Robak, Robak, Robak, Robak, no i oczywiście Robak. A po drugiej stronie barykady: Wołąkiewicz, Wołąkiewicz, Wołąkiewicz, Wołąkiewicz i – któżby inny – Wołąkiewicz. Rzadko kiedy zdarzają się aż tak klarowane spotkania, wszystko podano jak na tacy: zarówno bohatera, jak i antybohatera. W Lechu Poznań chyba uznali, że lepiej, aby chucherkowaty Marcin Kamiński nie siłował się z Marcinem Robakiem, więc chłopem „zaopiekował się” Hubert Wołąkiewicz. Ale to była opieka na takim poziomie, że powinna interweniować opieka społeczna i odebrać wszelkie prawa. Mariusz Rumak po meczu stwierdził: „Dzisiaj nie zasługujemy na to, by być w Lechu”.
„Dzisiaj nie zasługujemy na to, by być w Lechu”.
Trenerze, nic prostszego – powie pan jedno słowo i pana nie będzie. Gadać łatwo, ale już przekuć słowa w czyny – do tego już potrzeba jaj. Proszę więc nie szafować pustymi hasłami pod publiczkę, bo wtedy można powiedzieć „sprawdzam”.
A niestety sytuacja wygląda tak, że Rumak jako trener Lecha przegrywa wszystko. To znaczy – czasami wygra pojedyncze, niewiele znaczące bitwy, ale w ogólnym rozrachunku przegrywa wszystkie wojny.
Mecz z Legią o mistrzostwo? Przerżnięty.
Mecze w pucharach, czy to w Szwecji, czy na Litwie? Przerżnięte.
Całe sezony ligowe? Przerżnięte.
Kolejne edycje Pucharu Polski? Przerżnięte.
Po tej kolejce „Kolejorz” może mieć dwanaście punktów straty do Legii, co jest przepaścią i już nawet reforma ekstraklasy pewnie nie pomoże. Co jeszcze gorzej świadczy o tym zespole, lada moment może zostać wyprzedzony przez Ruch Chorzów, który – gwoli przypomnienia – w tamtym sezonie spadł z ekstraklasy (a utrzymał się na skutek licencyjnych problemów Polonii Warszawa). Bilans poznaniaków – 10 zwycięstw w 23 spotkaniach – jest wręcz żałosny. Rumak pohukuje, ale chyba czas spojrzeć prawdzie w oczy: nic pozytywnego z jego pracy nie wynika. Naprawdę, wydawałoby się, że w tej lidze Lech może być tylko albo pierwszy, albo drugi, a tymczasem pan MR pokazuje nam, że i inne lokaty są jak najbardziej w zasięgu tego zespołu.
Rzecz jasna, ten mecz to nie tylko wina Rumaka, ale gdy mówimy o całym sezonie i marnym dorobku na tym etapie rozgrywek – to już trudno pomijać osobę szkoleniowca. Zresztą, to on wymyślił sobie, że parę środkowych pomocników może tworzyć dwóch typów, których Marcin Robak mógłby wziąć pod pachę i biegać przez 90 minut. To też on nie ma żadnego pomysłu na wykorzystanie dobrego przecież Szymona Pawłowskiego, to on tak zestawia środek, że elementu zaskoczenia tam tyle, co w „Klanie”.
Lech dogorywa, działacze mają wielką cierpliwość do Rumaka, co wywołuje wielki entuzjazm u całej ligowej konkurencji. Dzisiaj cieszyć się mogła Pogoń, która swój plan w sposób fantastyczny realizowała przez 90 minut. O Marcinie Robaku można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że był w takiej formie strzeleckiej, jak Krystyna Pałka. Facet ładował wszystko – dołem, górą, nogą, głową. Przy Wołąkiewiczu wyglądał jak zawodowy piłkarz, który bawi się z 14-latkiem. Po spotkaniu obaj panowie mogliby odegrać następującą scenkę…
Przy okazji, musimy pogratulować działaczom Piasta, którzy nie utrzymali u siebie Marcina Robaka (a mogli), tylko wypuścili go z rąk, by… grać pierdołowatym Rabiolą i innymi odrzutami. Polityka personalna w niektórych klubach przyprawia nas o ból głowy. Ł»yczymy gliwiczanom owocnych poszukiwań wzmocnień na hiszpańskich dworcach i przytułkach dla bezdomnych. Pierwsze efekty widzieliśmy tydzień temu.
Oczywiście, nie sam Robak wygrał mecz z Lechem, bo Pogoń była pewna w tyłach, świetna na bokach obrony i jak zwykle mocno japońska, bo para Akahoshi – Murayama to gwarancja asyst i kluczowych podań. Pierwszy z Japończyków w ciągu dwóch wiosennych kolejek zanotował pięć asyst, czyli tyle, ile wielu całkiem dobrych pomocników zalicza w sezon. Bardzo solidnie wygląda też Hernani, który podobno miał stracić miejsce w składzie, ale póki co wygląda jak skała.

Dzisiaj obejrzeliśmy bardzo miłe w odbiorze mecze. Wcześniej Jagiellonia zremisowała z Podbeskidziem 2:2, ponieważ straciła gola w ostatniej minucie spotkania (i to mocno pechowego). Gospodarze kończyli mecz w dziesiątkę i ani przez sekundę nie zamierzamy polemizować z decyzją o wyrzuceniu z boiska Popchadze. Jak robisz tak idiotyczny wślizg, to musisz się liczyć z tym, że sędzia może ci pokazać żółtą kartkę, ale może też czerwoną.
Najlepszy na boisku był Dani Quintana, który przemierzał całe boisko w zawrotnym tempie, ale koniec końców… jest jednym z zawodników w pierwszej kolejności odpowiedzialnych za to, że Jagiellonia nie wygrała. Otóż to on miał najlepszą okazję, by podwyższyć na 3:1, ale nie dał rady przedryblować Richarda Zajaca. Przesądzić o trzech punktach dla zespołu Piotra Stokowca mogli też Balaj czy Gajos. Nie dali rady.
Warto zanotować, że gola strzelił Piotr Malinowski – jest to wydarzenie równie rzadkie jak pięć goli napastnika w jednym spotkaniu.
