To nie była zwykła ligowa kolejka. Ponad połowa z siedemnastu goli, które padły w tej serii gier, to efekt stałych fragmentów gry. Wiele razy jesienią utyskiwaliśmy, że w Europie tyle bramek zdobywa się po strzałach lub dośrodkowaniach ze stojącej piłki, natomiast panowie piłkarze z Ekstraklasy – z drobnymi wyjątkami – zgodnie i z premedytacją kopali na głowę pierwszego obrońcy. Jako że od lat kuleje atak pozycyjny, trzeba było odpowiednio szybko pozbyć się piłki, by nie narazić się na kontrę… No dobra, ale co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Poniżej sześć nieco innych wniosków, wyciągniętych z minionej kolejki – innych, bo ile można o tych stałych fragmentach?
1. Zawstydzająca Legia
Legia Berga od tej Urbana miała się różnić intensywnością gry. Szybsze podejście do rywala, większa agresja i mobilność drużyny. Przyjechała Korona, więc lepszej okazji do unaocznienia różnic być nie mogło. I co? I na to się patrzeć nie dało. Goście nawet nie udawali, że chcą wymienić podania przynajmniej ze trzy razy. Typowy piłkarski nihilizm, czy – jak kto woli – futbol rodzinny (bo piłka non-stop lądowała własnie w sektorze rodzinnym). A mistrzowie Polski próbowali popisać się niebywałą sztuką – strzelić gola w ataku pozycyjnym, w tempie, jakim porusza się starsza pani na spacerze z psem, jednocześnie cały czas mając za linią piłki sześciu-siedmiu zawodników. W skrócie: zagranie do Guilherme lub Radovicia i martw się, koleżko. Zero ruchu w przodzie. Ł»eby było śmieszniej, asekuracja w defensywie również pozostawiała wiele do życzenia…
2. Fin w ataku Lecha tylko doraźnie
Hamalainen jako napastnik. Wiemy, że w ten sposób jest ustawiany w reprezentacji Finlandii, a uprzedzając pytania kierowane ze stolicy Wielkopolski – tak, na listę strzelców w meczu ze Śląskiem zdarzyło nam się zerknąć. Tyle że akurat gol otwierający wynik padł po stałym fragmencie, a więc Hamalainen strzeliłby go nawet gdyby występował w roli środkowego obrońcy. Ł»eby jednak było jasne: nie krytykujemy pomysłu Rumaka. Skoro nie ma już Ślusarskiego, skoro Teodorczyka czasami dla ochłodzenia głowy warto posadzić – wybór w pełni zasadny. Na dłuższą metę natomiast o wiele lepiej to wygląda, gdy duet Hama-Teo może się uzupełniać. Podobało nam się, że Polak bardzo często szukał gry, przy czym nie cofał się, chcąc uczestniczyć w rozegraniu akcji, lecz pokazywał się na obu skrzydłach, a wtedy w pierwszej linii zastępował go Fin.
3. Ciężkie nogi Jagiellonii
Obok Legii i Górnika, najsłabiej w ligę weszła Jagiellonia. Nie patrzymy wyłącznie na wynik, bardziej zaś na tak zwane „ciężkie nogi”. Trener Stokowiec przykręcił śrubę albo ciut za mocno, albo ciut za późno. Idziemy o zakład, że w tygodniu mocno zluzuje z obciążeniami. Widzieliście, jak poruszali się Plizga czy Quintana? Bardziej niż kreatywnych piłkarzy z jesieni, przypominali figury woskowe od Madame Tussauds. Zostało białostoczanom siedem kolejek, by wdrapać się do górnej ósemki, innego wyjścia nie mają.
4. Abwo znów najlepszym punktem Zagłębia
Odpalił za to niespodziewanie (że aż tak spektakularnie) Abwo, który w głównej mierze przyczynił się do wysokiego zwycięstwa Zagłębia Lubin. Zauważmy jednak, że w tej najbardziej żenującej drużynie poprzedniej rundy – gdybyśmy mieli wskazać kogoś, kto jesienią grał rzeczywiście całkiem nieźle – oddalibyśmy głos na Nigeryjczyka. A że nie przepracował zimą dwóch obozów pod okiem Oro-Profesoro? Raczej byśmy tych faktów ze sobą nie wiązali – to jednak bardziej przypadek niż zależność. Zobaczymy, czy po pierwszych meczach go nie „zamuli”.
5. Lechia, czyli jak wkurwić trenera
Gdyby tylko mógł, rwałby sobie włosy z głowy pełnymi garściami. Zmiana właściciela, plotki o poszukiwaniach nowego trenera (środowisko mówi o tym głośno). On – taktyczny maniak, któremu sporo można zarzucić, ale na pewno nie niewystarczające odrobienie pracy domowej. Bo dla Probierza musiało być oczywiste, że jeżeli ktoś z Pogoni może zagrozić jego Lechii po stałym fragmencie, to dorzucający Akahoshi, a także dobrzy w powietrzu Dąbrowski oraz Robak. Mało? To w jaki sposób określić bramkę Bąka z doliczonego czasu, zdobytą mimo gry w osłabieniu, na dodatek z kontry? No cóż, po domowej porażce z Portowcami 2:3 powinniśmy usnuć nowe powiedzenie: wkurwiony jak Probierz.
6. Pusty jak stadion Piasta i skład… Piasta
O tym, że w piłkę tak sobie grają Widzew i Podbeskidzie, wiemy doskonale. Pisaliśmy też ostatnio, ile dla przeciętnej ligowej drużyny znaczy Robak na dziewiątce. Pogoń zeszłej wiosny ledwo się utrzymała, a teraz jest tuż za podium. Piast wtedy wdrapał się na trzecie miejsce, lecz na tę chwilę to chyba – obok wspomnianej dwójki ze strefy spadkowej – główny kandydat do heroicznego boju o utrzymanie się w Ekstraklasie. W Gliwicach sytuacja robi się naprawdę poważna. Stadion – znany w kraju jako Tesco Arena – kameralny obiekt w sam raz na miarę potrzeb Piasta, na meczu z Wisłą był pusty więcej niż w połowie (żenującą frekwencję uratowała wycieczka fanów Białej Gwiazdy). Zresztą identyczne proporcje dotyczą również składu. Niezły bramkarz, przyzwoity Matras, przygaszony Podgórski, waleczny (i chaotyczny) 19-latek Murawski. To wszystko!
Fot.FotoPyk