Podbeskidzie z najsłabszą w tym sezonie ofensywą musiało szukać poważnych wzmocnień, więc nie dziwne, że zimą wybrano się tam na naprawdę konkretne – choć niekoniecznie poważne – zakupy. Przyjechał więc przeciętny na I-ligowych salonach Charles Nwaogu, przybył ze skandynawskich wojaży jeden wielki pytajnik w osobie Mikołaja Lebedyńskiego (kiedyś obiecujący zawodnik, teraz zupełnie nie wiadomo kto), a dziś kontrakt podpisał również niejaki Jan Blazek, który kilka lat temu wsławił się u naszych południowych sąsiadów niekoniecznie piłkarskimi wyczynami.
Na pierwszy rzut oka wszystko w jego przypadku wygląda bardzo przyzwoicie. Na drugi zresztą też, bo trzy mistrzostwa kraju i kilka powołań do reprezentacji coś tam jednak znaczą. Wiadomo, bez szaleństwa, ale jednak nie tacy dostawali angaż w naszej lidze. Do tego 25 lat, czyli całkiem realna możliwość wytransferowania gościa za niezłe pieniądze… I BUM. W tym miejscu zapaliła nam się lampka. Halo, moment, co on robi w Podbeskidziu!? Dobry wiek, jakieś tam sukcesy na koncie i nagle zjazd pod Klimczok? Zajrzeliśmy więc do tamtejszych mediów i kilka ciekawostek o czeskim snajperze wyczytaliśmy.
Miejscowa prasa tytułuje go mianem „niegrzecznego dziecka z Liberca” lub „diabła w skórze anioła” i w sumie nie ma się czemu dziwić. W głowie zaszumiało mu dość wcześnie, bo już w wieku… 16 lat, gdy założył stronę internetową, na której dość barwnie opisywał swoje życie prywatne. Sprawa ujrzała światło dzienne dopiero później, gdy Blazek zaczął pojawiać się regularniej na boiskach czeskiej ekstraklasy. – Nie wierzyłem, że po latach ktokolwiek będzie ciągnął ten temat. Dziennikarzy nie pozwałem, ale obiecałem sobie, że żadnego wywiadu już w życiu nie udzielę. Miałem wtedy tylko 16 lat! Wiem, że było to głupie z mojej strony, ale trudno. Przynajmniej miałem nauczkę – mówił w 2008 roku Blazek portalowi ahaonline.cz. Kiedyś chciał zostać kucharzem, ale nie skończył szkoły, bo nie był w stanie pogodzić jej z piłką.
Być może o jego szczeniackim zachowaniu nikt nigdy by się nie dowiedział, gdyby nie ostre balowanie z panienkami i długie godziny spędzane przy barze w ramach nadmiaru wolnego czasu. – Złapałem poważną kontuzję zerwania mięśnia i wtedy zaczęły się moje problemy. Spotykałem się z dziewczynami i naprawdę sporo czasu spędzałem przy barze. Pewnego dnia ktoś pstryknął mi fotkę i od tamtego czasu ciągnie się za mną łatka balangowicza. Do czasu urazu wszystko było idealnie. Zaraz po kontuzji fani wywieszali na meczach transparenty ze słowami wsparcia, ale później wszyscy się ode mnie odwrócili – wspominał nowy zawodnik Podbeskidzia. Cóż, Bielsko tylko na pozór jest miastem bez życia i perspektyw na „aktywne” spędzenie wolnego czasu, więc przynajmniej teoretycznie Blazek będzie miał gdzie powspominać dawne czasy.
Zacierających już ręce barmanów i restauratorów z góry jednak uprzedzamy, że na teorii może się skończyć, bo po zmianie otoczenia z Liberca na Pragę w 2008 roku Janek postanowił zdecydowanie odciąć się od przeszłości. – Umówiliśmy się z trenerem Jarolimem, że kończę z alkoholem i dziewczynami, a skupiam się na piłce i dobrej diecie – przekonywał Blazek. Wprawdzie zdarzyły mu się później jeszcze jakieś drobne wysoki i półnagie sesje ze skrzydłami anioła (że co, kurwa!?), ale wiele wskazuje na to, że chyba rzeczywiście zmądrzał, skupił się na piłce (niestety bez większych efektów), a w 2012 roku został szczęśliwym ojcem. No, i to może być najlepsza wiadomość dla wydawców wszystkich plotkarskich portali w Polsce, bo wybranką Janka z Bielska jest czeska modelka, Klara Rychtarikova, która prezentuje się tak:
Wyprostowanie życia prywatnego to jedno, ale naszym zdaniem poważnym problemem w przypadku Blazka mogą okazać się jednak… umiejętności czysto piłkarskie. A raczej ich brak, bo jeśli ktoś w poważnej piłce funkcjonuje od siedmiu lat, w CV wpisuje sobie bez ceregieli „napastnik”, a w życiu nawet nie zbliżył się do granicy 10 goli w sezonie, to coś tu ewidentnie nie gra. Prawie półtora roku bez strzelonego gola też najlepiej pewnie nie wróży, ale na wyrost nie ma się co przejmować. Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, to najwyżej Janek zostanie twarzą mocno kulejącego marketingu Podbeskidzia. Trzeba przyznać, że przynajmniej na to ma papiery…


