Czasami zdarza się, że przychodzi nowy trener, a w drużynie zaczyna panować atmosfera pt. „wow”. Piłkarze przecierają oczy ze zdumienia, mówią między sobą, że takiego gościa brakowało, dostają nowy impuls, nowego kopa motywacyjnego. W Legii po przyjściu Henninga Berga nie ma „wow”. Wśród piłkarzy jest raczej duże zdziwienie. O ile przyzwyczailiśmy się, że naszym zawodnikom zazwyczaj nie odpowiadają zbyt ciężkie treningi, tak legioniści – w zasadzie wszyscy – uważają, że trenowali za lekko. Piłkarze są zdumieni, że zimą nałożono na nich tak niewielkie obciążenia. Zwłaszcza, że spodziewali się czegoś innego: trener z Norwegii, z karierą w Anglii, mentalnie przygotowali się raczej na obóz pracy. A tutaj: piknik.
Oczywiście piłkarzom trudno dogodzić – jest albo za ciężko, albo za lekko, rzadko w sam raz. Niemniej fakt, że przy Bergu wielu piłkarzy czuje się niedotrenowanych jednak zastanawia.
Nie ma sensu oceniać trenera po pierwszym meczu, nawet nie ma sensu po pierwszej rundzie, ale ciekawi jesteśmy bardzo, jak ta współpraca będzie się dalej układać. Premiera – spotkanie z Koroną – to typowy mecz, po którym kibic Legii może powiedzieć o „uczuciach ambiwalentnych”. Bo niby zwycięstwo, ale jednak kiszka kompletna, gra beznadziejna, bez ładu i składu, bez pomysłu, flegmatyczna. Tylko w polskiej lidze da się wygrywać, prezentując coś aż tak badziewnego.
* * *
Dwaliszwili wyleciał z powodu czerwonej kartki. To w sumie nie była zła wiadomość dla Legii, przynajmniej nikogo nie kusiło, żeby do Gruzina podać. Facet już w pierwszym meczu rozwiał nadzieje: jest tak samo tragiczny, jak tragiczny był jesienią. Nie wiadomo, jak z nim grać w piłkę. Podać mu do nogi? Wyprzedzi go obrońca i przejmie piłkę. Podać na dobieg? Nie dobiegnie, zresztą nawet nie pokazuje się na pozycje.
Berg wprawdzie powiedział, że Dwaliszwili grał dobrze, ale wiadomo, że to zwykła trenerska kokieteria.
Ciekawa jest sprawa z Ojamą, co dostrzega się dopiero na stadionie, a nie w telewizji. Drużyna w ogóle nie zamierza z nim grać. W meczu z Koroną do 30 minuty nie otrzymał ani jednego podania, no, może gdzieś jedno mi umknęło. W każdym razie trudno było nie odnieść wrażenia, że ilekroć pokazywał się na pozycji, zawodnik z piłką zmieniał kierunek akcji i grał w przeciwną stronę (nie podawał mu Radović, nie podawał też grający po tej samej stronie Brzyski). Przypomniała mi się sytuacja z 1995 roku, kiedy Legia też miała na lewym skrzydle łysego pomocnika i kiedy też nie chciano mu podawać. Gość nazywał się Jacek Bednarz i pamiętam taki mecz, gdy stał niekryty przez całą połowę spotkania, a i tak nie dostał piłki. Cały stadion skandował: „Podać do Bednarza”, ale Leszek Pisz nic sobie z tego nie robił.
Wtedy z czasem sytuacja się unormowała, ale czy tak będzie tym razem – nie dam głowy. Z Bednarzem dało się złapać kontakt, to był w sumie sympatyczny człowiek. Natomiast Ojamaa jest jakby z innej bajki i dziś trzymanie go na boisku nie ma większego sensu, skoro reszta drużyny nie ma zamiaru z nim współpracować. Albo gość stanie na głowie i wkupi się w łaski zespołu, albo na tym swoim egoizmie – przez niektórych chwalonym – polegnie.
* * *
Po odejściu Dominika Furmana, więcej szans będzie dostawał Daniel Łukasik. Ale jak się na niego patrzy… Bez krzty ironii: nie jestem przekonany, czy w Podbeskidziu wygrałby rywalizację z Dariuszem Łatką. Moim zdaniem byłby co najwyżej taki sam.
Największym przegranym nowego rozdania przy Łazienkowskiej jest chyba Jakub Rzeźniczak, który po bardzo dobrym 2013 roku znowu wylądował na ławce rezerwowych. Para Astiz – Dossa może popełniać tak niewiele istotnych błędów, że Rzeźniczak na boisku będzie meldował się od święta.
* * *
„Sorry, taki mamy klimat” – napisali kibice Legii, zanim zaprezentowali – ładny, przyznaję – pokaz pirotechniczny. Wkrótce wojewoda wystąpi ze swoim przekazem: „Sorry, takie mamy prawo”. Jak w filmie: „Miał być wpierdol, a będzie wpierdol w drugą stronę”.
KRZYSZTOF STANOWSKI