zdaję sobie sprawę, że część z tych ludzi nie jest rasistami. W ten sposób próbują mnie zdekoncentrować. Ale wciąż jest to bardzo przykre – mówi. Jak przyznaje, nie miał pomysłów, by opuścić boisko. – Tak zrobił kiedyś Kevin Prince-Boateng. Grałem we Włoszech i wiem, że problem rasizmu jest tam wciąż żywy. Uważam, że walka z tym należy do władz – dodaje.
Mamy też krzykliwy tytuł „Lewy ostrzega Niemców”. W praktyce chodzi o to, że Lewandowski ostrzega rzekomo swoich kolegów przed lekceważeniem Zenitu, z którym dziś zagra w Lidze Mistrzów.
Przed lekceważeniem przeciwnika przestrzegał jednak w ostatnich dniach Robert Lewandowski. Nasz napastnik po sobotniej porażce 1:2 z Borussią Mönchengladbach w Bundeslidze stwierdził: – Musimy na nich uważać, bo nie mają nic do stracenia. Jeśli zagramy tak jak w sobotę, to będzie ciężko – powiedział Lewandowski. Na pytanie, czy wyobraża sobie, że Borussia może jeszcze odpaść, polski napastnik odpowiedział: – Nie, ale jeszcze nie jesteśmy też w ćwierćfinale. W zespole Borussii do składu powinien wrócić Marco Reus, który ostatnio był kontuzjowany. Problemy z mięśniami miał ostatnio również Łukasz Piszczek, ale i nasz obrońca powinien wystąpić w spotkaniu z Zenitem. Za Borussią przemawia nie tylko wynik, ale i statystyka. Tylko raz na 12 przypadków zespół BVB odpadł z europejskich pucharów po wygraniu pierwszego meczu na wyjeździe. Było to w… Pucharze Intertoto z KRC Genk dziesięć lat temu.
Jak się pewnie domyślacie, nie jesteśmy fanami takich tekstów.
RZECZPOSPOLITA
Ciekawa propozycja w Rzeczpospolitej. Trzy teksty. Zacznijmy od tego najmniej zajmującego, czyli zapowiedzi dzisiejszych meczów Ligi Mistrzów. „Zapowiedź stypy w Teatrze Marzeń”.
Dyrektor wykonawczy Borussii Hans-Joachim Watzke jest zdania, że rewanż nie będzie spacerkiem. – Od wszystkich wymagam stuprocentowego zaangażowania. Kiedy Europa wzywa, w Borussii budzi się nowe życie. Ten patos jest nawiązaniem do sytuacji w Borussii.Jakub Błaszczykowski zagra dopiero po wakacjach, Robert Lewandowski leczył kontuzję, Marco Reuss od dwóch tygodni zmaga się z bólem mięśni i nie wiadomo, czy wybiegnie na boisko. W sobotę Borussia przegrała w Dortmundzie z Moenchengladbach 1:2, a bezradny trener Juergen Klopp nakrzyczał na sędziego i został przez niego odesłany na trybuny. Ale sytuacja Borussii w porównaniu z tym, co przeżywa Manchester Utd, jest komfortowa. Powiedzenie dziś o nich „Czerwone diabły” zakrawałoby na żart. To nie są nawet diabełki, choć wciąż mają wielkie nazwiska: Wayne Rooney, Robin van Persie, Rio Ferdinand, Nemanja Vidic, Juan Mata, Danny Welbeck… A grają fatalnie. Pierwszy mecz z Olympiakosem przegrali 0:2, w Premier League ulegli na Old Trafford Liverpoolowi 0:3 i niech się cieszą, że tylko tyle. David Moyes miał być godnym następcą Aleksa Fergusona, a nic mu się nie udaje. Dziennikarze już nawet znaleźli trenera na jego miejsce. Wybrali Louisa van Gaala, który po mundialu kończy pracę z reprezentacją Holandii. Moyes może się obronić, jeśli MU odrobi dziś stratę dwóch bramek z Pireusu. To możliwe. Olympiakos zapewnił już sobie tytuł mistrza Grecji i jedzie do Anglii w szampańskich nastrojach. W przeciwieństwie do graczy United, ci z Aten nie mają wielkich nazwisk.
Później jest jednak tylko lepiej. FBI śledzi Katar – to o mundialu 2022.
Ponad 2 miliony dolarów – tyle zdaniem angielskiego dziennika „Daily Telegraph” wystarczyło, by przekupić człowieka z najbliższego otoczenia Seppa Blattera, jeszcze do niedawna. Jack Warner, były wiceprezydent FIFA, wziął z tego 1,2 mln, resztą podzielili się jego synowie (750 tys.) i pracownicy (400 tys.). Pieniądze przelała spółka Kemco należąca do Mohameda bin Hammama, byłego szefa Azjatyckiej Federacji Piłkarskiej, dwa tygodnie po wyborze w grudniu 2010 roku Kataru na gospodarza mistrzostw świata. Sprawą zajęła się FBI, bo przelewów dokonano w nowojorskim banku. Jeden z nich opatrzono tytułem „usługi prawne i inne koszty”, drugi – „profesjonalne usługi świadczone w latach 2005–2010”. – Te transakcje trzeba dokładnie zbadać. Mundial to najważniejsza impreza piłkarska, musimy mieć pewność, że jej organizację powierzono Katarowi uczciwie. Jest wiele pytań, na które trzeba znaleźć odpowiedź – tłumaczy anonimowo osoba związana ze śledztwem. FBI jako świadek pomaga mieszkający w Miami syn Warnera Daryan. Warner był jedną z 22 osób decydujących o przyznaniu Katarowi turnieju w 2022 roku i Rosji cztery lata wcześniej. Ten wybór też wzbudził wiele kontrowersji. Zastrzeżenia zgłaszali m.in. Anglicy, Warner w zamian za poparcie kandydatury Anglii miał prosić o pieniądze na budowę centrum edukacji w Trynidadzie i Tobago…
A na koniec jeszcze mały polski akcent, czyli rozmowa z Cezarym Wilkiem. Chyba pierwsza od kiedy Czarek wyjechał z Wisły Kraków do hiszpańskiego Deportivo La Coruna. Dosyć ciekawa.
Jak po wyjeździe ocenia pan poziom naszej ligi?
Trudno porównać grę w Polsce i tutaj. W drugiej lidze hiszpańskiej gra się zupełnie inny futbol. Drużyny utrzymują się bardzo długo przy piłce, wyprowadzają ataki krótkimi podaniami spod własnej bramki. W Polsce gra się bardziej agresywne, więcej się biega. Natomiast tutaj krąży piłka. Kiedy grałem w Polsce i to wszystko mnie dotyczyło, miałem bardzo negatywne zdanie o ekstraklasie. Ale teraz uważam, że nasza liga wcale nie jest taka zła, jak o niej mówią. Proszę spojrzeć chociażby na ostatnie spotkanie Legii z Wisłą. Opakowanie marne, ale na boisku było ciekawie. Nie brakowało ładnych akcji, bramek, dramaturgii. A to, że czasami zdarzają się kiepskie mecze? W drugiej lidze hiszpańskiej też nie da się patrzeć na niektóre spotkania. Naprawdę nie mamy się czego wstydzić.
Ł»ycie piłkarza w Hiszpanii jest pewnie zupełnie inne niż w Polsce.
Mogę się wypowiadać tylko o Galicji i La Corunii. Hiszpania jest dosyć zróżnicowana, natomiast tutaj najbardziej mnie uderzyło to, że piłkarz jest tak samo traktowany przez kibiców po czterech zwycięstwach, jak i po czterech porażkach. Jest ogromny szacunek dla kogoś, kto reprezentuje klub. Kultura kibicowania jest naprawdę niesamowita. Widać, że to przechodzi z dziadka na wnuczka. Są też spotkania w jednym barze kibiców dwóch drużyn. Kibice odważnie zaczepiają zawodników na ulicy. Przyjęcie do zespołu odbyło się w sposób naturalny i koleżeński. Typowy, znany w polskich drużynach chrzest zastępują tutaj wspólne kolacje całej drużyny przy kieliszku wina.
A jak u pana z językiem hiszpańskim?
Jeśli chodzi o sprawy codzienne – sklep, bank, stację benzynową czy restaurację – raczej nie szukam na siłę miejsc samoobsługowych. W kontaktach koleżeńskich też nie ma problemu, natomiast żeby wymienić z kimś jakieś poważniejsze poglądy, to jeszcze trochę nauki mi potrzeba. Ale mam lekcje trzy razy w tygodniu i w ciągu kilku miesięcy powinno już być dobrze. Byłoby głupotą, gdybym, mieszkając tutaj, nie nauczył się…
GAZETA WYBORCZA
GW, podobnie jak kilka innych tytułów, grzebie Czerwone Diabły.
Owszem, katastrofy się zdarzają. Na ostatnich mistrzostwach świata broniący tytułu Włosi odpadli od razu, osiadając na dnie tabeli słabiutko obsadzonej grupy – ale mundial od mundialu oddziela cała epoka, złota drużyna obumarła na długo przed turniejem. W tej samej grupowej fazie z poprzednią edycją Ligi Mistrzów rozstała się Chelsea, również broniąca trofeum – ale londyńscy piłkarze triumfowali potem w Lidze Europejskiej, przyzwoicie spisywali się też w rozgrywkach krajowych. Spadanie Manchesteru nie jest rozciągnięte w czasie. Manchester stoczył się z dnia na dzień, choć utracił tylko pojedynczego człowieka, Alexa Fergusona – kadrę, choć z gasnącymi w oczach obrońcami Vidiciem i Ferdinandem oraz zaniedbanym środkiem pomocy, nawet wzbogacił gwiazdką Marouanem Fellainim i supergwiazdą Juanem Matą. I nie zbiedniał, jak porzucony przez Berlusconiego Milan, inna zwijająca się w boleściach wielka firma. Przeciwnie, na wspomniany duet nowych piłkarzy rzucił 77 mln euro. Manchesterowi, jeśli piłkarze nie wezmą dziś w 1/8 finału Ligi Mistrzów odwetu za porażkę w Pireusie 0:2, nie zostanie już na pocieszenie nic. Niemal na pewno zleci z podium angielskiej Premier League, na której utrzymywał się od 1992 r. Z Pucharu Ligi wykopał go Sunderland. Z Pucharu Anglii – Swansea. Dzieła zniszczenia może dopełnić Olympiakos. Średniak z obrzeży wielkiego futbolu. Do ćwierćfinału LM wpuszczony raz, 15 lat temu. To wszystko dzieje się w klubie, który w bardzo mocnej piłkarsko Anglii panował ostatnio absolutnie. Albo zdobywał mistrzostwo (pięciokrotnie), albo wicemistrzostwo (dwukrotnie) – przy mikroskopijnej przewadze lidera.
Jest też zapowiedź meczu Borussii z Zenitem, ale ją sobie odpuszczamy i kierujemy się do „krakowskiego domu wariatów”. Przemysław Zych odnosi się do poniedziałkowych wypowiedzi Janusza Filipiaka.
Cracovia jest klasycznym przypadkiem jednej z chorób naszego futbolu. Najważniejsi ludzie w klubie wchodzą w cudze kompetencje, swojej roli nie rozumieją kibice. Trwa nieustająca wojna podjazdowa. Prezes i właściciel Janusz Filipiak publicznie uczy zawodu trenera. Ponieważ Wojciech Stawowy ma trudny charakter i odrzuca wiele kandydatów na piłkarzy Cracovii, nie znoszą go również dyrektor sportowy Piotr Burlikowski i wiceprezes Jakub Tabisz. Obaj kupują mu piłkarzy, których nie chce. W trakcie ich prezentacji trener robi wymowną minę, przyznaje, że ich nie chciał, a później naturalnie pomija w składzie. Właściciel publicznie zgłasza pretensje, ale trenera nie zwalnia. Stawowego popierają bowiem kibice, którzy wchodzą na głowę wiceprezesowi Tabiszowi. Wiceprezes ma związane ręce, ale swoje uwagi o niepokornym trenerze przekazuje właścicielowi… Po poniedziałkowym meczu dziesiątej drużyny ekstraklasy z Jagiellonią (1:0) atmosferę jeszcze podgrzał Filipiak. Właściciel klubu wyszedł do dziennikarzy z loży VIP i dał upust swojej irytacji. – Trener Stawowy nie chce być posłuszny – ogłosił. I zaczął – on, profesor nauk technicznych – instruować trenera. I podawać nazwiska tych, których powinien wstawiać do składu. – Klub piłkarski jest poukładany, gdy trener jest trenerem, właściciel pozostaje właścicielem, dyrektor sportowy dyrektorem, prezes prezesem, a kibic kibicem. Niezrozumienie własnej funkcji to charakterystyczna patologia w naszym futbolu – uważa Marek Koźmiński, były piłkarz, właściciel Górnika Zabrze, biznesmen. Potwierdzenia uniwersalnej teorii nie trzeba szukać daleko od stadionu Cracovii. Po drugiej stronie Błoń Stowarzyszenie Kibiców Wisły Kraków wystosowało oświadczenie, w którym żąda zwolnienia prezesa Jacka Bednarza i trenera Franciszka Smudy. A właściciel od lat mocno ingeruje w pracę zatrudnionych przez siebie ludzi.
SPORT
Niemoc Górnika trwa.
Ale zaczynamy od Ruchu Chorzów i wielkiego tytułu „Gdzie te miliony?”. W Zabrzu odetchnięto z ulgą, kiedy miasto przekazało na rzecz klubu kolejne 6 milionów złotych. W Chorzowie liczono na to samo, ale okazuje się, że sprawa nieco się opóźnia. – Prezydent Kotala na razie nie zajął się tą sprawą i jakby zapomniał o Ruchu, który za chwilę będzie walczył o licencję na kolejny sezon. Mam nadzieję, że to się zmieni, choć nawet w przypadku ogłoszenia wyników konkursu na promocję, pieniądze na konto klubu nie trafią natychmiast – zaznacza członek „Wspólnego Chorzowa” (…) Miasto planuje zakup akcji klubu za kwotę dwóch milionów złotych, a kolejne dwa miliony trafią na jego konto, jeśli wygra przetarg na „najlepszą promocję miasta Chorzów poprzez sport”. Obowiązuje europejski przetarg, który musi być dostosowany do unijnych przepisów. Tak mówi zapis w ustawie o zamówieniach publicznych.
Poźniej mamy trochę o Pucharze Polski. Relacje omijamy i rzucamy okiem na rozmowę z Kamilem Kosowskim, który podsumowuje ostatnią kolejkę Ekstraklasy. „Niegodnie i nieklasowo”.
– Grając w osłabieniu i mając dwie bramki do odrobienia, krakowianie nie powinni powąchać piłki, tylko przegrać wyżej. Ł»eby ocenić postawę Legii po przerwie, trzeba by sięgnąć po niecenzuralne słowa. Mistrzom Polski zabrakło po prostu jaj i właściwej reakcji trenera. Miał do odegrania kluczową rolę.
Chce pan powiedzieć, że Berg nie potrafił dostrzec do zawodników w przerwie?
– Dokładnie tak. Nie potrafił tym zespołem wstrząsnąć – w taki sposób, by zapobiec utracie koncentracji. Trzeba było wyjść na drugą odsłonę, przycisnąć przez kwadrans i dobić rywala. To była postawa niegodna obrońców tytułu. Do miana klasowej drużyny wciąż Legii jeszcze trochę brakuje (…) Trochę smutna się ta nasza liga zrobiła. Bokiem już wychodzi utarty scenariusz, w którym ktoś zdobywa mistrzostwo Polski, potem dostaje po ryju w eliminacjach Champions League i wraca bez emocji…
Numer całkiem bez historii.
SUPER EXPRESS
Super Express ewidentnie ma dziś bardziej zajmujące tematy niż piłka nożna. Całą stronę zajmuje MMA, kolejną były żużlowiek Krzysztof Cegielski. Zostaje tylko odrobina miejsca na tekst pt. „Nasz trener jest skurczybykiem”. W praktyce to tylko kilka cytatów z Pawła Golańskiego, kapitana Korony Kielce.
– Kiedy Jose Rojo Martin Pacheta przyszedł do drużyny, wiedział, że jesteśmy „Bandą Świrów”. O sobie mówił, że jest „piłkarskim skurczybykiem”. Pasuje do naszego zespołu, mam nadzieję, że wprowadzi nas do grupy mistrzowskiej – mówi wicekapitan Korony Kielce Paweł Golański. – Kluczowy będzie dla nas najbliższy mecz z Jagiellonią – mówi nam Golański. – Czuję, jakbyśmy stali nad przepaścią. I albo w nią wpadniemy, albo zaczniemy wspinać się na kolejne wzgórze. Lubię taką adrenalinkę. Golański podkreśla, że największą siłą Korony jest świetna atmosfera w drużynie. – Przed meczami nakręcamy się muzyką hiphopową, mamy swoją listę przebojów. Poza tym przy specjalnych okazjach wręczamy sobie prezenty. Tomek Lisowski dostał niedawno na urodziny… kurę, bo podobno jest mistrzem internetowej gry o rolnictwie. Maciek Korzym otrzymał siekierę jako boiskowy twardziel – opowiada. Golański jest największą gadułą w szatni Korony. Dlatego też koledzy przygotowali mu małą niespodziankę. – Dostałem od nich szkatułkę, a w niej moje zdjęcie z napisem: ” Jestem najładniejszy, najlepszy, najwspanialszy. To ja, Paweł Golański”.
Trzeba przyznać, że jak na tak krótki tekst, upakowano w nim sporo ciekawostek.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Manchester Moyesa zmierza tylko w jednym kierunku.
Sporo o Manchesterze na łamach PS i na przegladsportowy.pl pisze Jarosław Koliński.
Umiejętność odrabiania strat przez lata Manchester United wypracował niemal do perfekcji.
Ale paradoksalnie im pętla na ich szyjach zaciskała się mocniej, tym łatwiej Czerwonym Diabłom było odwracać losy meczu. Innymi słowy – im mniej czasu, tym pościg skuteczniejszy. Dlatego w dwumeczach Ligi Mistrzów to nie działa. Jeśli przegrywają pierwsze spotkanie, w drugim w zdecydowanej liczbie przypadków dopełniają formalności i… odpadają. Tak jakby 90 minut to było dla nich za dużo. W 10 minut proszę bardzo. W półtorej godziny – nie, dziękujemy. W historii swoich występów w Champions League Manchester United tylko raz odrobił stratę. Wówczas jednobramkową, co w środowym rewanżu z Olympiakosem, gdzie bagaż strat jest dwa razy cięższy, stawia go przed jeszcze trudniejszym zadaniem. Ale takiego właśnie wyzwania potrzebuje David Moyes. Gdyby dziś jego zespół awansował do ćwierćfinału, byłby to jeden z bardziej pamiętnych wieczorów w historii klubu. A już w historii pisanej przez Moyesa byłoby to wydarzenie numer 1. Jeśli odbijać się od dna, to właśnie w takich spotkaniach. Albo będzie spektakularny awans, albo…
Kawałek dalej mamy informację, która z pewnością nie zmieni naszej piłkarskiej rzeczywistości, ani nie wpędzi nas w zakłopotanie na długie godziny, ale pewnie kogoś zaciekawi, że z Niemcami zagra Boruc.
Taki pomysł ma Adam Nawałka. To dlatego w meczu ze Szkocją (0:1) bronił Wojciech Szczęsny, a Boruc grzecznie usiadł na ławce. Jego cierpliwość zostanie nagrodzona już w maju. – Umówiliśmy się, że z Niemcami zagra Artur – przyznaje selekcjoner biało-czerwonych. Boruc już zapowiedział, że przyleci na ten mecz (wtorek, 11 maja w Hamburgu). Co prawda zaledwie dwa dni wcześniej starciem z Manchesterem United będzie kończył ligowy sezon ze swoim Southampton, ale 48 godzin wystarczy mu, by zregenerować siły. Selekcjoner kadry na razie nie zdecydował, który golkiper będzie numerem 1 podczas kwalifikacji do EURO 2016. Wiadomo tylko, że o to miano rywalizują Szczęsny z Borucem. Nawałka analizuje ich formę w klubach i chce obejrzeć obydwu w meczach kontrolnych. Zaplanował, że spędzą w bramce mniej więcej tyle samo czasu. Na razie 180 minut grał u niego Szczęsny (z Irlandią i Szkocją; puścił w sumie jednego gola), a Boruc 90 minut (ze Słowacją; dwa razy wyciągał piłkę z siatki). Tym bardziej więc teraz przychodzi kolej na golkipera Świętych. Nie wiadomo natomiast, czy Szczęsny pojawi się w Hamburgu…
W sumie naturalne: rywalizacja trwa. Bronił już Szczęsny, teraz pobroni Boruc.
Dalej tematy ligowe:
– w Widzewie tracą nerwy. Szarpaniny, mocne słowa w mediach.
– Helio Pinto najwięcej stracił na zmianie trenera Legii
– Lech może zrezygnować z Claasena, który gra słabo
– Jacek Kiełb znów traci wiarę w siebie.
Potem jeszcze kilka cytatów z Filipiaka. Te same co w Fakcie, te same co wszędzie.
Posłuszeństwo nie jest mocną stroną trenera Stawowego?
– Nie. Ani ja nie mam zamiaru tego egzekwować, ani on nie chce być posłuszny. Stawowy ma wszelkie warunki, o które prosił – obozy, zgrupowania, to on ma decydujące zdanie na temat transferów. Klub krytykowany jest za słabe transfery. Tymczasem trener dostał do oceny ponad 30 zawodników. Był w tym gronie 35-krotny reprezentant Czarnogóry z Lewskiego Sofia, nie pamiętam nazwiska, mylą mi się te Nikiticie (prawdopodobnie chodzi o Milana Jovanovicia z Lokomotiv Sofia – przyp. red.), a trener nie był skłonny tych transferów zaakceptować. Transfery, które zrobiliśmy w ostatnim dniu okna transferowego, to był mój akt rozpaczy. Dokonaliśmy ich bez akceptacji trenera. Teraz będzie wywierana na trenera presja, by ci zawodnicy zaistnieli w zespole Cracovii. Tomislav Mikulić zagrał ładnie w meczu ze Śląskiem, a teraz nie było go nawet na ławce rezerwowych.
W jaki sposób trener miał ocenić tych kandydatów do gry w Cracovii?
– Mógł ich weryfikować tak, jak chciał. Mógł pojechać, by ich zobaczyć, mógł zaprosić na testy, mógł obejrzeć materiały dostarczone na dyskietkach. Powiedział, że nie ma na to czasu. Albo trener ufa osobom, które oceniają dla niego kandydatów do gry w Cracovii, albo weryfikuje ich osobiście. Tymczasem trener uchylił się od oceny tych piłkarzy.
Ewidentnie nie jest wam z trenerem po drodze.
– Tutaj nie ma „kosi, kosi, łapci”, tylko męskie rozmowy. Taka rozmowa nie oznacza, że po tym meczu, czy jakimś innym, trener zostanie zwolniony. My tylko sobie rozmawiamy. Definiujemy odpowiedzialność między nami tak, aby kibice wiedzieli, kto za co jest odpowiedzialny.
Mamy też ten sam wywiad z Rafałem Wolskim, co w Fakcie. Zacytujemy inny fragment.
Był pan wtedy zdany sam na siebie?
Tak. Rodzice przyjeżdżali kiedy mogli, ale mają swoje obowiązki. Dziewczyna kończy w tym roku studia i też nie mogła bywać we Włoszech tak często jak byśmy chcieli. Dostałem od życia niezłą lekcję.
O ile lepszym jest pan piłkarzem niż przed wyjazdem do Włoch?
Trener powiedział, że postęp zrobiłem ogromny. Trudno mu nie wierzyć, widzi mnie codziennie na treningach. Sporo czasu spędzam w siłowni, ale ćwiczę z głową, z trenerem od przygotowania fizycznego, który dwa razy w tygodniu przygotowuje mi specjalny zestaw powtórzeń. Błysku, który może pamiętają kibice w Polsce, nie straciłem. Poznałem język, dogaduję się bez problemów, wywiadu – gdyby była taka potrzeba – potrafiłbym udzielić. W lutym, w meczu z Atalantą wszedłem na ostatnie pół godziny i strzeliłem gola. To był impuls, taka iskierka nadziei na przyszłość. Po 14 miesiącach we Włoszech wreszcie mogę powiedzieć, że mentalnie i fizycznie dojrzałem do gry w Serie A w każdej kolejce.

ANGLIA: Chelsea przechodzi dalej
Anglicy odetchnęli z ulgą. Wreszcie jakiś klub Premiership zakwalifikował się do dalszej fazy Champions League. Nie skończyli jak Serie A. „Daily Express” pokazuje wymowne zdjęcie usadzonego na ziemi Drogby. Poza tym jak zwykle dużo o Man Utd, gdzie cały czas trwa grecka tragedia z Moyesem w roli głównej. Mówi się o jego konflikcie z Giggsem, cytuje optymistyczne wypowiedzi Szkota („Sprawię, że znowu będziemy wielcy”), właściwie nic nowego.
WŁOCHY: Atak Cassano – Totti na mundialu?!
„La Gazetta dello Sport” bierze na celownik Gallianiego. I to dosyć dosłownie, bo już na okładce w formie grafiki. W ten sposób przedstawia „polowanie”, którego obecnie ma miejsce, a którego celem jest dyrektor Milanu. Galliani jednak nie zamierza się poddać. Dodatkowo możemy przeczytać tutaj o Webbie, który ma jutro sędziować starcie Fiorentina – Juve. Totti z kolei w wywiadzie przekonuje, że jest gotowy pojechać na mundial. Wysyła też na niego Destro i Cassano.
HISZPANIA: Guardiola zdradza czemu odszedł
Choć rezultat dwumeczu był znany od tygodnia, tak nie może specjalnie dziwić, że i dzisiaj prasa hiszpańska żyje grą Realu. Przewietrzona drużyna dała sobie doskonale radę, a bilans 9:2 w dwumeczu mówi wszystko. Znakomita przygrywka przed Gran Derbi, atmosferę już podgrzewa „Mundo” przypominając ostre wejścia Pepe ze starć z Barceloną. „Sport” dzisiaj ma wywiad z Guardiolą, a ten tłumaczy czemu odszedł: – Nie umiałem już dłużej motywować swoich zawodników.
PORTUGALIA: Czy Villas-Boas odmieni Zenit?
W Portugalii wielkie zamieszanie. Wszyscy narzekają na sędziów, a włodarze wielkich klubów dodatkowo na siebie nawzajem. Stosunkowo spokojnie w Benfice, bo wiadomo, oni i tak mają samograja, a więc nic im nie przeszkadza. Co innego Sporting czy też Porto. Z innych informacji sporo pisze się o tym, że Villas-Boas zostanie trenerem Zenitu. Ma zarabiać osiem i pół miliona euro rocznie. Zenit bardzo go potrzebuje, bo mimo gwiazdorskiej kadry i ogromnych nakładów nie jest w stanie zdominować rosyjskiej ligi.
























