Pieniądze to nie wszystko. O dwóch takich, co łapią właśnie byka za rogi

redakcja

Autor:redakcja

20 lutego 2014, 20:36 • 6 min czytania

„Tyle wygrać” – to popularne powiedzenie musiało przewijać się ostatnio niczym mantra w głowach dwóch piłkarzy, którzy zaczynają coraz częściej gościć w naszych domach podczas transmisji meczów Arsenalu oraz Realu Madryt. Pierwszy z nich wyleczył kolejną długą kontuzję i wyszedł w pierwszej jedenastce „Kanonierów” w ostatnich dwóch meczach z rzędu. Drugi z bohaterów tego tekstu wykorzystał absencję Ronaldo spowodowaną czerwoną kartką i pokazał wszystkim na Santiago Bernabeu, że triumwirat BBC nie może spać spokojnie. Yaya Sanogo i Jese Rodriguez – co ich łączy oprócz faktu, że zaczynają zdobywać coraz większy rozgłos? Pewien bardzo istotny szczegół. Obaj kosztowali w sumie tyle, co kilo ziemniaków.
Yaya Sanogo do niedawna wydawał się jedną z tych pseudogwiazdek, które największą karierę to robią, ale w Football Managerze. W FM 2013 Yaya miał niebiańskie możliwości i po paru sezonach ładował po 30+ goli w każdej lidze. W tym czasie grał w Auxerre, w którym zdobywał szlify najpierw w Ligue 1, a później Ligue 2. Od zawsze miał opinię zdolnego dzieciaka, ale szalenie podatnego na kontuzje. Jeśli wziąć pod uwagę jego wiek i ilość kontuzji, można złapać się za głowę. Co prawda Michał Efir to nie jest, ale niedaleko. Yaya śmiało mógłby być jednym z pacjentów w „Na dobre i na złe”, a urazów starczyłoby na dwa sezony serialu. Czyli dokładnie tyle, ile Yaya się leczył. Koszmar zaczął się w 2010 roku. Sanogo imponował formą we francuskiej kadrze U-19, ale w meczu rezerw Auxerre złamał nogę w dwóch miejscach.

Pieniądze to nie wszystko. O dwóch takich, co łapią właśnie byka za rogi
Reklama

Powrócił w roku 2011, rehabilitacja udała się w stu procentach. Yaya znów błyszczał, przebił się do pierwszej drużyny, otrzymał powołanie do kadry U-21. Kariera nabierała tempa, strzelił nawet swoją pierwszą bramkę w Ligue 1. Niedługo po tym czarne chmury jednak powróciły, a Yaya znów uszkodził tę samą nogę, której leczenie zabrało mu tyle czasu. Diagnoza? Rok z głowy. Sanogo był jednak twardy i po raz kolejny powrócił do grania, tym razem już pod koniec 2012 roku. Sytuacja wydawała się idealna – Auxerre spadło z ligi, a Ligue 2 okazała się być doskonałym miejscem dla młodego piłkarza, dochodzącego do siebie po kontuzji. Przygodę z zapleczem francuskiej ekstraklasy młodzian zakończył z dobrym dorobkiem, zaliczając solidne dziewięć goli w 13 grach. Akurat kończył mu się kontrakt, a rękę do piłkarza wyciągnął pierwszy alchemik jeśli chodzi o zmienianie młodych perełek w obiekty kibicowskiego uwielbienia, czyli Arsene Wenger.

O Sanogo każdy wiedział, że w tym chłopaku siedzi potencjał, ale nie każdy chciał zaryzykować. 21-latek nie zaczął jeszcze na dobre kariery, a już blisko dwa lata pauzował z powodu urazów. Monsieur Wenger postawił jednak na Sanogo, w końcu jego transfer nic nie kosztował. Pechowy Yaya zaliczył do tej pory w tym sezonie zaledwie dziewięć minut w Premier League, a już przyplątała się kontuzja pleców. Wcześniej zdążył jeszcze zostać wraz z Francją mistrzem świata do lat 20. Młody napastnik wrócił w lutym i od razu dostał szansę w FA Cup przeciwko Liverpoolowi. Chociaż gola nie strzelił, zagrał całkiem przyzwoite spotkanie, pokazując duże możliwości. Kiedy wydawało się, że to tylko jednorazowa okazja, sytuację ułatwił mu niespodziewanie Olivier Giroud. Starszy kolega wplątał się w mały skandal o naturze towarzyskiej i niespodziewanie przeciwko Bayernowi w pierwszym składzie wybiegł ponownie Yaya. Nie wiadomo, czy Giroud posypał się psychicznie, czy zwyczajnie ukarał go Wenger, niemniej jednak Sanogo znów dostał szansę. Wypadł nienajgorzej, był bardzo aktywny. Wiadomo – Bayern to Bayern, walec miażdżący po drodze wszystko i wszystkich, ale młody napastnik zagrał nieźle, a nawet mógł zdobyć gola, gdyby nie kapitalna interwencja Neuera. Wenger już kiedyś dał szansę pewnemu młodemu Francuzowi, który zaliczał wówczas nieciekawy okres w Turynie. Ten Francuz nazywał się Thierry Henry.

Reklama

Podobne szczęśliwe dni przeżywa teraz Jese Rodriguez. Skoro było o Wengerze, pójdźmy zatem dalej retoryką bossa Arsenalu. O piłkarzu Realu możemy śmiało powiedzieć, że to idealny „wewnętrzny transfer”, Rodriguez jest bowiem produktem szkółki Realu. Przed sezonem wydawało się, że „Królewscy” nareszcie mają idealny tercet. Bale-Benzema-Cristiano, popularnie zwani BBC wydawali się triumwiratem perfekcyjnym, ale nie przewidziano w nim urazów. Bale często jest kontuzjowany, a CR7 wypadł ostatnio za czerwoną kartkę zdobytą w meczu przeciwko Athletic Bilbao. Niespodziewanie okoliczności te otworzyły drogę Rodriguezowi do częstszej gry. Młody Hiszpan jest nieustraszony – pewny siebie, wygadany, ale przede wszystkim piekielnie zdolny.

Mówi się o nim, że drybluje jak Cristiano, a wykańcza akcje z gracją mitycznego Raula. Jeśli masz niespełna 21 lat i porównują cię do dwóch najlepszych piłkarzy Realu ostatnich 20 lat to wiedz, że coś się dzieje. Sam Jese nie ma wątpliwości, gdzie zmierza: „W ciągu czterech lat chcę zdobyć Złotą Piłkę“. Za ostro? Ł»eby jednak nie wyjść na zbytniego bufona, młody Rodriguez dodaje całkiem serio: „Chcę w tym sezonie dobić do granicy 10 goli (…) Na razie to Bale jest zawodnikiem pierwszego składu, ja muszę ciężko pracować“. Kibice Realu oszaleli jednak na punkcie młodziana. I rzeczywiście, nie ma się czemu dziwić – gdy chłopak drybluje po lewej flance można się zastanawiać, czy to nie CR7 mknie właśnie po murawie. Obsesja na punkcie Cristiano? Gołym okiem widać, że Jese kopiuje jak może Portugalczyka, w końcu gra z nim na co dzień. Hiszpan jest bardzo uniwersalny – może grać zarówno na lewej flance, jak i w środku ataku.

Rodriguez zdobył m. in. zwycięskiego gola przeciwko Espanyolowi w Copa del Rey, a po meczu nie mógł wyjść z podziwu trener klubu z Barcelony, Javier Aguirre: „On ma przed sobą olbrzymią, świetlaną wręcz przyszłość.“ Jeszcze dalej poszła „Marca”, apelując na swoich łamach krzykliwymi hasłami: „Zróbcie miejsce dla Jese”, „On nie boi się stawić czoła wielkim tuzom La Liga”. Hiszpan odważnie idzie po swoje i ma szansę stać się pierwszym od czasów Casillasa chłopakiem z madryckiej cantery, który na dłużej zakotwiczy w pierwszej jedenastce. Cały Madryt patrzy na jego błyskawiczne postępy, w końcu swojego kocha się najbardziej. Chłopakiem zajął się zwłaszcza Zinedine Zidane, który szybko stał się mentorem Rodrigueza. Jese zdradza: „Zidane to codzienna dawka wsparcia dla mnie“. Piłkarz odpalił w obecnym sezonie, wcześniej grając w Castilli, gdzie zdobył w zeszłej kampanii aż 22 gole w 28 występach, dodatkowo błyszcząc w kadrze Hiszpanii U-20. Ten sezon jest jednak przełomowy – Jese ma już pięć goli w lidze i trzy w Pucharze Hiszpanii. Świetnie gra także w reprezentacji U-21, gdzie zdążył już dwukrotnie trafić w eliminacjach do młodzieżowych mistrzostw Europy.

Kto powiedział, że wyłącznie pieniądze budują sukces? Yaya Sanogo przyszedł do Arsenalu za darmo, Jese jest wychowankiem Realu. Oczywiście długa droga przed nimi, by posadzić na ławce Benzemę, Bale’a czy Giroud, ale nie takie rzeczy już w piłce widzieliśmy. Każdy ma swoje pięć minut, ale Sanogo i Jese wydają się walczyć na śmierć i życie o to, by te parę minut blasku zamienić w co najmniej dekadę grania na najwyższym poziomie.

KUBA MACHOWINA

Najnowsze

Hiszpania

Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”

Braian Wilma
0
Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama