Można by się zastanowić, kto wczoraj w Manchesterze wyszedł na większego durnia: Demichelis czy może jednak jego trener Pellegrini? Z Demichelisa niby śmieją się dziś całe Wyspy. Niektórzy w swoich niewybrednych żartach utrzymują nawet, że John Terry zdążyłby zrobić dziecko pięciu różnym kobietom, zanim Argentyńczyk przebiegłby sto metrów. Ale on dał ciała wyłącznie jako piłkarz. Nie pierwszy, nie ostatni w tej robocie. Gorzej z Pellegrinim, który w poważną wątpliwość poddał własne zdrowie psychiczne.
Obserwujemy dyskusję toczącą się od wczoraj i chyba mądrych na nią nie ma. Graham Poll na łamach angielskiej prasy przekonuje, że karny na Messim został podyktowany słusznie, bo choć Demichelis rozpoczął wślizg przed polem karnym, to „kontakt był kontynuowany co najmniej do granicy szesnastki”. Albo nawet dalej, a to oznacza, że decyzja była dobra. Chociaż… w akcji poprzedzającej to zdarzenie można było podyktować też faul Busquetsa na Navasie (co Poll tłumaczy: „ale to się przecież zdarza…”).
Zrzucanie winy na arbitra bardzo nas dziwi. To że szkoleniowiec Manchesteru City wyciągnął poważne działa – również. Narzeka, że Eriksson nie pozostał bezstronny, że decydował o meczu już od pierwszej chwili, nie kontrolował wydarzeń i tak dalej. Ale w jednym miejscu szczególnie się zagalopował. Otóż niedobrze się stało, zdaniem Pellegriniego, że do prowadzenia tego meczu wyznaczono… sędziego ze Szwecji.
Tak, Szweda być tam nie powinno. Pewnie gdyby był na jego miejscu Francuz, o, wtedy to by się zgadzało. Chociaż… Nie wiadomo. Te podteksty historyczne, różnie to bywało. W takim razie może Włoch? Tak, Włoch na pewno byłby odpowiedni. Ale Szwed? Co za pomysł? W żadnym razie! – To była zła decyzja, żeby na tak istotne spotkanie desygnować Szweda – upiera się Pellegrini. – W Szwecji futbol nie jest aż tak ważny.
Niespodziewanie po meczu Manchesteru z Barceloną oberwało się nie tylko arbitrowi, ale całej Szwecji. Nieźle. Mniejsza o interpretację sytuacji z karnym (bo za chwilę spodziewamy się wysypu komentarzy w stylu: „krytykujecie, a karnego być nie powinno!”, a przecież zupełnie nie w tym rzecz), idąc tym tropem Pellegrini – albo lepiej: jego pracodawcy, mogliby się zastanowić, czy to dobrze, żeby tak wielki zespół, tylu świetnych zawodników prowadzi Chilijczyk. Bo wiadomo jak to w Chile – piłka może i popularna, ale czy na aż tak wysokim poziomie? W mistrzostwach świata nawet do ćwierćfinału zakwalifikować się nie mogą, światowej klasy trenerów też nie aż tak wielu. Może więc nie warto ryzykować z Pellegrinim? Tak jak niewarta ryzyka była sędziowska nominacja akurat dla Szweda.
Manchester, Liga Mistrzów, a jakbyśmy słyszeli Frania Smudę…
PS Tak na marginesie, ten Eriksson to też niezły egzemplarz. Facet ciągle biega z gwizdkiem, choć ma 39 lat i w swoim życiu ostawił już pewnie nie tylko siebie i rodzinę, ale i dwa kolejne pokolenia. Niewielu o tym wie, ale Szwed zdecydowanie nie musi ciułać grosza na sędziowaniu. W feralnej Szwecji przez lata był jednym ze współwłaścicieli firmy zajmującej się prawami telewizyjnymi. Pracował m.in. jako dyrektor sprzedaży, ale w końcu zbył swój skromny pakiet akcji za – przeliczając na nasze – jakieś 35 milionów złotych.