W sensie boiskowym przeżył ich wszystkich. 99% jego dawnych kolegów z murawy albo pracuje w sztabach szkoleniowych swoich klubów, albo hoduje pokaźne brzuchy popijając wino w Toskanii czy innym Rimini. Javier Zanetti wydaje się być jednak nieśmiertelny, chociaż sam powoli czuje, że tacy jak on to ginący gatunek. W swojej autobiografii piłkarz Interu napisał nieco refleksyjnie: – Z młodych graczy, z którymi zaczynałem, żadnego już prawie nie ma. Może paru bramkarzy. Bez wiedzy fanów i prasy grają gdzieś na małych boiskach, ale nie słyszą już braw kibiców i buczenia oraz gwizdów przeciwników…
Javier Zanetti jest prawdziwym mostem międzypokoleniowym, łączącym dawne lepsze czasy Serie A z tą obecną, już nie tak ekskluzywną. Prawdziwą miarą klasy Zanettiego jest fakt, że cieszy się on niezwykłą estymą wśród wszystkich piłkarzy i kibiców na Półwyspie Apenińskim, niezależnie od wyznawanych preferencji klubowych. Argentyńczyk niejako zastąpił w tym względzie Paolo Maldiniego, który już za piłkarskiego życia był postacią kultową, otaczaną niemal boską czcią. Włoskie calcio ma to do siebie, że tego typu bohaterowie zdarzali i nadal zdarzają się tutaj o wiele częściej niż w innych ligach, wystarczy wymienić Costacurtę, Bergomiego, Tottiego, Di Natale, Ferrarę, Baresiego. Sentymentalne Włochy kochają swoje piłkarskie pomniki.
Zanetti w przededniu swoich 40. urodzin po raz pierwszy w życiu zmuszony był walczyć z poważną kontuzją, które do tej pory omijały go szerokim łukiem. „Il Capitano” w zeszłym sezonie w meczu przeciwko Palermo zerwał ścięgno Achillesa, a jak wiadomo, kontuzja to niezwykle groźna, zwłaszcza w podeszłym – oczywiście jak na życie sportowca – wieku. Z Achillesem bywa różnie – jak mawia pewna mądra medyczna maksyma, ścięgno to ponoć nigdy nie zrywa się dwa razy. Najważniejsze są prawidłowa rehabilitacja oraz… szczęście. Różne organizmy różnie reagują na ten uraz – ścięgno po zrośnięciu się bywa i twarde jak beton, ale sportowcy często tracą atrybuty motoryczne w chorej nodze, które bywają już nie do odzyskania.
Podobnej kontuzji doznał David Beckham, ale nie zostawiła ona na nim żadnego śladu. Podczas rekonwalescencji Javiera najistotniejsze były regularność oraz profesjonalizm, ale to akurat od zawsze było domeną Zanettiego. Od lat jest kapitanem Interu Mediolan, a można pójść nawet krok dalej – Javier tak mocno wrósł w struktury klubu ze Stadio Giuseppe Meazza, że należy go już raczej traktować jako przybranego syna rodziny Morattich – byłych właścicieli drużyny – aniżeli normalnego piłkarza. Argentyńczyk występujący w barwach „Nerazzurrich” od 1995 roku jest kwintesencją wszystkich ideałów znaczonych barwami czarno-niebieskimi, a od momentu debiutu w trykocie Interu zdobył z tą drużyną aż 16 różnych trofeów.
Po przyjeździe na Półwysep Apeniński, z racji swojej siły oraz wydolności, Zanetti otrzymał pseudonim „Il Trattore”. Translacja polska jest zatem oczywista. Tak jak traktor na polu, tak Javier niestrudzenie przemierzał murawę od jednego pola karnego do drugiego, z tą samą regularnością i siłą, zawsze z ogromną pasją. Kibice kochali i nadal kochają go za rajdy, płuca maratończyka i wolę walki godną psa dingo. Za słabą stroną Argentyńczyka od zawsze uchodziły bramki oraz asysty, ale od tego byli inni. On dawał drużynie ciężką pracę, swoją nadludzką wydolność oraz elegancję w grze – zawsze świetnie prowadził piłkę, nieskazitelnie czysto grał w obronie, kartki dostawał incydentalnie. W dzisiejszej dobie tatuaży, krzykliwych fryzur, mieszania się świata mody i sportu, futbol stał się specyficzny. Można być piłkarzem modelem, futbolistą aktorem. Medialność stała się częścią życia piłkarzy – David Beckham wprowadził piłkę nożną na salony, dostępne wcześniej jedynie projektantom mody, aktorom oraz gwiazdom show-biznesu. Zanetti od zawsze był inny.
Sprawia raczej wrażenie przedwojennego aktora – od lat ta sama fryzura, zawsze uczesany, schludny wygląd, zero ozdobników. Taki sam jest w futbolu. Doskonały aż do bólu, wierzący w magię pracy i pragmatyzm, a nie świecidełka techniczne. Argentyńczyk wydaje się człowiekiem, którego credo obraca się wokół słów: profesjonalizm, praca, klasa, zasady. Takie podejście w życiu oraz do wykonywanego zawodu przyniosły mu kapitańską opaskę, a także szacunek ludzi, i to nie tylko tych związanych emocjonalnie z czarno-niebieską częścią Mediolanu. Doskonale było to widać w zeszłym sezonie – kontuzji doznał 29 kwietnia, rehabilitacja trwała kilka miesięcy. Dla Massimo Morattiego to wszystko było jednak nieważne – swojemu ukochanemu synowi zaoferował nowy, roczny kontrakt i to pomimo faktu, że nie wiadomo było, kiedy i czy w ogóle Zanetti odzyska pełną sprawność.
Argentyńczyk przez lata był w cieniu. W specyficznym blasku futbolowego słońca dawał się ogrzewać innym – strzelcom goli, genialnym asystentom, wykwintnym playmakerom. Zawsze było mu bliżej do solidnych wyrobników niż do wirtuozów muraw. Z czasem proporcje te jednak się odwróciły. To, czym Zanetti się wyróżniał, a co nie pasowało do migawek z najefektowniejszymi akcjami meczu, stało się jego siłą. Wraz z upływającymi latami tworzył się jego mit przodownika pracy, stachanowca wykonującego swoją pracę doskonale, bez oczekiwania na jakąkolwiek nagrodę. W kadrze Argentyny rozegrał aż 145 spotkań. Dzisiaj Zanetti jest żywą legendą, „człowiekiem z marmuru” naszych czasów. Lata mijają, a on wciąż jest taki sam.
Statystycznie „Il Trattore” jest fenomenem, tak jak do czasów kontuzji był fizycznym unikatem, wymykającym się jakimkolwiek teoriom przemijania bądź starzenia się. Zanetti powrócił na boisko w listopadzie 2013 roku, ale w tym sezonie zagrał ledwie w sześciu spotkaniach, tylko raz przez pełne 90 minut, a trzy razy wchodząc z ławki. Jego licznik zatrzymał się w tym momencie na 612 meczach, Paolo Maldini zatem coraz bliżej. W tym momencie Argentyńczykowi brakuje już jedynie 36 meczów, by prześcignąć ikonę AC Milan. Rekord Włocha wynosi 647 meczów. Czy uda mu się ta sztuka i zostanie samotnym rekordzistą? Piękno sportu – nie tylko futbolu – polega na tym, że rekordy są po to, by je łamać. To podnosi poziom, wyznacza nowe cele, następne kamienie milowe. Wszystko w nogach Zanettiego, ale i dobrej woli działaczy Interu. Ponoć wkrótce obie strony mają siąść do rozmów w sprawie podpisania nowej, rocznej umowy. Znaczyłoby to ni mniej ni więcej, że Javier skoczy karierę w wieku… 42 lat.
Za sekretem długowieczności Zanettiego nie stoją żadne mroczne siły, ale ciężka praca, wzorowy tryb życia oraz legendarna wręcz futbolowa pasja. „Il Capitano” osiągnął wszystko, co mógł, a nawet więcej. Wielu dałoby sobie spokój w jego sytuacji i wieku, ale nie Javier. Na picie wina i wylegiwanie się na hamaku przyjdzie jeszcze czas, póki co liczy się codzienna przyjemność z treningów i robienia tego, co się kocha. Inna legenda Interu, Giuseppe Bergomi gorąco kibicuje Zanettiemu: -„Teraz na serio wierzę, że on może grać do 45. roku życia”. Sam Javier jest przede wszystkim szczęśliwy, iż udało mu się wrócić po długiej i ciężkiej kontuzji, rozbrat z murawą trwał aż siedem miesięcy. Jakiś czas temu mówił w wywiadzie: -„Chciałem zagrać przynajmniej jeszcze jeden mecz, znów przeżyć to uczucie, gdy wychodzi na boisko z kolegami (…) Od tej chwili wszystko, co osiągnę dalej będzie tylko pięknym bonusem”.
KUBA MACHOWINA