Wczoraj tematem dnia był awans Leo Messiego na trzecią pozycję najlepszych strzelców w historii La Liga. Argentyńczyk strzelając dwie bramki Rayo Vallecano zrównał się liczbą goli z Raúlem Gonzálezem – obaj mają na koncie po 228 trafień. W oczy kłuje ilość meczów, których ci wielcy piłkarze potrzebowali do wykręcenia takiego wyniku. Dość napisać, że Hiszpan na swój, jakby nie patrzeć, rewelacyjny rekord pracował przez 551 spotkań, a Argentyńczykowi wystarczyło ponad dwa razy mniej gier. Pojawia się więc zasadne pytanie – skoro Raúla określano mianem piłkarza galaktycznego i legendy futbolu, to jak należałoby nazwać Messiego?
W cieniu nie tylko Messiego, ale też Cristiano Ronaldo – który miażdży rywali średnią 1,1 gola na mecz w La Liga – znajduje się Karim Benzema. Francuz strzelił dziś drugą bramkę w meczu Getafe-Real, która była jednocześnie trafieniem numer czternaście w całym sezonie. Ten powszechnie krytykowany napastnik Królewskich łącznie zdobył w La Liga 70 bramek w 147 spotkaniach, co daje średnią 0,48 gola na mecz. Dla porównania, uwielbiany w Madrycie Raúl strzelał z częstotliwością 0,41 gola na mecz. Wydaje się, że dorobek Messiego i Ronaldo zafałszowuje prawdziwą wartość innych hiszpańskich ligowców. Raúl był noszony na rękach, bo nie miał w drużynie kolegi strzelającego ponad dwa razy więcej bramek. Benzema takiego komfortu nie ma.
Oprócz bramki Francuza w małych derbach Madrytu oglądaliśmy trafienia Jesé i Modricia, a Real łatwo ograł lokalnego rywala. Tę łatwość najlepiej obrazowało pierwsze pół godziny gry, kiedy Real przekuł trzy strzały w światło bramki na dwa gole. Obrońcy Getafe pozostawili przeciwnikom mnóstwo miejsca we własnym polu karnym, co piłkarze Ancelottiego potrafili bezlitośnie wykorzystać. W drugiej połowie Królewscy nawet się nie zmęczyli, przez co Getafe śmielej poczynało sobie na boisku. Na podopiecznych Luisa Garcii wystarczył jednak jeden zryw Modricia, który ładnym strzałem zza pola karnego zdobył swojego pierwszego gola w lidze w tym sezonie.
Tym samym Real dotrzymał kroku ekipom Atletico i Barcelony, które wczoraj zgodnie zdobyły po trzy punkty. Mecz z Getafe był drugim z trzech spotkań, jakie Królewscy muszą rozegrać bez Cristiano Ronaldo. Wiele wskazuje, że brak Portugalczyka nie przełoży się na jakąkolwiek stratę punktową. Bez swojego lidera Los Blancos zagrają jeszcze na swoim terenie ze słabiutkim Elche. Może się okazać, że czerwona kartka w meczu z Bilbao wyjdzie Cristiano tylko na dobre. Portugalczyk może się w spokoju przygotowywać do najważniejszych spotkań w tym roku – dwumeczu z Schalke i ligowego pojedynku z Atletico.
Athletic Bilbao nie wykorzystał potknięcia Villarrealu i nie umocnił się na czwartej pozycji w tabeli. Podopieczni Valverde mogli mieć już siedem punktów przewagi nad drużyną Marcelino, a mają tylko cztery i w perspektywie mecz na El Madrigal, który odbędzie się za równy miesiąc. Walka o ostatnie miejsce premiowane grą w eliminacjach Ligi Mistrzów wciąż pozostaje nierozstrzygnięta. Pogromcą Athleticu okazał się dziś Espanyol, który przed dwoma tygodniami skompromitował się w Sevilli, gdzie dał się pokonać tragicznemu w tym sezonie Betisowi. Dziś podopieczni Javiera Aguirre zagrali dobre zawody i za sprawą Sergio Garcii i Diego Colotto zostali pierwszą ekipą, która zdobyła San Mamés w lidze. Sztuka ta nie udała się wcześniej między innymi Realowi i Barcelonie. Wydaje się więc, że porażka z Betisem była dla Espanyolu tylko wypadkiem przy pracy.
W meczu Sevilla-Valencia w pierwszej połowie nie wydarzyło się nic ciekawego. Jako, że piłkarze obu drużyn nie kwapili się do rozruszania kibiców, sprawy w swoje ręce wziął arbiter. W 50. minucie meczu Ãlvarez Izquierdo dopatrzył się umyślnego działania Ricardo Costy, który zagrał piłkę ręką w polu karnym. Arbiter pokazał drugą żółtą kartkę piłkarzowi Valencii i wyrzucił go z boiska, po czym… podyktował rzut wolny. Jeśli Costa zagrał piłkę ręką celowo – powinien być rzut karny. Jeśli nieumyślnie – niezasłużenie wyleciał z boiska. Niezależnie od interpretacji Ãlvarez Izquierdo popełnił błąd, niestety nieostatni w niedzielny wieczór. W 62. minucie meczu arbiter wymyślił sobie rzut karny dla Sevilli, po tym, jak Cheryshev wpadł na Juana Bernata. Co jednak odebrał Valencii sędzia, zwrócił Ivan Rakitić, beznadziejnie strzelając z jedenastu metrów. Rzecz jasna niczego nie ujmujemy Diego Alvesowi, który wyczuł intencje strzelca. Brazylijczyk bronił dziś jak w transie, dzięki czemu Valencia wywiozła z Sevilli cenny punkt.
Odnotujmy też, że Betis przegrał po raz kolejny, tym razem w Granadzie. Dla piłkarzy z Sevilli była to szesnasta porażka w sezonie, przez co do bezpiecznego miejsca w tabeli tracą już dziesięć punktów. Dla podopiecznych Gabriela Calderóna utrzymanie się w lidze coraz bardziej zaczyna przypominać „mission impossible”.