Kolejne derby Turynu za nami. Niestety, kolejne nudne i standardowo jednostronne. Jakie by Torino nie było, jak by nie grało i jakich nie miało piłkarzy. Przychodzi mecz z Juventusem i wszystkie zalety pękają jak bańka mydlana. Bierność zawodników Torino już kolejne derby z rzędu była przygnębiająca. Biało-czarne pasy na Kamila Glika i jego kolegów najwyraźniej działają hipnotyzująco, chociaż Polak akurat nie może mieć do siebie pretensji.
1. Torino cierpi na nieuleczalny kompleks Juve
O ile w poprzednich derbach zdecydowanym faworytem była Stara Dama, o tyle w tych niedzielnych każdy dopuszczał do myśli niespodziankę. Torino spisuje się przecież znakomicie. Niektórzy twierdzą, że to mieszanka piłkarzy o jakości, której na Stadio Olimpico nie widzieli od dwudziestu lat. Przyszedł mecz z Juventusem i zepsuł im całą zabawę.
Torino jest jak uczeń, który w klasie maturalnej przykładnie się uczył. Odrabiał pracę domowe, systematycznie zakuwał materiał i jechał na samych czwórkach i piątkach. Kiedy przyszło jednak pisać maturę, wszystkiego zapomniał i poległ. Takie sytuacje zdarzają się tak w liceach, jak i na boiskach Serie A. Przyczyna w obu przypadkach jest jedna i leży nie w nogach, a w głowie.
2. Bordowe rodzynki zniknęły w biało-czerwonym cieście
Na co dzień są gwiazdami. Ciągną grę, strzelają gole i generalnie stanowią o sile zespołu. Ich nieobecność czy też gorsza dyspozycja drastycznie odbija się na tablicy wyników. Mowa o dwóch turyńskich rodzynkach – Alessio Cercim i Ciro Immobile. Duecie, który z uwagi na gigantyczne różnice w charakterach i generalnie postrzeganiu świata, włoska prasa nazywa „gemelli diversi” – różni bliźniacy.
Niedzielnego wieczora nie istnieli. Szkoda, że akurat wtedy, kiedy wszyscy stawiali na nich najmocniej. Immobile biegał, starał się, szukał gry. On miał do udowodnienia o tyle więcej, że Stara Dama wciąż ma w rękawie 50 procent jego karty zawodniczej. W Turynie nie wiązano z nim wielkich nadziei. Nigdy nie dostał tam prawdziwej szansy i choćby minimalnego kredytu zaufania. Miał powód i motywację, żeby się odegrać. Niestety, nie tym razem. O drugim z bliźniaków, czyli Cercim, można powiedzieć jedynie, że duchem został w szatni. Gdyby nie protokół meczowy, chyba nikt nie zauważyłby jego nieobecności.
3. Bierność Giampiero Ventury
Nie jesteśmy i nie chcemy być trenerami. Nie mamy nawet papierów instruktora piłki nożnej. Do wychwycenia pewnych spraw nie potrzeba jednak licencji czy certyfikatów. Wystarczy odrobina logicznego myślenia. Twoja drużyna przegrywa mecz. Gra słabo, najlepsi piłkarze potykają się o własne nogi. W szeregach dziwne rozprężenie. Co robisz?
a) zakładasz ręce i biernie czekasz, z myślą „może zaczną grać lepiej”. Czas ucieka, a wraz z nim nadzieja na korzystny wynik
b) wprowadzasz jednego albo dwóch świeżych, mających dość siedzenia na ławce rezerwowych i głodnych gry zawodników
Ventura wybrał opcję pierwszą i na zmianę czekał aż do 81. minuty, kiedy za obrońcę Cesare Bovo wpuścił napastnika Riccardo Meggioriniego. Wszystkie zmiany wykorzystał dopiero w ostatnich dziesięciu minutach gry, a niektórzy piłkarze słaniali się na nogach od sześćdziesiątej.
4. Kamil Glik, czyli piłkarz, z którego możemy być naprawdę dumni
Odstawmy na bok biało-czerwone barwy. Nie patrzmy koszulkę reprezentacji. Skupmy swoją uwagę na bordowej, czyli tej, którą Glik wkłada na co dzień. Zdajmy sobie sprawę z tego, że w Torino wyrósł nam piłkarz solidnej klasy europejskiej. Nie jeden ze stu, tylko taki, którego z miłą chęcią przygarnęłoby więcej niż pół silnej ligi włoskiej. Czasem nieco spóźniony, czasem niezdarny, ale cały czas pełen werwy i determinacji. Po meczu z Juventusem też nie może mieć sobie zbyt wiele do zarzucenia. Zagrał solidnie, na swoim normalnym poziomie.
Kto by pomyślał, że chłopak z Piasta Gliwice, który kiedyś, jakimś cudem znalazł się w Palermo, będzie w pierwszej dziesiątce najlepszych stoperów ligi włoskiej?