„Lewy” się zaciął? Media znów liczą minuty bez gola

redakcja

Autor:redakcja

04 lutego 2014, 10:10 • 18 min czytania

Robert Lewandowski po raz ostatni trafił do siatki w Bundeslidze 30 listopada minionego roku. Od tego momentu rozegrał pięć spotkań, po dziewięćdziesiąt minut każde. To wystarczający powód, by dziennikarze znów zaczęli liczyć mu minuty bez gola i rozprawiać: czy to kryzys Borussii, czy samego zawodnika? Albo czy w ogóle można mówić o kryzysie? – Ważny regionalny dziennik „WAZ” wystawił Polakowi „2”, najlepszą notę w drużynie. Nie oznacza to, że problemu nie ma. Lewandowski w ostatnich pięciu meczach stracił przewagę nad rywalami. Do bramki rywali nie trafił, włącznie z przerwą zimową, od dwóch miesięcy. Zbyt długo jak na zawodnika aspirującego do najlepszej piątki snajperów na świecie – piszą dziś Fakt i Przegląd Sportowy.

„Lewy” się zaciął? Media znów liczą minuty bez gola
Reklama

FAKT

We wtorkowym wydaniu Faktu dwie piłkarskie strony, a na nich ramki, rameczki, teksty małe i jeszcze mniejsze. Najdłuższy treściowo jest chyba felieton Tomasza Frankowskiego, zatytułowany, uwaga: Semir Stilić nie jest wzmocnieniem Wisły. Cały wniosek „Franka” można streścić w jednym zdaniu: chłopak ma duże możliwości, ale nie traktujmy go z marszu jako gwiazdę Ekstraklasy, bo furory w Turcji i na Ukrainie nie zrobił, więc może lepiej wstrzymać się z zachwytami. Furora furorą, ale u nas i tak da sobie radę.

Reklama

Lewy stracił moc. W Borussii zaczyna grać jak w kadrze – czytamy obok.

Czy można mówić o kryzysie? – Nie podpisałbym się pod takim twierdzeniem – mówi Dariusz Pasieka (49 l. ), czołowy specjalista od Bundesligi. – Na pewno teraz Robert bardziej przypomina siebie z kadry. Różnica w grze zespołu, który jest znacznie słabszy niż wcześniej, wpływa na jego statystyki – dodaje. Oczywiście mówiąc o najdłuższej serii bez gola, musimy mieć wciąż w głowie, że Lewandowski zajmuje drugie miejsce w klasyfikacji strzelców Bundesligi, zaś w klasyfikacji kanadyjskiej jest pierwszy. Do tego ma 4 bramki w Lidze Mistrzów. Po meczu z Brunszwikiem napastnik reprezentacji Polski dostał w „Kickerze” notę 2,5, lepiej oceniono tylko Aubameyanga (24 l.) i Reusa (24 l.). Z kolei ważny regionalny dziennik „WAZ” wystawił Polakowi „2”, najlepszą notę w drużynie. Nie oznacza to, że problemu nie ma. Lewandowski w ostatnich pięciu meczach stracił przewagę nad rywalami. Do bramki rywali nie trafił, włącznie z przerwą zimową, od dwóch miesięcy. Zbyt długo jak na zawodnika aspirującego do najlepszej piątki snajperów na świecie. – Jeśli mówimy o kryzysie, to raczej bardziej całej drużyny niż Lewandowskiego. Myślę, że największy problem Lewandowskiego polega na tym, że Henrich Mchitarjan (24 l.), który gra za jego plecami, nie dostarcza tylu podań, ile powinien. Podobnie Aubameyang nie jest zbyt dobrym dostarczycielem podań – twierdzi Uli Hesse.

Bogusław Cupiał wybrał się z kolei do Turcji, zobaczyć jak trenuje jego Wisła. Co więcej, dał sobie zrobić zdjęcia, co zdarza się rzadziej niż od święta. Towarzyszyła mu cała wiślacka świta.

Właściciel Wisły w niedzielę dotarł do luksusowego hotelu Papillon Zeugma, gdzie zawodnicy Białej Gwiazdy przygotowują się do sezonu. Od razu wybrał się na mecz sparingowy z Czornomorcem Odessa (0:2). – To żadna niespodzianka, właściciel mówił jeszcze przed naszym wylotem, że nas w Turcji odwiedzi – mówi Smuda, który tuż po spotkaniu porozmawiał chwilę ze swoim pryncypałem. Cupiał uciął sobie również pogawędkę z kapitanem drużyny Arkadiuszem Głowackim. Nie od dziś wiadomo, że właściciel Białej Gwiazdy ma słabość do tego obrońcy. Nic dziwnego, „Głowa” kojarzy mu się z sukcesami, jakie zespół odnosił kilka lat temu. To zgoła odmienna sytuacja niż przed rokiem. Wtedy Cupiał również odwiedził swoją drużynę, z tą różnicą, że swojego przyjazdu oficjalnie nie zapowiadał. Cała drużyna, a szczególnie trenerzy, była tą wizytą przestraszona, niemal do ostatniej chwili nikt nie wiedział, czy i dlaczego właściciel klubu postanowił przyjrzeć się z bliska treningom. Wtedy Wisła prowadzona przez trenera Tomasza Kulawika po rundzie jesiennej znajdowała się daleko od podium, istniało nawet zagrożenie, że będzie bronić się przed spadkiem. Teraz jest inaczej. Mimo porażki Cupiał nie wyglądał na zdenerwowanego.

Z mniejszych informacji:
– Zbozień zarobi w Amkarze 20 tysięcy dolarów miesięcznie. To 3 razy więcej niż w Piaście.
– Vladimir Boljević zgubił paszport i nie wrócił z Cracovią ze zgrupowania w Turcji.
– W Turcji lokalni chłopcy kradną piłki, które wypadają z boisk treningoywch (szok, niedowierzanie).

GAZETA WYBORCZA

Na łamach Rzeczpospolitej znaleźliśmy tylko teksty o kolarstwie i problemach MKOL, więc od razu kierujemy się do Gazety Wyborczej. Bydgoska wojna o Zawiszę – to temat z wydania ogólnopolskiego. Radosław Osuch ponownie odgraża się, że odejdzie z klubu. Na pewno nie teraz, ale latem – niewykluczone.

Bydgoszcz jest ogólnopolskim liderem w dziedzinie stadionowej przestępczości. Na 18 spotkań, które odbyły się w poprzednim roku na Zawiszy w I lidze i ekstraklasie, w 15 naruszano prawo. Problem potwierdza także Ekstraklasa SA. – Na 11 meczów poprzedniej rundy aż sześć odbyło się z różnymi ograniczeniami dla publiczności – mówi jej rzecznik Waldemar Gojtowski. Zamykano sektor dla kibiców gości, trybunę B, czyli bydgoską „żyletę”. Raz, na mecz z Piastem, wojewoda kujawsko-pomorska zamknęła cały obiekt. Wojna z Osuchem rozpoczęła się od zamieszek podczas meczu z Widzewem. Wtedy klub nie wpuścił na stadion zaprzyjaźnionych z kibolami Zawiszy 600 zwolenników فKS, którzy przyjechali ich wspomóc. Chcieli się wedrzeć siłą. Policja strzelała gumowymi kulami, jedna osoba straciła oko. – Wtedy zmieniło się nastawienie szefów Zawiszy do kwestii bezpieczeństwa – mówi Sławomir Szymański, zastępca komendanta policji w Bydgoszczy. Zmieniło się także nastawienie trybun do Osucha. W trakcie kolejnego spotkania z Lechem kibole z trybuny B lżyli właściciela klubu. I to był właściwy początek wojny. Wprowadzono zasadę „koniec tolerancji”, aż 49 osób ma zostać ukaranych zakazem klubowym – wcześniej potraktowano tak tylko trzech chuliganów. Wśród tych 49 jest „gniazdowy”, który z megafonem w ręku wykrzykuje hasła powtarzane potem przez trybunę B – komentuje Szymański. W regulaminie stadionu wpisano zakaz rozkładania wielkich transparentów (sektorówek). To pierwszy taki przepis w lidze. – Służą do kamuflażu i uniemożliwiają identyfikację osób, które zaraz po ich rozłożeniu bezkarnie odpalają pod nimi pirotechnikę – tłumaczy Anita Osuch.

Generalnie, nie znajdziemy w tym tekście wielu nowych faktów dotyczących sprawy. W Gazecie Stołecznej mamy tymczasem materiał o polsko-norweskim łączniku w Legii, czyli Kazimierzu Sokołowskim.

„Kaz”, jak nazywają go w Norwegii, do Warszawy przyjechał sam. Jego żona została w Oslo, gdzie jako nauczyciel pracuje w szkole. Syn Tomasz, 29-letni piłkarz, od wielu sezonów występuje w norweskiej ekstraklasie, regularnie grał w tamtejszych kadrach młodzieżowych, zaliczył jeden mecz w pierwszej reprezentacji. – On nie czuje się ani Norwegiem, ani Polakiem. Raczej po połowie. PZPN interesował się nim, bo akurat Tomek trafił na początek działalności skautingu zawodników o polskich korzeniach. Nie dostał powołania, choć uważam, że był na to gotowy. Za to determinację wykazywała norweska strona – tłumaczy. Zanim trafił do Norwegii, przez dwa sezony był piłkarzem austriackiego LASK Linz. Miał oferty nie tylko z norweskich klubów, ale i ze szwedzkich. – Coś mnie ciągnęło do Norwegii. Miałem 28 lat i zdawałem sobie sprawę, że wielkiej kariery już nie zrobię. Ale chciałem coś ciekawego przeżyć dzięki piłce i tak się stało – mówi. Po tygodniowych testach podpisał kontrakt z Tromso IL – klubem z północnej Norwegii. – Nie mieliśmy problemów z aklimatyzacją. Spotkaliśmy tam wspaniałych ludzi, którzy ułatwiali nam życie w nowym kraju, opowiadali o historii i kulturze. Wynajęty przez klub nauczyciel uczył nas języka, ale akurat ja po trzech miesiącach zrezygnowałem. Codzienne życie sprawiło, że po pół roku komunikowałem się swobodnie – opowiada Sokołowski. Z Tromso jako zawodnik przez trzy sezony większych sukcesów nie odniósł, choć jako trener drużyny juniorów wygrał puchar krajowy. To wtedy na poważnie zaczął myśleć o pracy szkoleniowej. – W latach 90. piłka zawodowa w Norwegii dopiero rozwijała się. W zespole było nas trzech lub czterech z kontraktami, reszta to byli półzawodowcy lub studenci. Miałem więcej wolnego czasu, dlatego klub chciał, żebym szkolił młodzież – tłumaczy trenerskie początki Sokołowski. Szefowie Tromso chcieli go zatrzymać, proponując kontrakt umożliwiający łączenie funkcji, jednak Sokołowscy chcieli się przeprowadzić.

Przyjemne, do poczytania, choć sporo z tego już opowiedział, m.in. na łamach Weszło.

SPORT

Sport na okładce zapowiada rozmowę z Kamilem Grosickim.

Choć na początek znajdujemy tekst o duecie Michał Buchalik – Bartłomiej Babiarz, który – cytujemy – na obozach zawsze mieszka w jednym pokoju. Przyjaźnią się i spotykają poza boiskiem, a nawet urodzili się tego samego dnia. Wczoraj obchodzili 25. urodziny. Słodki tekst o tym, jak to świetnie się dogadują, kto ich poznał (co najmniej jakby byli parą… ale nie są – tak przynajmniej zakładamy) i o tym, że skoro obaj pochodzą ze Śląska, to między sobą rozmawiają „po naszymu”. Czyli po ichniemu.

Dalej wspomniana rozmowa z Kamilem Grosickim.

Pora urządzić się w nowym mieście.
– W tym tygodniu poszukam mieszkania. Na razie zatrzymałem się w hotelu. Ale do klubu mam bliziutko. Może z pięć minut autem. Samochód służbowy dostałem, jest w nim nawigacja, więc od samego początku nie miałem problemu z dojechaniem we właściwe miejsce.

Jedyna oferta tej zimy napłynęła właśnie z Rennes?
– Miałem bardzo interesujace propozycje z Turcji i Rosji. Ta pierwsza przyszła z Rizesporu. Nazwy klubu rosyjskiego nie chcę zdradzać. Powiem tylko, że była to oferta wprost znakomita pod względem finansowym. Ale nie byłem zainteresowany. Zależało mi na tym, żeby trafić do silnej ligi, którą interesuje się mnóstwo ludzi. Chciałem się po prostu pokazać w Europie. Wszystko potoczyło suię szybciutko, bo Francuzi rozmawiali bardzo konkretnie i ze mną, i z działaczami Sivassporu.

Nauczy się pan francuskiego szybciej niż Obraniak polskiego?
– Jest spora szansa, bo niebawem zaczynam intensywną naukę. Nie dlatego, że muszę. Naprawdę chcę opanować ten język. Zdaję sobie sprawę, że może być dla mnie przydatny nie tylko podczas pobytu we Francji, ale również później – w wielu innych miejscach świata. Posługuje się nim coraz więcej ludzi. A jak szybko mi się uda? Wychodzę z założenia, że jak człowiek chce, to sobie poradzi.

Polecamy. Ł»adna tam przełomowa, ale na pewno nie będzie stratą czasu.

Nadzieja z Youtube, to kolejny tekst. O piłkarzach ściaganych do Ekstraklasy w ciemno.

20 lat temu Sokół Pniewy po rocznych występach w jego szeregach pchnął niejakiego Normana Mapezę do Galatasaray Stambuł za – jak wówczas donoszono – 500 tysięcy dolarów. Przyjeżdżając do Polski, ówczesny 21-latek miał na koncie występy jedynie w macierzystem, zimbabwańskiej lidze i ojczystej młodzieżówce. Dopiero z Pniew ruszył w duży piłkarski świat. Kilka lat później wielką niewiadomą był Ivica Krizanac. Pół roku w Górniku Zabrze – na wypożyczeniu ze Sparty Praga, w której… wcale nie grał – przekonało jednak działaczy Groclinu do wyłożenia kwoty, która przy sprzedaży Chorwata do Zenitu St. Petersburg zwróciła się z nawiązką. Te przykłady – incydentalne przecież – nakręcają koniunktuyrę piłkarskim agentom, próbującym przekonać działaczy, że dostają prawdziwą perełkę, przegapioną przez kluby zachodnie lub rosyjskie.

Tekst fajny, do momentu, kiedy nie zaczynają padać same oklepane przykłady.

Na koniec dowiadujemy się, jak będzie wyglądał wiosną stadion Podbeskidzia, będący jak wiadomo w przebudowie. Do użytku dla kibiców zostanie dopuszczona jedna trybuna tzw. krótka oraz narożnik. Czynne wejście na stadion będzie tylko jedno. Pojemność obiektu zmniejszy się jeszcze bardziej, w stosunku do tego, co było jesienią. Dopóki w Bielsku nie dojdzie do wizyty delegata PZPN, ostateczna liczba miejsc dla widzów nie będzie znana. Z całą pewnością w rundzie wiosennej będzie bardzo klimatycznie!

SUPER EXPRESS

Wszystko, co warte zacytowania z dzisiejszego Super Expressu znajdziecie na dwóch sąsiadujących stronach. Na pierwszej z nich rozmowa z Piotrem Parzyszkiem, po transferze do Charltonu.

فączono cię z wieloma klubami, ale najbliżej byłeś Benfiki. Dlaczego nie trafiłeś do Lizbony?
– Niby od początku wszystko było załatwione. Później mieli mi już tylko przesłać e-mailem bilety do Lizbony, abym mógł przejść badania medyczne i dopełnić formalności. I tak mnie zwodzili przez cztery tygodnie, a nic nie przychodziło. W końcu powiedzieli, że mogę przyjechać między świętami a Nowym Rokiem, ale ja ten czas zawsze spędzam w Polsce i jasno powiedziałem, że z tego nie zrezygnuję. Więc mieli mnie zaprosić po świętach. Znowu czekałem tydzień i nic, więc powiedziałem grzecznie „dziękuję, proszę już mi nie zawracać głowy”. Okazali się niepoważni.

Padło na Charlton, 22. klub w tabeli Championship. Czy to jest realny krok do przodu?
– Strzeliłem 16 goli w 20 meczach w drugiej lidze holenderskiej i już chciałem zrobić kolejny krok. Miałem nadzieję na przenosiny do Eredivisie, ale nie było klubu, który byłoby stać na transfer. Czekałem więc na inne opcje. Charlton jest nisko w tabeli, ale nie jest fatalnie. To naprawdę dobry klub, poza tym z wysokimi ambicjami. To nie jeden, a dwa, może nawet trzy kroki do przodu, bo Championship to liga silniejsza nawet od Eredivisie.

W Anglii poza bramkarzami żaden polski piłkarz poważnie nie zaistniał.
– I bardzo chciałbym być pierwszym Polakiem, który będzie regularnie strzelał gole w Premier League. Lewandowski pewnie kilka lat pogra w Bayernie, więc dzięki temu mam trochę czasu, aby się nie dać nikomu wyprzedzić (śmiech).

Parzyszek konkretny, jak zwykle. I z dużą wiarą w siebie.

Dziś dzień cyklicznego felietonu Michała Listkiewicza, który pochwalił się, że aktualnie przebywa w Australii (chyba nie szuka tam sponsora dla pierwszej ligi, co?) i pisze coś o korporacjach.

Mam nadzieję, że ktoś kiedyś podliczy, ile krzywdy i zła przyniosły ludziom korporacje. Chciwe, bezwzględne, okrutne. Miliony bezrobotnych, ludzkie tragedie, bogata mniejszość okradająca ubogą większość, zabijanie samodzielnego myślenia i tożsamości – tyle im zawdzięczamy. Po biznesie i kulturze przyszedł czas na sport, dziedzinę od zawsze opartą na myśli społecznej. Ważni ministrowie i prezesi wmawiają nam, że ład korporacyjny uzdrowi sport. Bzdura, on go zabije! Celem korporacji jest zysk jej właścicieli, a nie sprawiedliwość. Gdzie tu miejsce na sport powszechny, równość dostępu, likwidowanie podziałów? Korporacyjne porządki sprawiają, że spada liczba regularnie ćwiczących, gdyż dostępność sportu dla ludzi ubogich jest coraz mniejsza. Związek sportowy w formie korporacji będzie zagładą dla środowiska każdej dyscypliny.W Zachodniej Australii, gdzie właśnie przebywam, sport opiera się na rodzinie. Zamożniejsi pomagają dzieciom biedniejszych sąsiadów, by też mogły posurfować, żeglować, grać w rugby i bejsbol. Tylko zblazowani golfiści mogą się bawić w korporacyjny ład. Australijczycy wiedzą, że nie ma skuteczniejszego lekarstwa na patologie niż sport. Rozwijają też idee spółdzielczości, w Polsce skutecznie tępione w ramach rozliczeń z PRL.

Super Express w ramce na dole strony cytuje też Daniela Webera, menedżera, który przekonuje, że jeden z tureckich klubów chciał wyłożyć 850 tysięcy euro za Marco Paixao, ale Śląsk nie był zainteresowany. Hm, zdaje nam się, że za 3 miliony złotych to by go jeszcze zawiązali w kokardę.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Tak prezentuje się okładka dzisiejszego Przeglądu:

Na wstępie Dariusz Dziekanowski zastanawia się między innymi, czy PZPN powinien w ciemno przyjmować pieniądze z reklam od firmy o źle kojarzącej się nazwie – cinkciarz.pl.

PZPN podpisał umowę sponsorską z serwisem cinkciarz.pl. Jeżeli uznać, że każdy pieniądz jest dobry, nie powinniśmy mieć nic przeciwko, by ta firma sponsorowała reprezentację. Tylko czy pieniądze są zawsze najważniejszym argumentem? Niedawno podnieśliśmy szum, gdy z reprezentacyjnych koszulek zniknął orzełek. Wszyscy mówiliśmy, że kadra, nasze dobro narodowe, powinna kojarzyć się z tym, co najlepsze. Myślę, że starsi kibice, znając słowo „cinkciarz”, z uśmiechem przyjmują nową umowę PZPN. Zastanawiam się, czy polscy zawodnicy zgodzą się, by wziąć udział w reklamie tej firmy. Klub Wybitnego Reprezentanta może zawsze przyjść z pomocą, bo bardziej czuje ducha tamtych czasów. Felieton ma jednak z pięć różnych wątków: W tym momencie przypomina mi się trener Waligóra, z którym pracowałem w Widzewie. Wszyscy pamiętają mój słynny wywiad, w którym mówiłem o warszawskim powietrzu. Gdy wróciłem do Łodzi, większości kolegom z drużyny było ze mną nie po drodze. Pierwszy trening był wielokrotnie przerywany, bo kości trzeszczały. Wtedy trener Waligóra wziął mnie na rozmowę i powiedział: „Jesteś dla mnie ważny. Jeśli będziesz miał problemy, ktoś ci specjalnie nie będzie podawał, daj znać, załatwię to”. Od tego momentu trzy godziny przed każdym meczem brał mnie do pokoju i zaczynała się „pompka”. Powtarzał, jaki jestem dobry. Każdy piłkarz marzy o trenerze, który powie: możesz być wielki, stać cię na to. I gdy naprawdę czujesz, że to nie tylko słowa, ale zaczynasz mu wierzyć.

Co ciekawe, Przegląd wysmażył naprawdę duży tekst o tym, że Lewandowski się zaciął. Konkretnie: nie trafił do siatki w pięciu kolejnych spotkaniach Bundesligi. Było już o tym w Fakcie.

– Trzeba pamiętać, że oczekiwania w stosunku do Roberta są coraz większe, wyprzedzają rzeczywistość. Ósmy rok z rzędu poprawia skuteczność, gra na coraz wyższym poziomie. Teraz jest bardzo mocno pilnowany przez obrońców. Nie powiedziałbym, że odbywa się polowanie na jego nogi, ale z tego co wiem, jest najczęściej faulowanym zawodnikiem w Bundeslidze – mówi Kucharski. W tym czasie Kolumbijczyk Adrian Ramos z Herthy Berlin, potencjalny następca Lewandowskiego w BVB, strzelił aż 5 goli i wyprzedził go w tabeli strzelców. A wiadomo, że Polakowi na tytule bardzo zależy. – Chciałby zdobyć zostać królema strzelców, bo to oznacza wejście do historii. Drugich ludzie nie będą pamiętać. Ale o ile znam Roberta, to ta sytuacja go wzmocni i będzie strzelał. Jestem o to spokojny – uważa Kucharski, były napastnik reprezentacji Polski. Czyli jest problem czy go nie ma? – Jeśli mówimy o kryzysie, to raczej bardziej całej drużyny niż Lewandowskiego. Myślę, że największy problem Roberta polega na tym, że Henrich Mchitarjan, który gra za jego plecami, nie dostarcza tylu podań ile powinien. Podobnie Aubameyang nie jest zbyt dobrym dostarczycielem podań – twierdzi Uli Hesse, znany niemiecki dziennikarz z Dortmundu.

Dalej kolejny wywiad z Piotrem Parzyszkiem.

Nie żałuje pan trochę Portugalii, Benfiki? Wiadomo, że…
Nie.

Ani trochę?
Nic, w ogóle. To był mój wybór, że tam nie pojechałem. Mówiłem, że chcę grać w piłkę, a nie siedzieć na trybunach, w rezerwach czy gdzieś na wypożyczeniu.

Ale w pewnym momencie był pan jednak bardzo blisko tej Benfiki.
Pierwsza rozmowa była na początku grudnia i wszystko było załatwione. Mieli mi tylko wysłać kontrakt, bilety i miałem polecieć na testy medyczne. To trwało 3-4 tygodnie, żeby w ogóle przysłali mi pełny kontrakt, bo wcześniej dostałem od nich tylko jeden papierek. Nie taką normalną, dokładną umowę, tylko jedną kartkę.

Nie brzmi to zbyt profesjonalnie…
Czekałem i czekałem, aż przyszły Święta i poleciałem do Polski. Oni wtedy, żebym między Świętami a Nowym Rokiem przyleciał do nich. Ja na to, że mieliście 3 tygodnie, żeby to załatwić, a ja nie będę leciał teraz z Polski, bo mam wakacje. Wróciłem do Holandii, był 3 czy 4 stycznia i powiedziałem: albo dostanę teraz bilety i umowę, albo kończymy negocjacje. Wtedy przysłali mi bilety, ale bez kontraktu. Podziękowałem. Nie będę grał w klubie, który mi nie ufa i tak mnie traktuje. Chciałem mieć też gwarancję, że jeśli nie zmieszczę się w Benfice, to sam będę mógł wybrać klub, do którego zostanę wypożyczony. Tego też mi nie chcieli dać. Odechciało mi się tam jechać i nawet nazwa „Benfica” przestała mnie przyciągać.

Cóż, tym razem Parzyszek mówi, że to on podziękował Benfice, choć w praktyce to ona trochę podziękowała jemu. Mniej więcej tak, jak wcześniej Bereszyńskiemu, zwlekając w nieskończoność.

W międzyczasie możemy poczytać także o tym, jak Adam Nawałka wizytował Włochy. Ponoć spotkał się nie tylko z piłkarzami, ale rozmawiał też z każdym z trenerów polskich zawodników.

udi Garcia, Vincenzo Montella, Giampiero Ventura, Francesco Guidolin, SiniŁ¡a Mihajlović, Eugenio Corini – to lista trenerów, z którymi w ostatnich dniach spotkał się Adam Nawałka. Jego rozmówców łączy to, że w Serie A są szkoleniowcami polskich piłkarzy. Selekcjoner odwiedził też wszystkich siedmiu naszych zawodników zatrudnionych w klubach z włoskiej elity. Porozmawiał z nimi, obejrzał ich treningi oraz mecze. – Mam nadzieję, że to dla nich mocne wsparcie, bo przecież poza Kamilem Glikiem każdy musi twardo walczyć o miejsce w składzie – przypomina Nawałka, który po Italii podróżował samochodem. – Turyn, Genua, Werona, Florencja, Rzym… Za mną długa i czasochłonna wycieczka po włoskich klubach, ale na pewno warto było – zapewnia (…) – Z wyjątkiem Kamila nasi piłkarze często przesiadują na ławce, ale w piłce potrzebna jest pokora i cierpliwość, bo te cechy też kształtują charakter zawodnika. Nawet Rafał Wolski, który na poważną szansę czeka od roku, nie może powiedzieć, że ten czas zmarnował. Przecież leczył kontuzję, dochodził do formy. I jeżeli będzie w swojej najlepszej dyspozycji, to na pewno ma realne szanse pokazać się w składzie Fiorentiny – przekonuje selekcjoner, który zapewne paru „Włochów” powoła na marcowy mecz towarzyski ze Szkocją. – Nie stosuję bezdusznego założenia, że w kadrze w klubach mogą grać tylko ci, regularnie występują w klubach. Każdy przypadek rozpatruję indywidualnie i czasami takie powołanie niby na wyrost pomaga i kadrze, i samemu piłkarzowi – argumentuje Nawałka.

ANGLIA: Genialny Mourinho

Mistrzowski plan taktycznego geniusza – tak należałoby skrócić to, co angielska prasa pisze dziś w temacie The Special One. Na tapecie ląduje oczywiście Jose Mourinho, który miał pomysł, jak zgarnąć na Etihad komplet punktów, i wprowadził go w życie. Kwestię walki o tytuł należy więc uznać znów za w pełni otwartą. Pochwały zbiera też autor jedynego gola Branislav Ivanović, nazwany przez media… „Ivan The Incredible”. Jeśli ktoś szuka tekstów, które nie dotyczą wczorajszego meczu, to warto zwrócić uwagę na wypowiedź Andersona: – Wielu piłkarzy Manchesteru chciałoby odejść.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

HISZPANIA: Jutro wyjaśni się sprawa Cristiano

Marca pisze dziś o ostatniej ścianie, jaką jest Iker Casillas. Bramkarz Realu ostatnio chwalony był za liczbę minut bez utraty gola, co pozwoliło pobić mu nawet rekord sprzed blisko dwudziestu lat. Tym razem znów spodziewany jest między słupkami, w końcu to mecz pucharowy, czyli jedyny moment, kiedy może podnieść się z ławki. Największe emocje budzi jednak Cristiano Ronaldo, w którego sprawie jutro zbiera się Komitet Dyscyplinarny – chodzi oczywiście o czerwoną kartkę jako obejrzał w meczu z Bilbao. W „drugiej części” Hiszpanii, gdzie dominuje Barcelona, tematów przewodnich brak. Mundo Deportivo pisze o nagrodach dla najlepszych sportów za ubiegły rok, zaś Sport – o powrocie Neymara.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

WفOCHY: Juventus pobije rekord Europy?

Tuttosport uderza z grubej rury, pisząc o możliwym rekordzie Juventusu. Chodzi o rekord w liczbie zdobytych punktów, bo Stara Dama wciąż może ich uzbierać 102. Jeśli Conte i spółka utrzymają takie tempo, ustanowią nowy rekord w Europie. W Corriere dello Sport dominuje Inter, który jeszcze cztery lata temu wart był 270 milionów euro, dziś – „marne” 165. Gazeta przypomina, że przyszłość tego klubu jest jedną wielką zagadką, dając do zrozumienia, że może być jeszcze gorzej.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

PORTUGALIA: Koniec Otamendiego

Głośno w Portugalii po tym, jak Nicolas Otamendi znalazł się poza kadrą Porto na mecze Ligi Europy, bo w klubie przyjęto do wiadomości, że piłkarz przenosi się do Valencii (jednak się nie przenosi). To, że nie został zarejestrowany do rozgrywek, oznacza najprawdopodobniej jego koniec – teraz w grę wchodzi Zenit. Warto zwrócić uwagę na to, że inna z portugalskich gazet, Record informuje natomiast o rozmowach Rosjan z Ezequielem Garayem z Benfiki. Media powoli przygotowują się też do sobotniego starcia Benfiki ze Sportingiem – znajdujemy porównanie powracającego do gry Oscara Cardozo z Heldonem.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama