Matusiak bierze pod lupę prawdziwych ananasów

redakcja

Autor:redakcja

13 marca 2014, 14:12 • 5 min czytania

Podczas kilkunastu lat grania w piłkę spotkałem na swojej drodze wielu ludzi. I jak to w życiu bywa, były wśród nich osoby wybitne w swoim fachu, były jednostki mniej zdolne, zdarzały się też gamonie. Wśród tych wszystkich ludzi trafiło się kilku prawdziwych ananasów. I dzisiaj napiszę głównie o nich. Jeśli chodzi o trenerów, to pisałem już kiedyś o większości, z którymi miałem okazję pracować. Zapewne już wiecie, że najciekawszym okazem był Marek Motyka. Nie myślcie, że go nie lubię lub mam do niego jakiś specjalny żal. Wprost przeciwnie, uważam, że trener Motyka jest całkiem sympatycznym gościem. Tylko trochę, jakby to powiedzieć… Innym.
To właśnie ten trener organizował przed spotkaniami w Szczakowiance sesje oddechowe na świeżym powietrzu. Polegały na dotlenianiu organizmu długimi wdechami. To ten trener zarządzał przed meczami spotkania z psychologami, na których każdy miał się spowiadać ze swoich problemów i marzeń. Jako ciekawostkę napiszę, że Abel Salami zawsze marzył o, jak to mawiał, „dużym pieniądzu”, a w sferze jego problemów był brak „dużego pieniądza”. Pisownia oryginalna.

Matusiak bierze pod lupę prawdziwych ananasów
Reklama

Trener Motyka był też, delikatnie mówiąc, pozbawiony wyczucia. Kiedyś Darkowi Kozubkowi zmarł ojciec, co jest oczywiście sytuacją bardzo przykrą. Z tego powodu trener zwolnił Darka na kilka dni z zajęć. „Kozub” wrócił na mecz, w którym mimo wszystko chciał zagrać. Przy kolacji, zapominając chyba o przykrej sytuacji, trener pozwolił sobie na pewien żart. „Kozub, coś taki smutny? Ktoś umarł?” – rzucił z głośnym „haha” na końcu. „Nie, nikt nie umarł” – odpowiedział smutny „Kozub”. Makabryczny dowcip.

To również trener Motyka na zgrupowaniu podpatrywał w pokoju zawodników różne systemy ustawienia na Playstation. Jakie było zdziwienie piłkarzy, gdy w którymś z kolejnych meczów zagrali jednym z systemów z gry FIFA… Aha, trener zawsze miał komórkę przy sobie – przecież zawsze mógł zadzwonić pan prezes… Nawet podczas treningu.

Reklama

Obiektywnie patrząc trzeba jednak oddać, że trener był pracowity, ambitny i wydawało się, że ma niezłe umiejętności. Raczej teoretyczne, bo wynikami nie rozpieszczał fanów prowadzonych przez siebie drużyn. W każdym razie z trenerem Markiem nigdy nie było nudno. Ananas pierwsza klasa.

Wśród piłkarzy wiele osób jest godnych opisania. I gdybym chciał to dzisiaj zrobić, musiałbym siedzieć przy komputerze bardzo długo. Za oknem ładna pogoda, więc tym bardziej oszczędzę sobie tego. Napiszę tylko o wyjątkowych przypadkach.

Mariusz Ujek – obiecałem wam, że kiedyś o nim wspomnę. Mariusz był niezłym piłkarzem. Solidnym, tak to nazwijmy. Silny, dobrze grał głową, był bardzo ambitny. Na boisku niezwykle pożyteczny, a niepokojące sygnały pojawiały się dopiero, jak z tego boiska schodził. Kiedy po raz pierwszy pojechał na kadrę, nie usiadł przy stoliku z nami – ligowcami, tylko od razu wpasował się obok, między „Krzynka” i Smolarka. Kiedy wrócił po kilku dniach ze zgrupowania i nie dostał zezwolenia na parkowanie na miejscach VIP, straszył wszystkich parkingowych zwolnieniem z pracy. A kiedy kontrakt w Bełchatowie dobiegał końca, zażądał chyba lepszych warunków niż miał prezes całej kopalni i wszystkich spółek zależnych. Jak możecie się domyślać, nikt się na to nie zgodził. Ogólnie lubiłem go. Myślę, że inni zawodnicy też. Bardzo nam pomagał na boisku, był ważnym elementem zespołu. Czasem tylko mocno odpływał.

Bardzo niefajnym przypadkiem był właściciel pewnego klubu, w którym grałem. Ł»ywy dowód na to, że pieniądze nie równają się z klasą. Nie napiszę o kogo chodzi, bo nie mam czasu biegać po sądach, ale wierzę, że się domyślicie. Pan właściciel potrafił powiedzieć do młodego zawodnika „wypierdalaj”, kiedy ten przyjechał zapytać dlaczego od kilku miesięcy nie otrzymuje wynagrodzenia. Na spotkaniach z rodzinami piłkarzy niedyskretnie zaglądał żonom w dekolty, chwaląc się gdzie on to nie był i z kim. Dwie pierwsze osoby mogłem opisać z uśmiechem, jako ciekawostki – natomiast postać pana prezesa wzbudza we mnie same negatywne odczucia. Zdecydowanie nie ananas. Zwykły burak.

Moim konikiem na dzisiaj będzie jednak nie kto inny jak „Królik” – Grzesiek Król, mój dobry kolega. Od czego tu zacząć… Wiem, że spisuje swoje historie na książkę, na pewno będzie ciekawie. Grzegorz grając w piłkę był zawodnikiem bardzo pewnym siebie. W grającym jeszcze w pierwszej lidze Bełchatowie wchodził przed meczami do szatni i obwieszczał: „Możecie wysyłać żony na zakupy. Dwie sztuki strzelę dziś na pewno. Wy tylko nic nie straćcie”. I co ciekawe, przeważnie mu się udawało.

Grzegorz miał spory urok osobisty i wtedy jeszcze dość szczupłą sylwetkę. Mimo że raczej daleko mu było do wyglądu Ryana Goslinga, kobiety za nim przepadały. Z dyskoteki nigdy nie wychodził sam.

Nie znam drugiego gościa, który miałby tak luźne podejście do wszystkiego. Nie było nic niezwykłego w sytuacji, kiedy w Bełchatowie przed samym meczem wchodził do szatni i pytał: „który pożyczy mi dzisiaj buty?” Zapomniał bowiem, że ostatnie, w których grał, zepsuły się. Piłkarz bez butów? Nie przeszkadzało mu to jednak i w tym meczu strzelić gola. Został wicekrólem strzelców pierwszej ligi z piętnastoma golami, zaraz za Grześkiem Piechną. Miał jednak kilka spotkań mniej ze względu na konflikt z trenerem Kurasem, który odsunął go od drużyny.

Po Bełchatowie trafił do Polonii Warszawa, gdzie trener Kubicki wziął sobie za punkt honoru odchudzić go i doprowadzić do znakomitej formy. Wszystko szło idealnie – Grzegorz codziennie dodatkowo biegał i ciężko trenował. Po treningach wchodził na wagę, czemu przyglądał się wielce uradowany trener Kubicki. Waga spadała bowiem z dnia na dzień. Trener nie widział jednak, że Grzegorz wchodząc na wagę opierał się o ścianę jednym palcem. Im mocniej się opierał tym mniej kilogramów wskazywała waga. Tak naprawdę, mimo wysiłków trenera, „Królik” wcale nie chudł. Po jakimś czasie trener zaczął się dziwić –mimo znacznego spadku na wadze, sylwetka zawodnika nie zmieniała się.Wkrótce szwindel wyszedł na jaw, a trener wściekł się i zrezygnował z Grzegorza.

Potem już jego kariera nie potoczyła się tak, jakby sobie tego życzył. Szkoda. Według mnie miał potencjał na grę na wysokim poziomie. Przede wszystkim potrafił strzelać bramki – po prostu wiedział jak kopnąć, żeby wpadło. Jak to mówił Orest Lenczyk, bramki się zdobywa, nie strzela. A „Królik” bramki zdobywał. Ananas numer jeden.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama