Drogba poległ na Stamford Bridge

redakcja

Autor:redakcja

18 marca 2014, 22:17 • 4 min czytania

Nikt nie zabroni nikomu marzyć, ale wielkie emocje przed dzisiejszymi meczami Ligi Mistrzów wyobrażali sobie chyba tylko laicy. My niby też po cichu chcieliśmy wierzyć, że przynajmniej coś wydarzy się w Londynie. Ale gdzie tam – zabawę skończył emeryt, choć akurat nie ten, którego media na całym świecie wywoływały do tablicy przed pierwszym gwizdkiem. Didier Drogba przeszedł koło meczu, a inny dziadek – Samuel Eto´o znowu utarł mu nosa. Tak jak wtedy, gdy czterokrotnie odbierał statuetkę dla najlepszego gracza Afryki. Wielu już skreślało go z gry na najwyższym poziomie, mówiło, że de facto skończył karierę. Byli w błędzie, co dziś Kameruńczyk udowodnił strzelając kluczową bramkę.
Niesamowity przypadek – gość zniknął swego czasu z radaru, dla kasy wyjechał nawet nie na peryferia piłki, a na peryferia… świata. Do Dagestanu, regionu wciąż do złudzenia w pewnych zaułkach przypominającym dawne ZSRR. I tam – inkasując astronomiczne kwoty – kopał sobie dla rozrywki, zbliżał się do spokojnej emerytury, nie porywał jak kiedyś… Ale wystarczyło, żeby potęga Anży rypnęła jak domek z kart, a ten nagle odzyskał ochotę na poważny futbol. Wrócił na scenę i bach, bach, bach. Hat-trick z Manchesterem United, zwycięski gol z Tottenhamem, podobnie z Liverpoolem…

Drogba poległ na Stamford Bridge
Reklama

W sumie: pal licho, ile Kameruńczyk ma lat, bo nadal ma lepszy instynkt strzelecki niż jakieś 90% pozostałych piłkarzy na świecie. Ku rozpaczy 36-letniego Drogby, który był zupełnie bezradny. Raz próbował strzału przewrotką, ale jedyny pozytyw był taki, że staruszek nadal jest wygimnastykowany. Galata może i wybiegała więcej kilometrów, może i wymieniła więcej celnych podań (choć jednak na własnej połowie) i nie ustępowała specjalnie w posiadaniu piłki (51% do 49% dla gospodarzy), ale przepaść już na boisku była ogromna. Wystarczyło tylko popatrzeć na tę rywalizację przez parę minut, by wiedzieć, kto zagra dalej…

O rychłym końcu nadziei gości zadecydowały też błędy indywidualne – Muslera jak rażony prądem miotał się na linii bramkowej przy pierwszym trafieniu i w końcu nie wyczuł dobrze momentu na reakcję. Przy drugim golu obrona Turków wyglądała jak dzieci we mgle – zostawić po rożnym niekrytego Terry`ego mogło oznaczać tylko jedno – kolejny cios w czerep. Tego dokonał akurat po dobitce Gary Cahill, którego zachowanie w tej sytuacji na płyce powinien wypalić Henning Berg. Po to, by pokazać Dwaliszwilemu, jak dokłada się nogę metr od bramki w nieco poważniejszych rozgrywkach…

Reklama

***

Mimo gwiazd światowej piłki i fantastycznej otoczki mecz Realu z Schalke odbywał się w atmosferze sparingu. Goście z Gelsenkirchen przyjechali do Madrytu jak na wycieczkę – bez żadnych nadziei – co paradoksalnie pozwoliło im zaprezentować się lepiej niż na Veltins-Arena. Do stolicy Hiszpanii za swoją drużyną pojechało całe zatrzęsienie niemieckich kibiców, którzy w większości zakupili bilety jeszcze przed haniebnym 1:6. Na sam stadion weszło aż cztery tysiące fanów w niebieskich barwach. Zwycięstwo na trybunach było jednak wszystkim, na co stać było Schalke w dwumeczu z Realem.

Inna sprawa, że podopieczni Jensa Kellera mierzyli się dziś praktycznie z drugim składem Realu. Carlo Ancelotti podszedł do meczu bardzo ostrożnie, bo na boisko wybiegło tylko czterech graczy, którzy zaczęli spotkanie w Gelsenkirchen. Z piłkarzy podstawowej jedenastki tylko Ramos, Alonso i Ronaldo mogą być pewni miejsca w składzie w zbliżającym się El Clasico. Przed meczem z Barceloną włoski szkoleniowiec dmuchał na zimne, co jednak nie pozwoliło mu uniknąć kontuzji w zespole.

Już w drugiej minucie koszmarnego urazu doznał Jesé Rodríguez. Kolasinac niefortunnie upadł na młodego Hiszpana i, jak czytamy w pierwszych doniesieniach, zerwał mu więzadła krzyżowe. Jesé doznał podobnej kontuzji, co leczący się już od trzech miesięcy Sami Khedira. Potencjalne pół roku rozbratu z piłką byłoby dla znajdującego się w świetnej formie 21-latka prawdziwym dramatem. Moment doznania urazu wyglądał makabrycznie.

Image and video hosting by TinyPic

Jedno jest pewne – Jesé nie zobaczymy w niedzielnym Gran Derbi. Wobec urazu i, co za tym idzie, niepewnego występu Benzemy, w ataku Realu stworzyła się duża wyrwa. Jedną z opcji jest Alvaro Morata, który jednak dzisiejszym meczem raczej swojej pozycji nie poprawił. Napastnik Realu marnował okazje w stylu Dwaliszwilego, co w Madrycie na dłuższą metę tolerowane nie będzie. Morata doszczętnie skompromitował się w 28. minucie gry, kiedy zwyczajnie ukradł asystę Garethowi Bale’owi. W 75. minucie Hiszpan w końcu trafił do siatki, ale nawet w trakcie akcji bramkowej udało mu się zmarnować stuprocentową okazję.

W końcówce pierwszej połowy, kiedy do głosu doszli piłkarze Schalke, wydawało się nawet, że goście mogą wygrać na Bernabeu. W drugiej odsłonie podopieczni Jensa Kellera popełnili jednak dwa proste błędy w obronie, co Real zamienił na dwie bramki. Wtedy z gości kompletnie uszło powietrze, przez co Los Blancos mogli nawet powtórzyć wynik z pierwszego spotkania. Ostatecznie Schalke uległo Realowi 1:3, a strata dziewięciu bramek w dwumeczu to na tym poziomie wynik absolutnie kompromitujący. Niemieccy piłkarze zderzyli się ze ścianą, a przy Królewskich wyglądali jak przypadkowa zbieranina. Z kolei Real w niezłym stylu dopełnił fantastyczny bilans hiszpańskich drużyn w 1/8 finału Champions League – sześć zwycięstw w sześciu meczach.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama