„Football, bloody hell!” – mamy wrażenie, że pamiętne słowa sir Aleksa Fergusona z 1999 roku wróciły dzisiaj do niego jak bumerang. Zgoda, niby inna ranga spotkania, inne okoliczności, zaledwie 1/8 finału Ligi Mistrzów. Ale jednak ta sama ulga co po Bayernie. Czar i urok tego zespołu znów zawitał na Old Trafford. Mówiono głośno, że „Theatre of dreams” zamienia się w błyskawicznym tempie w „Theatre of nightmares”, tyle że na te docinki odpowiedział Robin van Persie. Karcąc Olympiakos niemal w pojedynkę 3:0. To on zdjął maskę obrażonego chłopca i zagrał główną rolę w greckiej tragedii. Bo przecież nic tak nie boli, jak odarcie z marzeń…
Holender zasługuje dzisiaj na szczególne słowa uznania – przez cały sezon pisało się, że nie dogaduje się z Moyesem, że nie pasują mu obciążenia treningowe. Najpierw szeptano, że chce podkulić ogon i odejść, a później walono capslockiem z okładek, że niemal na pewno spakuje walizki z końcem rozgrywek. RvP wywołany do tablicy stanął kilka dni temu przed dziennikarzami i zadeklarował pełną lojalność wobec menedżera. Kto wątpił w jego słowa, dziś nie ma wątpliwości – mówił szczerze. I prawdopodobnie uratował tyłek własnego trenera…
Wygranie z Untied w tym sezonie to niezbyt spektakularny wyczyn, skoro ci dostali w czerep dwanaście razy. Olympiakos sam tego dokonał dwiema bramkami, ale jakby szybko o tym zapomniał. Od pierwszej minuty przypominał zbieraninę jedenastu podkulonych gości ze zwieszoną głową, którzy nie mieli ani przez moment wiary we własne umiejętności. Dziś może i mieli kilka sytuacji, kiedy zagrozili bramce De Gei, ale ani przez moment nie przycisnęli. Sam Hiszpan robi na nas coraz większe wrażenie – na początku kariery w Anglii wyglądał jak ręcznik, rzucał się do piłki jak Antolović, a w kilka dni zalicza parę kapitalnych, wspaniałych parad. Przygaszeni Grecy wydawali się jeszcze bardziej zdezorientowani i w efekcie najpierw zebrali dwa liście z otwartej, aż wreszcie po przerwie van Persie zadał nokautujący cios po precyzyjnym wolnym…
Jakby teraz nie patrzeć – ten mecz daje Moyesowi i jego grajkom nie tyle awans, co też chwilę spokoju. Pojawia się światełko w tunelu, że Szkot jeszcze trochę powypełnia swój kontrakt życia. Chociaż w zasadzie – patrząc na ostatnie baty od Liverpoolu – jego losy staną pod znakiem zapytania już przy okazji losowania kolejnej rundy. Zwłaszcza, że w grze pozostali już wyłącznie triumfatorzy swoich grup: Real, Bayern, Barca, Dortmund. Oj, tu chyba nie będzie miejsca na takie romantyczne „comebacki” przed własnymi fanami…
***
Gospodarze na żółto, Rosjanie na niebiesko. Przed meczem Borussii z Zenitem – jak to w futbolowym bagienku – nie brakowało uszczypliwości. Borussia ostatecznie przechodzi dalej, ale z tą Borussią sprzed trzech tygodni niewiele miała wspólnego. Pierwsze minuty to petarda Hulka, kolejne – próby niemrawych ataków i brak pomysłu na ofensywę ze strony BVB, a druga połowa to już w ogóle dramat gospodarzy i tylko dzięki temu, że naprzeciw stał przeciętny Zenit, piłkarze Kloppa mogą szykować się na piątkowe losowanie.
Przede wszystkim widać było brak Reusa. Słabo wypadły skrzydła, czyli Aubaymeyang i Grosskreutz. Kółeczka co jakiś czas kręcił Sahin, ale co z tego, skoro pod polem karnym Lewandowskiego czapką nakrywał Hubocan. Normalnie napisalibyśmy, że w przypadku Lewego – typowy mecz bez historii, ale po pierwsze – za żółtą kartkę nie zagra w kolejnym meczu, po drugie – raz popisał się nędzną symulką. Jeśli na koniec dołożyły jeszcze rozwalony łuk brwiowy Hubocana (po uderzeniu Lewego), wyjdzie na to, że Polak zwyczajnie dostosował się do poziomu drużyny.
Borussia grała, jakby miała gdzieś w podświadomości zakodowany wynik pierwszego meczu. Zenit nawet po golu Rondona nie wyglądał na drużynę, która wierzy w awans. Częściej atakował, bardzo dobry mecz rozegrał Witsel, ale gdzieś w tym wszystkim za dużo było pierwiastka zniechęcenia. Wygrana 2:1 to za mało. Niech więc już przyjdzie Andre Villas Boas, niech Zenit przejdzie małą rewolucję. Na razie słabo to wygląda, gdy zamiast o grze Rosjan, na Twitterze częściej dyskutuje się o spalonej fladze Borussii przez kibiców z Rosji.
