Tadeusz Pawłowski następcą Levy’ego – poznajcie historię nowego trenera Śląska

redakcja

Autor:redakcja

24 lutego 2014, 20:26 • 12 min czytania

Potwierdziły się nasze wczorajsze informacje, że największe szansę na stanowisko trenera Śląska ma Tadeusz Pawłowski – minęło kilkanaście godzin od zwolnienia Stanislava Levy’ego i oficjalnie ogłoszono go w roli następcy czeskiego szkoleniowca. We Wrocławiu nie posłuchali naszej rady, aby doszło do jakiejś burzy mózgów, aby zastanowić się, czy w trudnej dziś sytuacji to na pewno najlepsze rozwiązanie… Skoro już jednak stanęło na Pawłowskim, czujemy się zobowiązani przypomnieć wam jego historię, autorstwa Michała Wyrwy.

Tadeusz Pawłowski następcą Levy’ego – poznajcie historię nowego trenera Śląska
Reklama

Z Januszem Sybisem stworzył najlepszy duet w historii dolnośląskiej piłki. Siali postrach na Wyspach, w Belgii, Szwecji, czy we Włoszech. Gdy jeden wciąż kręci się wokół Śląska, tak o drugim słuch zaginął. Informacji prasowych o Tadeuszu Pawłowskim brak. Pardon! Trafiliśmy na jakieś w austriackich mediach. Jak potoczyły się losy legendy Wrocławia? Mistrza i wicemistrza Polski, zdobywcy krajowego pucharu, jednego z najskuteczniejszych skrzydłowych w historii polskiej ekstraklasy…

Lustenau. Gmina targowa w kraju Voralberg. W jednej z tamtejszych klinik przebywa Peter Pawłowski, eksreprezentant austriackiej młodzieżówki. Do ostatku sił rozgrywa swój najważniejszy mecz. Dopinguje go ojciec – Tadeusz – na przełomie lat 70. i 80. Wybitny skrzydłowy Śląska Wrocław. Jednego syna już stracił. W młodym wieku zmarł na raka skóry. Z drugim nie jest najlepiej.– Po dziesięciu operacjach serca przewieźliśmy Piotrka do Lustenau. Wcześniej przebywał w Innsbrucku, dwieście kilometrów od naszego domu w Bregencji. Teraz podjeżdżam do niego pociągiem dosłownie w kwadrans. Z żoną jesteśmy tam codziennie. I co najważniejsze, nie muszę opuszczać treningów. Z rana poprowadzę zajęcia z jedną grupą młodzieżową, później wizyta u syna i wracam do klubu na kolejny trening – opowiada Tadeusz Pawłowski.

Reklama

Obojętnie wokół dramatu Pawłowskich nie przeszło austriackie środowisko piłkarskie. Rozpoznawalny w całej Austrii – „Teddy” – mógł liczyć na wsparcie znajomych trenerów, zawodników i przyjaciół syna. W Lustenau, gdzie przebywa Peter, zorganizowano mecz charytatywny, a podczas transmisji tamtejszej Bundesligi eksponowano numer konta fundacji, która zajęła się schorowanym piłkarzem.

Austria wyciągnęła do nich pomocną dłoń. Szkoda, że we Wrocławiu już nikt nie pamięta, kim dla Śląska był Tadeusz Pawłowski…

Jak strzelałem Liverpoolowi?

Rok 1975. Kopciuszek z Oporowskiej w Europie zadebiutował nadspodziewanie dobrze. W I rundzie Pucharu UEFA pogonił Goeteborg, a decydującą bramkę o awansie na pięć minut przed końcem zdobył właśnie Pawłowski. We Wrocławiu zapowiadano obronę Częstochowy, ale do wyczynów przeora Kordeckiego było im daleko. Szwedzi opuścili Polskę z bagażem czterech bramek. Trzy tygodnie później o sile Śląska przekonał się renomowany fachura, Guy Thys. Jako szkoleniowiec Royal Antwerp – w składzie między innymi Louis van Gaal – pożegnał się z pucharami. I znów przez tego przeklętego małolata z wąsem. Dwa gole Pawłowskiego i jeden Sybisa pozwolił im spełnić marzenia dzieciaków z ulicy. Z wrocławskiej ulicy, bo obaj panowie wychowali się niedaleko Oporowskiej. Choć pierwszą rozmowę odbyli dopiero w szatni Śląska, wydawać by się mogło, że znają się, jak łyse konie. Dogadują bez słów. Bezczelnie demontując defensywę, czy to czołówki belgijskiej, czy szwedzkiej.

– Mój najpiękniejszy moment w karierze? Hmm, chwila… Z jednej strony mistrzostwo Polski ze Śląskiem, a z drugiej rywalizacja z Liverpoolem – wspomina Tadeusz Pawłowski.

Image and video hosting by TinyPic

– Pech chciał, że na dobę przed meczem dopadła mnie mocna grypa. Gorączka podchodziła pod 38 stopni, stąd tak a nie inaczej wyglądała moja rozgrzewka przed meczem (zdjęcie wyżej). Opatulony kocem biegałem wokół linii bocznej. Wyobraźcie sobie, że teraz polski klub gra przeciwko Manchesterowi, czy Chelsea? Taki rywal stawia na nogi szybciej niż najlepsze antybiotyki – opowiada „Teddy”.

W bramce wielki Ray Clemence, a z przodu? Kevin Keegan i John Toshack. Nic dodać, nic ująć. Wprawdzie jeszcze do Wrocławia Keegan nie przyleciał, ale na rewanż w Anglii miał być gotowy. – Dla nas byli piłkarzami z innej planety. Wśród etatowych reprezentantów mieliśmy tylko Władka Ł»mudę, ale on nie mógł zagrać. W dodatku obuwie, jakim dysponowali rywale… Graliśmy na zmrożonej murawie „olimpijskiego”, a ci wszystko dopięte na ostatni guzik. Korki na suchą nawierzchnię, mokrą, zmrożoną, może i nawet łyżwy ze sobą zabrali? – zastanawia się Pawłowski.

Środa, godzina 13:00. Kto o zdrowych zmysłach organizuje mecz europejskich pucharów o takiej porze? Ale wyboru nie było. Z końcem listopada zmrok zachodził szybko, a Stadion Olimpijski – zresztą, jak i przy Oporowskiej – nie posiadał oświetlenia. Dzieciaki uciekały ze szkół, duże przedsiębiorstwa masowo udzielały zwolnień, wszystko po to, by kolos na Sępolnie zapełnił się w 50 tysiącach! 50 tysiącach, gdy mecz rozgrywa się o 13.00!

– Byłem pozytywnie zaskoczony naszą grą – mówi Pawłowski. – Bramkę straciliśmy dopiero w 60. minucie. Kuriozalna sytuacja. Romek Faber, nie zerkając gdzie stoi Kalinowski, wycofał do niego piłkę. Pech chciał, że nasz bramkarz był ustawiony po przeciwległej stronie pola karnego. 1:0 dla „The Reds”. Mogą już grać swoją piłkę. Później podwyższył jeszcze Toshack. Ale nie złożyliśmy broni. Dostałem piłkę w narożniku pola karnego. Długo się nie zastanawiałem. Uderzyłem nad Clemence’m i piłka ugrzęzła w samym okienku. To mój najpiękniejszy gol w karierze. Jeszcze strzelony takiemu rywalowi. O gorączce już wtedy zapomniałem…

1:2 we Wrocławiu, czyli rewanż na Anfield miał być jedynie formalnością. – Nie mieliśmy nic do stracenia – wspomina „Teddy”. Anglicy szybko zaczęli. W ciągu pół godziny trzeci z napastników – ten najmniej znany – Jimmy Case skompletował hat-tricka. – Miałem wrażenie, że chcą nas zjeść. Liverpool bawił się piłką, to był prawdziwy show. Po jednej z asyst Kevin Keegan wskoczył na trybunę The Kop, za plecami Kalinowskiego, i wraz z kibicami odśpiewał jedną z piosenek. Zaraz po tym wrócił, by kontynuować grę. Mimo wszystko, nasz występ w Pucharze UEFA został odebrany bardzo pozytywnie. Wyeliminowaliśmy Goeteborg i Antwerpię, przecież o sile Szwedów ostatnio przekonali się obecni piłkarze Śląska – kończy wątek Liverpoolu, Tadeusz Pawłowski.

Image and video hosting by TinyPic

Śląsk był mi pisany

Wychował się we Wrocławiu i tu zaczynał treningi. W Pafawagu, który słynął ze świetnej pracy z młodzieżą. Stamtąd powędrował do Zagłębia Wałbrzych. Choć obydwa miasta dzieliła niewielka odległość, wybrał mieszkanie poza rodzinnym domem. O nastoletnim debiutancie szybko zrobiło się głośno. Jako kapitan reprezentacji do lat 18, z mistrzostw Europy w Hiszpanii przywiózł brązowy medal. Kazimierz Górski wpisał go nawet na listę rezerwową przed igrzyskami w Monachium. – Była duża nadzieja, że tam pojadę. Miałem wówczas 19 lat. Z reguły zawsze zabiera się jednego z małolatów, by otrzaskać go z taką imprezą. Mnie pominięto. Na pewno tego żałuję, w końcu tytuł złotego olimpijczyka, do czegoś upoważnia – mówi Pawłowski.

Po świetnym sezonie w Zagłębiu, odbierał zaproszenia z każdej strony. Tu Górnik Zabrze. Tam فKS, w którym pracował trener Górski. Oprócz tego Gwardia Warszawa, Śląsk i jeszcze kilka innych. W Wałbrzychu nie było, po co dłużej zostawać. Drużyna opuściła szereg pierwszoligowców, a manatki zwijali ci najlepsi, z Marianem Szeją na czele. W końcu do drzwi Pawłowskiego zapukał nieznajomy mężczyzna…

– Jeśli nie przywiozę pana do Górnika to jestem skończony, a mam rodzinę na utrzymaniu – powiedział, zarzucając tamtejszą gwarą. Następnego dnia pod domem „Teddy’ego” czekał już Mercedes. Kierunek – kopalnia Makoszowy. Tam przy obecności ministra górnictwa i prezesa zabrzan doszło do pierwszych rozmów. Pawłowskiego, wraz z żoną, wysłano na dwutygodniowe „wczasy” w Szczyrku. – Chyba chciano nas ukryć, by przypadkiem jakiś inny klub mnie nie podebrał – śmieje się emerytowany piłkarz. – Jakim cudem, to nie wiem, ale przedstawiciele فKS-u wytropili nas na Śląsku. Klubowy konsultant, Kazimierz Górski, zagiął parol na mnie. Zatem w auto i do Łodzi. Bardzo chciałem tam grać, bardzo. Miałem tworzyć duet z Grzesiem Latą, czyli perspektywy były naprawdę wielkie!

Ale i w Łodzi doczekał się niespodziewanych odwiedzin… – Minister Szlachta osobiście nalegał bym wrócił do Zabrza. Chwilę po nim pojawili się przedstawiciele innego resortu – tym razem Spraw Wewnętrznych i Administracji – celem przenosin do Gwardii Warszawa. Pomieszanie z poplątaniem. Nie miałem pojęcia, co tu robić – opowiada z zapartym tchem.

Za piłkarza decyzję podjęli działacze Zagłębia Wałbrzych.
– Pawłowski zostaje zawieszony w prawach zawodnika – poinformował klub.
– Mogłem przez rok trenować w Łodzi, ale o grze nie było mowy – mówi „Teddy”. – Miałem 21 lat, perspektywę wyjazdu na mistrzostwa do RFN. Wyobrażacie sobie roczną przerwę w tak młodym wieku?

Na szczęście dla piłkarza, sprawy w swoje ręce wziął wojskowy magistrat. Wałbrzych, należący wówczas do województwa wrocławskiego, otrzymał pismo od sekretarza partii. Zagłębie musiało się ugiąć, a później sprawy potoczyły się niezwykle szybko. – Już we wrocławskim mieszkaniu przyjąłem zastępcę sekretarza, który rzucił na stół dwie rzeczy: kopertę z pieniędzmi i moje zwolnienie. Mogłem śmiało rozpocząć treningi przy Oporowskiej – Pawłowski uciął transferową sagę.

– Nie było czego żałować. Najwidoczniej Śląsk jest mi pisany. We Wrocławiu zdobyłem wszystko, co mogłem – mówi legendarny skrzydłowy. Rok po roku Puchar Polski, mistrzostwo i wicemistrzostwo. Są piłkarze, za którymi przemawiają liczby. Dobrym żartem rzucił kiedyś Mateusz Borek, stawiając jako przykład Johana Voskampa. Bez wątpienia kimś takim we Wrocławiu – tuż za Sybisem – był Pawłowski. 85 goli w oficjalnych meczach to wynik nie do osiągnięcia dla całej kadry WKS-u razem wziętej. Podliczmy – Mila 27 bramek, Diaz 18, Kaźmierczak 15, Elsner 10, a o reszcie to już nie ma sensu wspominać.

Image and video hosting by TinyPic

Ten jeden karny…

– Proszę mi uwierzyć, ja naprawdę chciałem strzelić tę â€œjedenastkę” – broni się „Teddy”.
Oskarżeń wokół pamiętnego meczu z Wisłą – 9 maja 1982 roku – było więcej niż minut bez gola Lewandowskiego w kadrze. Andrzej Iwan w „Spalonym” podał także i swoją opinię:

Pawłowski uderza słabo, przekonany, że sprawa jest już załatwiona. Kolejkę wcześniej zmarnował „jedenastkę” i teraz chce zostać bohaterem. Piłka leci oczywiście w prawy róg – i ku zdziwieniu wielu obserwatorów – właśnie tam rzuca się „Ciapek”. Na stadionie zaczyna się robić nerwowo. „Paweł” – Pawłowski – lata i niemal płacze. Zapewnia, że Śląsk dołoży pieniądze, licytuje, podbija stawki i prosi, byśmy się nie wygłupiali. Strasznie jest upierdliwy(…) On rozhisteryzowany widzi, że kpię. Nie dość, że ciągle jest 0:0 , to on nie wykorzystał karnego. Chciał się zapisać jako bohater, a przejdzie do historii jako ten, który wszystko spieprzył. Najpierw nie umiał kupić meczu, a potem nie umiał zdobyć gola z jedenastu metrów. Kompletny nieudacznik. Bardziej niż na złoty medal, zasłużył na Order Uśmiechu – tak nas wszystkich rozbawił.

– Wie pan, ja nie czytam takich książek – odpiera zarzuty wrocławianin. – Wolę bardziej fachowe leksykony. Takie, w których zgłębię swoją wiedzę na tematy szkoleniowe. A co do tego meczu? Wszyscy stawiają przypuszczenia. Jeśli ktokolwiek oficjalnie oskarży mnie o sprzedanie mistrzostwa, podam go do sądu.

Kibice odwrócili się od drużyny. Symbolem porażki był jej kapitan. Tadeusz Pawłowski. Drugie w karierze mistrzostwo Polski miał już na nodze… Atmosfera gęstniała. W rozmowie z Weszło! Zygmunt Kalinowski uznał „Teddy’ego” za największego lizusa w drużynie. – Opinia Zygi troszkę mnie rozśmiesza – mówi Pawłowski. – Zawsze walczyłem o prawa zespołu na „górze”. Na pewno miałem z tego powodu dużo kłopotów. Z drugiej strony, ja i Kalinowski żyliśmy w zupełnie innym świecie. On pracował, ja studiowałem…

Image and video hosting by TinyPic

Drugi od lewej Tadeusz Pawłowski, trzeci Zygmunt Kalinowski.

Po jednym rzucie karnym „Paweł” musiał wyjechać z Wrocławia. Gdy tylko grał, spotykało się to z niemiłosierną falą gwizdów. Trener bronił piłkarza, zostawiając go wśród rezerwowych. Tak wyglądała jedyna ucieczka od wspomnień. Ofertę złożyło francuskie Metz, ale na przeszkodzie znów stanęły formalności: – Wiadomo, jakie to były czasy. Koniecznie chciałem opuścić Śląsk, ale było to uniemożliwione. O wyjazd za granicę było niezwykle ciężko. Oczywiście zdarzały się przypadki, jak Zbigniew Boniek. Mnie nie chciano wydać paszportu. Usłyszałem, że jeśli chcę go dostać, to muszę przynieść pismo z wojska, ponieważ jestem pracownikiem tego resortu. Ale ja z wojskiem nie miałem nic do czynienia! Przecież trafiłem do Śląska jako piłkarz i student, a nie poborowy!

Z czasem sytuacja jeszcze się zaogniła. – Do mojego mieszkania na placu Grunwaldzkim weszła esbecja. Kazano mi je opuścić. Co miałem robić? Ł»ona, dwójka dzieci. A ja bez przyszłości w Śląsku, ba!, nawet bez mieszkania – opowiada Pawłowski. – W końcu skontaktowałem się ze znajomym z sekcji koszykarskiej. On miał dojścia w partyjnym magistracie. Faktycznie, umówił mnie z wojskowym, który już nie robił problemów. Z paszportem w ręce pojechałem do Austrii. Dwa tygodnie trenowałem z Admirą Wacker. Wiedeńczycy byli bardzo zadowoleni ze mnie, a na treningach pojawili się nawet wysłannicy z Bundesligi, by zaproponować mi wyjazd do Niemiec. Ale ja już byłem zdecydowany na Austrię. Wróciłem jeszcze na chwilę do Centralnego Ośrodka Sportu w Warszawie, ponieważ tam załatwiało się wszystkie formalności związane z wyjazdem sportowców za granicę. Los chciał, że na korytarzu spotkałem Kazimierza Górskiego. Trener długo mnie namawiał, bym wyjechał z nim do Grecji. Ł»e on wszystko pozałatwia, że pomoże w aklimatyzacji, że cała rodzina będzie zadowolona. Panathinaikos? Nie, ja wolałem Austrię.

Ten piękny zachód w Bregencji

– Sama perspektywa życia nad Jeziorem Bodeńskim zdaje się wyśniona – mówi „Teddy”. Niestety, piękną emeryturę piłkarza zakłóciły problemy zdrowotne rodziny. To właśnie w Bregencji doświadczył śmierci syna. Teraz drugi z zapartym tchem walczy o swoje. O te piękne zachody słońca nad tamtejszą przystanią. O radość i siłę u boku pięknej partnerki.

Image and video hosting by TinyPic

Tadeusz Pawłowski po zakończeniu kariery uzupełnił papiery trenerskie, dziś uchodzi za jednego z większych fachowców od pracy z austriacką młodzieżą. Podczas naszej rozmowy przebywa z drużyną juniorów na obozie w Turcji. Czy nie chce wrócić do Polski? – Bardzo bym chciał, ale u rodziny we Wrocławiu ostatni raz byłem przy okazji Wielkanocy. Boże Narodzenie spędzaliśmy w klinice z synem.

Jeszcze – grając w Wiedniu – „Teddy” uzupełnił wykształcenie trenerskie, nabywając licencję Elite. Nadawana przez Austriacki Związek Piłki Nożnej umożliwia pracę z zespołami juniorskimi. Oprócz tego, w swoim portfolio dopisał także UEFA Pro. Czy obecnie widzi jakieś rozwiązania szkoleniowe dla Polski? – Jasne, że tak. Pierwsze, co proponuję to kierować się modelem niemieckim i austriackim. Niezbędne jest utworzenie centralnej ligi juniorów. Co zdolnym chłopcom da rywalizacja wojewódzka z większą wioską? Nic! – tłumaczy legenda Śląska.

Image and video hosting by TinyPic

Pawłowski u góry w czarnym T-shircie.

– Pod względem pracy z młodzieżą Polska jest ewenementem na skalę światową – uważa Pawłowski. – Jako jeden z niewielu krajów w Europie nie mamy opracowanego programu rozwoju młodych piłkarzy. Jeszcze za kadencji ministra Drzewieckiego otrzymałem zadanie, by coś takiego napisać. Zresztą, w Austrii też pracowałem nad tym projektem. No, ale wiemy, jak potoczyła się kariera tego polityka.

– Zwróciłem się z podobną propozycją do Grzesia Laty, ale wszyscy wiemy, co przyniosła nam ta kadencja – mówi austriacki trener. A może i Boniek wykręci kierunkowy do Bregencji? – Chętnie porozmawiałbym ze Zbyszkiem ten temat – odpowiada Pawłowski.

W październiku skończy 60 lat. Zapewnia, że głowę ma pełną pomysłów, nie ukrywając jednego: – Sukces w piłce na pewno nie smakuje tak, jak w życiu prywatnym. Jedyne o czym teraz marzę? To zdrowie moich bliskich, Piotrek jest dla nas najważniejszy.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama