Adam Banaś: – Kibic może chcieć wyrazić frustrację, my mamy nie dostarczać pretekstów

redakcja

Autor:redakcja

06 lutego 2014, 14:13 • 11 min czytania

– Wiemy, że jest to KGHM. Wiemy pod jaką nazwą gramy i kogo reprezentujemy… Wszyscy w Polsce mają takie podejście: „Eee, Zagłębie? Taki mały klubik, gdzie wszystkim jest dobrze”. Właśnie, że nie! Nie jest to mały klubik, bo my chcemy grać jak najlepiej, a wymagania stawia nam zarząd i stwarza warunki do ich realizacji – mówi Adam Banaś. Zaprosiliśmy do rozmowy kapitana Zagłębia wraz z Aleksandrem Kwiekiem, ale ten drugi w ostatniej chwili zrezygnował (czytaj: stchórzył). Banaś przyznaje, że trzeba mieć dystans do pewnych spraw i on go ma. Ł»e nie wszyscy go mają? No cóż, bywa…
Czuje się pan bezpieczny w Lubinie?
Zróbmy tak – jeśli rozmawiamy, to rozmawiajmy o piłce. Ł»adnych problemów lubińskich, żadnych nieprzyjemnych sytuacji… Jestem w Lubinie i czuję się bezpieczny.

Adam Banaś: – Kibic może chcieć wyrazić frustrację, my mamy nie dostarczać pretekstów
Reklama

Wpłynęły na was te, jak sam pan powiedział, lubińskie problemy w ostatnich miesiącach?
Poprzedni rok dla wszystkich w Zagłębiu był ciężki, z kilkoma gorącymi sytuacjami. Tak było i od tego nie uciekniemy. Myślę, że po tym, co się wydarzyło, potrzebowaliśmy oddechu, delikatnego resetu i wyciągnięcia wniosków. Ta zimowa przerwa na pewno nam to dała. Jeśli mamy poprawić wiosną wyniki, to tylko dzięki wejściu w rundę z czystą głową.

Da się wyciągnąć wnioski z takich sytuacji?
Da się, bo rozmawiamy tylko o sprawach sportowych. Wiedzieliśmy od początku, że musimy poprawić grę i wzmocnić się psychicznie. Stać nas na znacznie więcej, niż pokazaliśmy jesienią. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że Zagłębie nie zasługuje na obecne miejsce i walkę o utrzymanie.

Reklama

Mówiąc o jesieni, chyba musicie sobie zrobić solidny rachunek sumienia.
Do tego zmierzam… Miniona runda była fatalna. Widać to było po artykułach w mediach, po kibicach, każdym w klubie i wreszcie tabeli. Chyba jesteśmy na tyle dorosłymi i doświadczonymi facetami, że zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji. Pamiętam, jak sam przychodziłem do Zagłębia – klub był w bardzo ciężkiej sytuacji, ale pozbieraliśmy się do kupy. Teraz też damy radę.

Wtedy Zagłębie było na ostatnim miejscu…
I miało dwanaście punktów. W Górniku też przeżywałem trudne chwile, wtedy spadliśmy nawet z ekstraklasy. Jestem zahartowany w takich bojach.

Potrzebne wam były aż takie trzęsienia ziemi? Pierwszy trener, drugi trener, trzeci trener… Sporo.
Jak nie ma wyników, to lecą głowy trenerów – tak się już w piłce przyjęło. Sezon zaczęliśmy bardzo źle, od jednej porażki do drugiej i tak w kółko. Mieliśmy walczyć o pierwszą ósemkę, a teraz jedyne, co możemy zrobić, to zebrać jak najwięcej punktów. Zostaje jeszcze Puchar Polski, który daje nadzieję, że ten sezon nie zostanie w pełni spisany na straty. Wiele zależy od tego, z jakim nastawieniem w głowach wrócimy do gry.

Cały czas powtarzacie, że nie ma wyników, ale taki Kwiek, przychodząc do Lubina, mówił: „W klubie jest wszystko, żeby wyniki były”.
Bo to prawda – w Zagłębiu mamy wszystko i na pewno nikt z nas nie powie, że jest inaczej. Wiemy, że w innych klubach różnych rzeczy brakuje, a tutaj wszystko jest na miejscu. Czasem siadamy i pytamy samych siebie, dlaczego jest tak źle, skoro jest tak dobrze. Nie wiem, może to zasługa tego, że latem przyszło kilku nowych piłkarzy, nie zaskoczyło to od razu? Postawmy grubą kreskę wobec tego, co wydarzyło się jesienią. Ja takiej rundy wcześniej nie przeżyłem.

Miał pan jakieś opóźnienia w wypłatach przez dwa lata gry w Zagłębiu?
Na szczęście, nie miałem.

To pewnie dlatego mówi się o was, że macie za wygodnie i zbyt dobrze. Ktoś podstawił piłkarzom ptasie mleczko pod nos i teraz ma.
No dobrze, moment… Może i mamy regularnie płacone pensje, ale przecież w kontraktach są też zapisane – tak jak i w innych klubach – specjalnie premie i bonusy. To też jest dodatkowa motywacja, bo pewnie pan zmierza do tego, że nam się nie chce. Nikt tutaj nie osiada na laurach i chyba, kurde, każdy ma trochę ambicji, tak? Za nami ciężki okres, jeszcze ciężej dziś się o tym rozmawia, ale to jest właśnie odpowiedni moment, żeby pokazać jaja. Zawsze wyznawałem zasadę: jak coś spieprzyłeś, napraw to jak najszybciej.

Pan, skoro taki zaprawiony w tych bojach, wie jak?
Przede wszystkim musimy patrzeć na siebie i nie oglądać się za boki. Zostało kilka meczów, zaraz punkty podzieli się przez dwa, znowu będzie cieplej. Jeszcze nie wiadomo, w której połówce się uplasujemy.

Nie no, chyba wiadomo.
No chyba tak… Ale ja jestem optymistą.

Trener Lenczyk też był. Przychodząc do Zagłębia, mówił o walce o miejsce w pierwszej ósemce, ale szybko przestał to robić. Zobaczył drużynę z bliska i trochę mu mina zrzedła.
Realnie wygląda to tak, że owszem, jesteśmy w trudnym położeniu, ale nie jest to sytuacja bez wyjścia. Wierzę, że wiosną pokażemy charakter.

Może pan dziś powiedzieć o piłkarzach, których nie ma już w Zagłębiu, że im faktycznie było za wygodnie? Wiele osób dawało to do zrozumienia.
Znam tę szatnię dobrze i mogę zagwarantować, że nie było sytuacji, kiedy ktoś zadowalał się dobrym kontraktem i miał wszystko gdzieś. Wiemy dziś, gdzie jest problem, ale my musimy wyjaśnić go między sobą, a nie opowiadać o nim w mediach. Tym problemem na pewno nie jest osiadanie na laurach.

Pana słowa przeciwko faktom – trzeci sezon, kiedy jest pan w Zagłębiu, tabela przeczy takim wypowiedziom.
Może i przeczy, ale nie można też mówić, że od dwóch lat gramy źle. Były momenty lepsze i gorsze, a więcej było tych lepszych. Coś się ruszyło do przodu, tylko… teraz przyszła słabsza chwila. Nie wystartowaliśmy odpowiednio, przez co w kolejnych meczach się męczyliśmy. Nawet jak graliśmy nieźle, to i tak przegrywaliśmy. A kiedy przegrasz drugie czy trzecie spotkanie z rzędu, to może włączyć się blokada. Tym bardziej, że każdy ma inną psychikę.

Brakuje wam w Lubinie presji? Czegoś, co mogłoby dać tego kopa?
Nie, nie brakuje. Wiemy, że jest to KGHM. Wiemy pod jaką nazwą gramy i kogo reprezentujemy…

Nie no, bądźmy poważni.
To mam na myśli. Wszyscy w Polsce mają takie podejście: „Eee, Zagłębie? Taki mały klubik, gdzie wszystkim jest dobrze”. Właśnie, że nie! Nie jest to mały klubik, bo my chcemy grać jak najlepiej, a wymagania stawia nam zarząd i stwarza warunki do ich realizacji. Prezesi postawili nam jasny cel, miejsce w pierwszej ósemce, a to że nie sprostaliśmy wymaganiom to inna kwestia. Nie jest to jednak związane z brakiem presji.

Z tą presją coraz odważniej w waszym kierunku zaczęli wychodzić kibice.
Jesteśmy piłkarzami i mamy świadomość, że kibic, który płaci za bilety na nasze mecze, może chcieć wyrazić swoją frustrację gwizdami czy nawet wyzwiskami. Naszym zadaniem jest to, żeby dawać im do takiego zachowania jak najmniej pretekstów.

Orest Lenczyk w pewnym momencie wyraził swoją dezaprobatę. Faktycznie, czuliście się – tutaj cytat z trenera – „gnębieni okrzykami i wyzwiskami”?
Nie mam problemu z rozmową na ten temat, ale zostawiam to za sobą. Jeśli będziemy grzebali w trupach, to dalej będziemy w tym tkwili. Bo powiedzmy sobie wprost: widmo spadku zajrzało nam w oczy.

Piłkarzowi wypada po kolejnym przegranym meczu skoczyć na wycieczkę, dajmy na to, do Pragi i cyknąć fotkę do sieci?
Tego też nie chcę komentować.

Pan by na taką wyprawę się wybrał?
Ja mam żonę i dziecko, więc byłoby ciężko. Zostawmy to, naprawdę.

Strasznie wybiórczo podchodzi pan do poruszanych tematów.
Rozmawiamy w przerwie zimowej, a ja wszedłem w nią z prostym nastawianiem: pracować, wyciszyć się i skupić na sobie. Kolegom z zespołu też to polecam.

Pamięta pan, co się mówiło, dlaczego idzie pan Zagłębia?
Spekulacji zawsze jest wiele, nie zawsze są one prawdziwe.

Powiedzmy otwarcie – najczęściej padało stwierdzenie o typowym skoku na kasę. Mało kto ot tak idzie do ostatniej drużyny w tabeli.
Tylko, że ja w Górniku też miałem dobre warunki. Grałem w 14-krotnym mistrzu Polski i byłem z tego dumny. Jakie były i są problemy w Zabrzu, to chyba wszyscy wiemy.

Coraz częściej zagląda się też wam do kieszeni… Rozmawiacie o tym w szatni?
Każdy wynegocjował sobie indywidualny kontrakt i to indywidualna sprawa. Wykładnikiem jest boisko – wtedy kontrakty zostają w domu, pieniądze przestają się liczyć. Jesteśmy rozliczani tylko i wyłącznie z tego, jak gramy. Jesienią się spaliliśmy, ale liczę, że odpalimy na wiosnę.

Być może w Zagłębiu odpalą młodzi zawodnicy, o nich mówi się coraz częściej.
Jedno muszę zaznaczyć – nie ma w Polsce klubu, poza tymi ze ścisłej czołówki, który oferuje lepsze warunki rozwoju. Baza w Lubinie jest świetna, boiska, opieka i ochrona z Zagłębia – również. Powtarzam czasem młodszym, że warto zainwestować w siebie i poświęcić kilka lat. W moich czasach zamiast takiej bazy były treningi na żużlowym boisku, gdzie wykonany wślizg od razu oznaczał cały starty bok.

Jest różnica w podejściu tych zawodników a pana sprzed kilkunastu lat?
فączył mnie z nimi cel – też chciałem coś osiągnąć. Cała otoczka była jednak inna, bo w Radzionkowie musiałem dbać o wszystko sam. Prosiłem rodziców, żeby kupowali mi buty, torby i cały sprzęt. Długo byłem na ich utrzymaniu. Bo skąd miałem brać pieniążki? A młodzi mają teraz wszystko pod nosem. I dobrze, nie ma nic lepszego niż spokojny rozwój. Gdyby co chwila czegoś im brakowało, podchodziliby od piłki, poszukaliby pracy. Tak zrobiło wielu moich kolegów.

Pamięta pan swoje wejście do piłki?
Pamiętam bardzo dobrze, bo przegraliśmy 3:0, a trener Piekarczyk wstawił mnie na ostatni kwadrans. Zagrać w ówczesnej pierwszej lidze – to dla mnie było coś. Debiutowałem jako młody chłopak, a dwa sezony później jako 19-latek obudziłem się w trzeciej lidze. Trudna rzeczywistość zajrzała mi w oczy i dla regularnych treningów dorzuciłem pracę w sztolni.

Długo pan pracował?
Praca w kopalni była w różnym wymiarze. Zaczynałem od tego, że miałem ją w ramach praktyk szkolnych, wtedy jeszcze płatnych. Zdarzało się, że zjeżdżałem pod ziemię na dwa dni. Ale szedłem też do pracy na wakacje – zakasałem rękawy, wstawałem o świcie, potem na trening i wieczorem do sklepu po buty, żeby mieć w czym na ten trening przychodzić.

Taka szkoła hartuje?
Wszystko, co osiągnąłem, to zasługa ciężkiej pracy. Nie byłem i nie jestem wirtuozem piłkarskim, nie przekonałem nikogo do siebie techniką. Jestem solidnym obrońcą, za to niektórzy mnie cenią. Gdyby nie młodzieńcze doświadczenia, mógłbym tutaj nie dotrzeć. Z dawnych kolegów, z którymi kiedyś zaczynałem, pozostał przy piłce chyba tylko Artur Skowronek, z którego Widzewem będziemy teraz grali o utrzymanie. Zdecydowana większość poszła w inną stronę – pracują w kopalni, pootwierali małe firmy, szukają pomysłu na życie. Ja wiele zawdzięczam ojcu, który też grał w piłkę. Kiedy mi nie szło, kiedy los w Radzionkowie rzucał mi kłody pod nogi, to on mi pomagał.

W którym momencie zaczął pan zarabiać tyle, że wystarczyło na utrzymanie?
Początkowo w Radzionkowie miałem stypendium 800 złotych, potem dostawałem już dwa tysiące. To były pieniądze, dzięki którym coś mogłem kupić. W Piaście było lepiej, ale to wciąż nie były sumy, które pozwoliłyby zapewnić sobie i rodzinie przyszłość. Wtedy zrozumiałem, jak ważna jest praca nad sobą – w Gliwicach spędzałem mnóstwo czasu na siłowni, sporo rozmawiałem z trenerami. Wiedziałem, że robię błędy i chciałem usłyszeć, jak je wyeliminować.

Nawyki z siłowni, jak widzę, zostały do dziś.
Piłka poszła w takim kierunku, że każdy zawodnik robi się atletą. Spójrzmy na piłkarzy z Premiership – oni są zbudowani, wysportowani, dynamiczni, ze świetną sylwetką. Może ktoś powie, że to śmieszne, że przecież najważniejsza jest piłka, ale nie da się zagrać dobrych 90 minut bez właściwego przygotowania. Czuję, że jak jestem przygotowany, to mam czystą psychikę, nie kalkuluję. U obrońcy to bardzo ważne.

Sylwetkę Marcina Kamińskiego zapewne pan widział.
Jak wróciłem po urlopie, to koledzy pokazali mi jego pokaz kulturystyczny… Ja i tak uważam, że to dobry zawodnik – świetne warunki, wysoki, z umiejętnością wyprowadzenia piłki.

Wszyscy mówią o Kamińskim, że świetnie wyprowadza piłkę. Ale przecież nie z tego powinniśmy rozliczać obrońców.
Dzisiejszy obrońca musi być przede wszystkim taki, jak napastnik, może nawet „gorszy”. Bo teraz napastnik to skurczybyk, kawał chama, który rozpycha się łokciami, szczypie i pluje. Ja natomiast muszę mieć wszelkie walory, by w tych elementach go zneutralizować. Czyli dynamika, mocna budowa ciała, umiejętność przewidywania. Ale jeśli czepiamy się sylwetki Kamińskiego, to przynajmniej ma pod ręką wzór – Arboledę. Moim zdaniem, ten chłopak w ciągu roku tak eksploduje, że wielu go nie pozna.

Obrońcom Zagłębia grało się jesienią ciężej ze świadomością, że za ich plecami jest facet bardzo niepewny? Ł»e on częściej szkodzi niż pomaga?
Gdyby pan zobaczył Michała Gliwę na treningu, od razu powiedziałby – świetny bramkarz, ma wszystko, by odnieść sukces. My do niego nigdy nie mieliśmy pretensji, bo drużyna to taki organizm, że wszyscy muszą współpracować. To my, obrońcy dopuszczaliśmy rywali do strzałów, więc nie możemy zrzucać winy na Michała. Nie, miejmy jaja. Trzeba umieć stanąć przed resztą i powiedzieć wprost: „Chłopaki, sorry, zajebałem dzisiaj mecz”. Takiej odpowiedzialności oczekuję od nas wiosną.

PIOTR TOMASIK

Fot.FotoPyk

Najnowsze

Ekstraklasa

Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą

Jakub Białek
2
Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama