Do Polski miał wrócić dopiero na emeryturę, ale życie tak brutalnie zweryfikowało jego plany, że nie pozostało mu nic innego jak tylko spuścić głowę i przyjechać ratować karierę do naszej przaśnej ligi. Miało być triumfalne „buona sera” i wielkie odrodzenie, a tymczasem jest dupa. Dupa z majonezem – cytując klasyka. I dodajmy na wstępie, że bez większych widoków na przyszłość, bo będący jeszcze nie tak dawno na aucie Marian Kelemen gra ostatnio jak solidny ligowiec na pół roku przed końcem kontraktu. Fenomenalnie.
W Udinese odbił się od ściany i nawet przez sekundę nie zbliżył się do podstawowego składu. Jego pozycja we Włoszech była tak dramatyczna, że pewnie nawet przy jednoczesnej kontuzji Brkicia i Padellego do bramki prędzej wskoczyłby 60-letni trener bramkarzy. Za czasów Pawłowskiego w Udinese był również 17-letni Simone Scuffet, z którym Pawłowski przesiadywał czasami na ławce. A dziś? Dziś Wojtuś mógłby co najwyżej poprosić go o autograf, bo podczas gdy on zwiedza kolejne restauracje we Wrocławiu i żartuje na Facebooku z wakacji w Latinie, Scuffer podkręca licznik swoich występów w Serie A. Póki co ma ich na koncie sześć, ale z całą pewnością na tym się nie skończy. 17 lat… Wiadomo, Włoch to Włoch, ale wychodzi na to, że jednak można, prawda? I żadne pierdoły o braku doświadczenia nie mają nic do rzeczy. Grają po prostu lepsi. Takie życie. I teraz Brkić, który swego czasu wybił Pawłowskiemu jakiekolwiek granie z głowy, sadza tyłek za linią boczną i cierpliwie czeka na potknięcie młokosa, który właśnie zatrzymał Milan. A Wojtek? No cóż…
Po Udinese przyszła Latina – beniaminek Serie B, w którym Pawłowski miał regularnie grac i nabierać doświadczenia, a po raz kolejny nie powąchał murawy. Prawda jest niestety dla niego bolesna – przegrał sportową rywalizację z wypożyczonym z Parmy anonimem, Alessandro Iacobuccim. Ktoś powie: może po prostu trener wolał Włocha i dlatego na niego nie stawiał? Gówno prawda. Pawłowski przychodził do Latiny w sierpniu, gdy u sterów stał Gaetano Auteri, ale już we wrześniu zastąpił go Robert Breda. To oczywiście sytuacji Polaka nijak nie zmieniło i jak bronił Iacobucci, tak bronił dalej. Mógł pokazać się nowemu trenerowi i wygrać rywalizację? Mógł. Ale nie wygrał, a później oczywiście czytaliśmy, że nie czuł się gorszy, że gdyby tylko dostał szasnę… ble, ble, ble. Może tu tkwi problem? Bo wielu zdaje się nie zauważać, że tu nie chodzi o to, żeby nie być gorszym. Ł»eby wygrać rywalizację, trzeba być LEPSZYM. A Wojtek, choć coraz sympatyczniejszy i z coraz większym dystansem, lepszy po prostu nie był. Właśnie dlatego zaliczył przydługie wakacje:
I w Śląsku jest dokładnie tak samo. Śmiech śmiechem, żarty żartami, ale miesiące mijają, a Pawłowski jak siedział, tak siedzi. Najpierw w Udine (co zrozumiałe, choć Skorupski w Romie zdążył przynajmniej zadebiutować w Pucharze Włoch), później w dramatycznie przeciętnej Latinie i teraz we Wrocławiu, choć do Polski miał przecież w ogóle nie wracać. Jasne, niby gdzieś tam w sparingach grał, ale kogo to tak naprawdę obchodzi? Dajmy spokój, towarzysko to nawet Rybansky broni. Fakty są takie, że Wojtek ma 21 lat, a w papierach 16 meczów w Ekstraklasie. I tyle. Koniec. A licznik bije. Na razie stanął na 689 dniach bez poważnego grania. Prawie dwa lata… 22 kwietnia 2012 roku, 1:1 ze Śląskiem Wrocław. Czy ktoś to jeszcze w ogóle pamięta?
Aż szkoda, że gdy Pawłowski wreszcie nabrał do siebie dystansu, wydoroślał i przestał odstraszać arogancją, stał się regularnym ogrzewaczem krzesełek i ławek. A 22 kwietnia, druga rocznica ostatniego poważnego występu jest już coraz bliżej…

