Zgodnie z planem, bez emocji, za to ze starym błyskiem

redakcja

Autor:redakcja

12 marca 2014, 23:05 • 4 min czytania

Nie wydarzyło się nic spektakularnego. Nie było cudów, nie było niezwykłych pogoni, nie było emocji. Wyniki w pierwszych meczach, wyjazdowe zwycięstwa zespołów sporo silniejszych, nie zostawiły wiele pola do manewru dla marketingowców zapewniających, że „dopóki piłka w grze…”. Nie. Dziś już w tunelach zawodnicy Bayeru i Manchesteru City wiedzieli, że wychodzą na murawę przetrwać i zachowywać pozory walki o awans.

Zgodnie z planem, bez emocji, za to ze starym błyskiem
Reklama

W praktyce? Manchester City efektownie i ofiarnie się bronił, pomagali mu w tym zresztą sędzia oraz waleczność całego bloku defensywnego, który większy dystans przejechał wślizgami na pośladkach, aniżeli przebiegł w pozycji wyprostowanej. Barcelona szanowała piłkę, ale i przyspieszała świetnymi podaniami prostopadłym oraz akcjami po skrzydłach. Każdorazowo kończyło się to kolejnymi padami, wybiciami piłki z linii bramkowej albo ofiarnymi rzutami przed nacierających Katalończyków. Udało się dowieźć 0:0 do przerwy, chociaż czapkę-niewidkę nałożył Sergio Aguero, a jego koledzy z obrony poza ambicją i agresywnym odbiorem raz po raz błyskali również niedokładnością, niefrasobliwością i bezsensownymi decyzjami.

Po przerwie? Cóż, Barcelona powoli nudziła się ciągłym trzymaniem bezbronnego Manchesteru City w szachu i wreszcie zapragnęła powiedzieć: „mat!”. Dokonał tego niezawodny Leo Messi, który już wcześniej ostrzelał słupek, a gdyby arbiter dysponował powtórkami wideo lub okularami o odpowiedniej liczbie dioptrii – pewnie jeszcze w pierwszej połowie napocząłby gości z rzutu karnego. Citizens dopiero wtedy zobaczyli, że ofiarna obrona faktycznie wygląda efektownie i z pewnością zapewni im sporo pochwał od komentatorów, ale jest jednocześnie zupełnie bezcelowa, gdy spojrzymy na wynik dwumeczu. Zdecydowany sygnał do ataku przyniósł efekt – kilka składnych akcji oraz faul na Dżeko w polu karnym, po którym Barcelona mogła wpaść może nie w tarapaty, ale w sytuację, w której poczulibyśmy choć trochę emocji.

Reklama

Niestety, znów, tym razem na korzyść Katalończyków, pomylił się sędzia, po chwili z boiska poleciał Zabaleta, a gol na 1:1 Vincenta Kompanego szybko dostał kontrę – w samej końcówce wieko trumny zabił nieoceniony Iniesta obsługując Daniego Alvesa. Barcelona udowodniła, że nadal to ona kładzie kluby do grobów, nie zaś samemu szuka miejsca w nekropolii. Namnożyły się jednak pytania: skoro można wygrać 4:1 z potęgą z Manchesteru, skoro można tak ewidentnie zdominować silnego rywala, to dlaczego w lidze w sześciu spotkaniach wyjazdowych udało się zdobyć mizerne pięć punktów? Która z twarzy jest prawdziwa? Czy ten starzec to groźny weteran ze strzelbą, czy pensjonariusz domu spokojnej starości, który czasami potrafi przypomnieć sobie młodzieńcze czasy? Jeśli mecz z Manchesterem City miał cokolwiek wyjaśnić lub udowodnić – nie zrobił tego. Podkreślił za to dobitnie, że wtorkowy tekst Krzysztofa Stanowskiego to najtrafniejsza diagnoza. Którą twarz Barcelona pokaże w kolejnej fazie?

)

***

W Paryżu z kolei też piknikowo, chyba jeszcze spokojniej niż na Camp Nou. Wesołe śpiewy na trybunach, sielanka jak na koncercie Arki Noego, umiarkowana radość po bramkach dla gospodarzy, wreszcie luzik i uśmiech na twarzy Zlatana. Szwed jak na unikata przystało – dziś też zagrał po swojemu. Na stojąco, bez spinki. Bez zbędnego czarowania, jakby zdawał się czekać na kolejną rundę i większą rzeszę kibiców przed telewizorami. Tak, żeby coś wyjątkowego przypadkiem się nie zmarnowało w meczu bez historii. A z partnerami i tak zrobił posiadanie piłki 61%-39%. Wymieniając do tego 620 udanych podań przy zaledwie 358 tych po stronie „Aptekarzy”.

Domyślamy się, że jak czytacie o PSG, to domagacie się więcej właśnie o Szwedzie. Co zrobił, jak się zachowywał, poruszał, z kim dyskutował, wymienił się koszulką itd. Zbyt wielu ciekawych rzeczy dziś nie zarejestrowaliśmy, ale był jeden ładny strzał – na poprzeczkę. Lepszy, bardziej efektowny i skuteczniejszy był dzisiaj jednak przykład Lavezzi (czwarty gol w ostatnich pięciu meczach), który trafił do siatki na 2:1, ustalając wynik. Ale z obowiązku wypada nam wrócić do stanu 0:0 i początków. A wtedy Leverkusen ruszyło na „pełnej”. Z odwagą, bez kompleksów, które z Niemców wyszły już na początku pierwszego meczu, kiedy tylko czekali na rzeź Ibry i spółki. Po tych batach po prostu wypadało im się podnieść, bo gorzej i tak być już nie mogło.

Pytanie tylko, czy dało się jakoś zamazać obraz beznadziejnego pierwszego meczu? W sumie jakby się uprzeć, można Bayer pochwalić. Ale to nie oni sprawili, że Thiago Silva momentami był tak zamyślony, że jego podania Jalleta lądowały 10 metrów obok niekrytego partnera. W dodatku na aucie… Zasługą Leverkusen nie był również fakt, że niemrawość Jalleta skutkowała karnym (zmarnowanym przez Rolfesa)… Tu nie ma nawet czego puentować – ta rywalizacja podsumowała się już na Bay Arena. Dziś dostaliśmy sparing.

Najnowsze

Niemcy

Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu

Wojciech Piela
0
Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama