Odszedł „Hydraulik z Preston”. Anglia w żałobie po śmierci sir Toma Finneya

redakcja

Autor:redakcja

16 lutego 2014, 10:00 • 6 min czytania

Piątkowy poranek przyniósł smutną wiadomość. W wieku prawie 92 lat zmarła legenda angielskiego futbolu, sir Tom Finney. Wielu określa go jako najwspanialszego Anglika, jaki założył trykot dumnych synów Albionu. Klasa Finneya wykraczała daleko poza jego sportowe oblicze, a prasa opisywała go wręcz jako większego dżentelmena niż jakikolwiek żyjący polityk, potentat czy arystokrata. Przesada? Bynajmniej – poznajcie historię piłkarza, który był tak dobry, że jego oraz drużynę Preston North End nazywano „The Plumber and his 10 drips”, co można przetłumaczyć jako „Hydraulik i 10 przecieków”. To oczywiście pewna metafora odnosząca się do wyuczonego zawodu sir Toma oraz faktu, iż zwyczajnie ciągnął grę całej drużyny. Odeszła postać o wielkim uroku osobistym i wrodzonej empatii dla drugiej osoby, a przede wszystkim genialny piłkarz.
Miarą klasy Finneya nie były ani sportowy talent, ani nadany mu przez królową tytuł szlachecki – te dwie rzeczy miało wielu innych. Prawdziwym wyznacznikiem unikalności sir Toma była wrodzona pokora, z jaką „nosił” dany mu geniusz. Nie wywyższał się, zawsze traktował wszystkich jak równych sobie, choć wcale nie musiał. Jako piłkarz grał głównie w ataku na skrzydle, a całą karierę spędził w jednym klubie. Losy Toma na zawsze pozostały związane węzłem małżeńsko-futbolowym z klubem Preston North End, w barwach którego występował przez 14 lat, od roku 1946 aż do 1960. W 1963 roku powrócił co prawda na krótko do futbolu, ale w barwach Distillery nie rozegrał ani jednego meczu, możemy zatem śmiało uznać go za piłkarza tylko jednego klubu. Finney bardzo późno zaczął profesjonalne granie, bo dopiero w wieku 24 lat. Wszystko oczywiście przez wojnę, która przerwała wiele wspaniałych karier, a młodemu Tomowi nie pozwoliła nawet jej zacząć.

Odszedł „Hydraulik z Preston”. Anglia w żałobie po śmierci sir Toma Finneya
Reklama

Tommy był jednym z pierwszych graczy, którzy stali się produktem rewolucyjnego jak na owe czasy, nowatorskiego systemu szkolenia, który wydał całą masę młodych zdolnych angielskich kopaczy. Był wychowankiem Preston North End, które stało się prawdziwym innowatorem na polu szkolenia piłkarzy. W wieku 17 lat był rewelacją na skalę krajową, ale wtedy właśnie wybuchła wojna. Młody Finney, jak wielu jego kolegów, zaciągnął się do armii brytyjskiej, w której służył aż do końca wojny. Wysłano go m. in. na front afrykański, gdzie był w armii generała Montgomery’ego, a jego jednostka walczyła z niemieckim korpusem Afrika Korps, któremu przewodził słynny “Lis Pustyni”, feldmarszałek Erwin Rommel. Tom szczęśliwie przetrwał wojnę bez żadnego uszczerbku, a po powrocie do ojczyzny oczywiście wrócił do futbolu, do swojego ukochanego klubu. W czasie wojny grywał okazjonalnie jak inni żołnierze, ale prawdziwy futbol rozpoczął się wraz z końcem II wojny światowej.

Reklama

Nazywano go „Hydraulikiem z Preston”. Geneza tego pseudonimu jest prosta – wszyscy wiedzieli, że będzie wielkim sportowcem, ale pod wpływem ojca Tom nauczył się także „rodzinnego” fachu. Wyuczony zawód niespodziewanie przydał się po wojnie, kiedy było duże zapotrzebowanie na hydraulików. Tom mógł łączyć pracę w zawodzie z graniem w piłkę nożną, która okazała się jego przepustką do nieśmiertelności. Finney zaczynał w Preston i grał tam prawie 15 lat. W 433 ligowych meczach zdobył aż 187 ligowych goli, a w FA Cup (który w tamtych czasach miał nieporównywalnie większy prestiż) zaliczył 40 gier i 23 bramki. Od razu po wojnie otrzymał także powołanie do kadry, w której grał aż do roku 1958. Statystyki sir Tom miał kapitalne – 76 spotkań w reprezentacji, aż 30 trafień. Gdy spytało się go jednak, czy był najlepszym graczem w Anglii, od razu zaprzeczał, zmieniał temat i zawsze odpowiadał: „Najlepszy jest mój przyjaciel Stan”, mając oczywiście na myśli sir Stanleya Matthewsa, sławnego „Czarodzieja Dryblingu”. Skromność Finneya nie była sztuczna, udawana. Po prostu robił swoje. A był prawdziwym magikiem.

Sir Tom był bardzo uniwersalnym piłkarzem. Potrafił grać na każdej pozycji w ataku – na lewym skrzydle, na prawym, jako „dziewiątka”. W kadrze Anglii to właśnie z Matthewsem tworzył niezapomnianą dwójkę skrzydłowych – Stanley na prawej, Tommy na lewej flance. Do legendy przeszły jego katorżnicze treningi, kiedy naturalnie lewonożny Tom zostawał po godzinach, ćwicząc gorszą prawą nogę oraz grę głową. Efekty przyszły szybko. Strzały oddawane cięższą piłką oraz dziesiątki wyskoków do główek uczyniły z niego gracza kompletnego. Potrafił uderzać oraz kiwać oboma stopami, a mimo zaledwie 172 centymetrów wzrostu stał się jednym z lepszych specjalistów od gry w powietrzu w Anglii. Całościowo dla Preston rozegrał we wszystkich rozgrywkach 473 mecze, w których 210 razy dziurawił siatkę rywali. Bombardier pełną gębą, do tego wielka gwiazda. Znany z genialnych powiedzonek Bill Shankly, zanim stworzył liverpoolskie imperium, grał razem z Tomem w Preston. Jego opinia o Finneyu? Shankly nie miał wątpliwości: „Tommy powinien był ubiegać się o jakąś ulgę podatkową z racji utrzymywania dziesięciu kolegów”. Shankly’emu chodziło oczywiście o to, że Finney ciągnął grę całego zespołu.

A Finney dźwigał całe Preston na plecach bez krzty pretensji i narzekania. Był duszą tego zespołu, wiernym mu aż do bólu. W 1952 roku do Anglika zgłosiło się Palermo, oferując mu jak na tamte czasy bajeczną propozycję transferu. Kwota miała opiewać na rekordowe 50 tysięcy funtów, do tego 10 tysięcy funtów dla Finneya za sam podpis. To nie wszystko – Tom miał zgarniać 100 funtów tygodniowo, dostać w pełni urządzoną posiadłość nad jeziorem Como oraz nowiutkie Maserati. Odpowiedź Toma? Natychmiastowa: „Nie ma mowy. Należę do Preston, na zawsze”. Zamiast zostać krezusem w Italii, pozostał w swym ukochanym klubie za 12 funtów tygodniowo. Nigdy nie miał żalu o pieniądze, nie bolało go nawet to, że nie urodził się w późniejszych czasach, kiedy piłkarze zostawali już milionerami. Finney powiedział kiedyś: „Ci specjalni goście, jak Giggs czy Cristiano, zasługują na każdego centa, jakiego zarabiają (…) Nie podoba mi się tylko jedna rzecz – przepłacanie. Jest wiele pseudo gwiazd, które w moich czasach nie załapałyby się do mojego Preston”.

Sir Tom Finney był symbolem romantycznego futbolu i czasów, które już nigdy nie wrócą. Pieniądze były na dalszym planie, najważniejsze były godność, honor, szacunek. Zapytany kiedyś o dzisiejszych graczy, przyłapywanych w nocnych klubach na imprezach, odparł: „Oni hańbią naszą profesję. Jeśli otrzymałeś szansę zarabiania żyjąc z futbolu, musisz szanować ten piękny sport. To nasz obowiązek”. Finney był wyjątkowy. W sobotnie poranki pracował jako hydraulik, by zaraz potem wsiadać w autobus i jechać szybko na mecz. W ten sposób powiększał swoje niezbyt wielkie przecież zarobki. Mimo, iż dwa razy został najlepszym piłkarzem roku w Anglii (1954 i 1957), nigdy niczego nie wygrał. Ani ligi, ani Pucharu Anglii, ani żadnego trofeum z kadrą dumnych synów Albionu. Finney wygrał za to coś innego, o wiele bardziej ważnego – serca wszystkich Anglików. Sir Tom był ukochanym mieszkańcem kraju Elżbiety II, a żeby ostatni raz nakreślić jego genialny talent, oddajmy ponownie głos Shankly’emu. Legenda „The Reds”, zapytana kiedyś o porównanie Finneya oraz gwiazd futbolu z lat 70-tych, stwierdził bez namysłu: -„Są tak samo świetni, jak Tommy teraz. Ale ten obecny, 60-letni”.

KUBA MACHOWINA

Najnowsze

Anglia

Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”

Braian Wilma
0
Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama