Reklama

Człowiek byłby głupi, gdyby się nie uczył. Wywiad z Pavolem Stano

redakcja

Autor:redakcja

30 stycznia 2014, 19:44 • 12 min czytania 0 komentarzy

Jaka jest prawda o polskiej lidze? Rozwijamy się czy może drepczemy w miejscu? Pavol Stano po przeszło siedmiu latach w Polsce przekonuje, że wszystko zmierza ku lepszemu, a krytyka Ekstraklasy i występujących tutaj zawodników często okazuje się znacznie na wyrost. Poza tym porozmawialiśmy o tym, jak niemal trafił do Premiership, o roli menedżera w sukcesie zawodnika, Lidze Mistrzów, a także o jego niemalże cudownym powrocie do piłki na początku kariery.
Podoba ci się Polska?
Dlatego jestem tu tak długo.

Człowiek byłby głupi, gdyby się nie uczył. Wywiad z Pavolem Stano

No wiesz, niektórzy piłkarze wyjeżdżają grać do Mongolii i zostają tam długo, wcale jednak nie dla uroku stepów.
Trafiałem na dobre miasta, dobrych ludzi, nie mam na co narzekać. Myślę, że wszystko było okej.

Nie uwierzę, że nie spotkałeś nikogo, kogo miałeś ochotę złapać za szyję.
Tacy ludzie zdarzają się wszędzie, czy na Słowacji czy w Polsce, to oczywiste. Są sytuacje, kiedy człowiek ze swojego punktu widzenia nie rozumie ostrych słów albo podjętych decyzji. Ale musi się z tym pogodzić. Powiem tak: miałem możliwość powrotu do słowackiej ligi, ale zdecydowałem się zostać, a najważniejszym argumentem dla mnie byli kibice, stadiony, atmosfera. Na to akurat w Polsce nie można narzekać. Menedżerowie też inaczej odbierają zawodnika, który w CV ma ligę polską, a nie słowacką.

Na Słowacji grałeś w dobrych klubach. Klimat i tak był podwórkowy?
Myślę, że na dobrych meczach ligi polskiej kibice potrafią zrobić lepsze wrażenie, niż gdy występowaliśmy z Petrzałką w Lidze Mistrzów. Słowacja to mały kraj. Gdy graliśmy z Interem, przyszło na stadion 30 tysięcy fanów, ale więcej z nich było za Interem, niż za nami. Piłka na Słowacji jest popularna, ale brakuje zaufania kibiców. Gdy jest sukces, każdy przyjdzie na mecz. Ale gdy są trudniejsze momenty, to każdy rękę odciąga.

Tak z perspektywy, te mecze Ligi Mistrzów to chyba jednak największe osiągnięcie twojej kariery.
Tak, szczególnie, że wróciłem po dwóch latach nie grania w piłkę. Już na dobre zrezygnowałem z futbolu, bo miałem poważne problemy z kręgosłupem. Przestałem grać, rokowania nie były dobre. Ból na tyle mi przeszkadzał, że nawet pracy nie mogłem znaleźć. Siedziałem w domu, rok nie robiłem nic, wszystko mnie bolało. O powrocie na boisko już w ogóle nie myślałem, ale był taki turniej weekendowy, grała tam też między innymi jedna z drugoligowych drużyn, w której kiedyś występowałem. Dwa mecze plus finał. Uznałem, że wyciągnę buty, zagram. Zaprezentowałem się fajnie, bo strzeliłem swojemu byłemu zespołowi dwie bramki po, podkreślam, roku bez treningów. Oczywiście byli mną zainteresowani po tym weekendzie, spróbowałem.

Reklama

Ale mówiłeś, że miałeś bardzo złe prognozy. Wróciłeś do klubu i wszystko nagle było dobrze?
Miałem przesunięte kręgi na cztery milimetry i naciskało mi na rdzeń. Nie wiem, czy cud się stał, ale wróciłem z niczego. Zacząłem grać i trenować. Na początku trochę mnie bolało, ale potem zupełnie przestało. Grałem dobrze, trafiłem w końcu do mistrza kraju, Petrzałki. Byłem wtedy o krok od transferu do Ł»iliny, ale tak to się poukładało, że jednak podpisałem kontrakt z Petrzałką.

I chyba dobrze wybrałeś, skoro pograłeś wtedy w Lidze Mistrzów.
Tak, choć to był zespół, który zrobił mistrza, więc trudno było od razu wskoczyć do składu. Ale ostatecznie zagrałem najwięcej meczów w lidze z całej drużyny. Jedynie w Lidze Mistrzów zabrakło mi całych spotkań, co mnie troszeczkę bolało, ale z perspektywy patrząc, sam fakt, że po dwóch latach przerwy jeszcze dostałem szansę gry w Champions League, to jednak coś.

Rok kontuzji, rok na emeryturze, a potem nagle Inter Mediolan.
Największe wrażenie wtedy zrobił na mnie byczek z ataku, czyli Adriano. Spokojny, mocny napastniczek, wymieniłem z nim nawet koszulkę. Na boku Figo, w środku Veron, na którego grałem, bo wtedy byłem środkowym pomocnikiem. Zagraliśmy bardzo ofensywnie, ale polegliśmy. De facto jednak w grupie poza tym starciem nie przegraliśmy żadnego spotkania. Ostatnią kolejkę graliśmy z Porto, już na wagę awansu z grupy. Wyszlibyśmy, gdybyśmy wygrali. Powinniśmy dostać wtedy karnego w 75. minucie, był naprawdę ewidentny, ale Niemiec Markus Merk popatrzył w inną stronę.

W eliminacjach też mieliście niezły rollercoaster, to wtedy ograliście Celtic z Maciejem Ł»urawskim w składzie 5:0.
Wcześniej jeszcze mieliśmy trudny bój z Kazachami z Kajratu Ajmała. Tak samo, strzeliliśmy prawidłową bramkę na 1:0, sędzia nie uznał i zrobiło się potem 0:2 dla nich. Gorąca atmosfera, ciężko o powrót, ale mieliśmy rewanż u siebie. Doszło do dogrywki, a ja strzeliłem decydującą bramkę na 4:1 w 120. minucie, na pewno jedną z najważniejszych w karierze. A potem były te mecze z Celtikiem. Wygraliśmy 5:0, atmosfera była znakomita. W Glasgow i tak pisali jednak przed rewanżem o nas, że oto przyjechała karczmowa drużyna ze Słowacji. No i w 60. minucie przegrywaliśmy już 3:0. Były różne śmieszne sytuacje, sędzia widział faule głównie w jedną stronę, później 75. minuta, 4:0, zrobiło się niebezpiecznie… Ostatecznie dowieźliśmy wynik, ale mieliśmy mieszane uczucia. Przegrywasz czterema bramkami, a i tak cieszysz się z awansu. Sedno piłki w pewnym sensie. Zresztą cały tamten sezon był niesamowity, wielka atmosfera Ligi Mistrzów, wspaniałe wyjazdy, coś nie do opisania.

To jakie miałeś pomysły na siebie po tak dobrym roku? Transfer zagraniczny, reprezentacja?
W lutym pojechałem na zgrupowanie reprezentacji grającej w krajowym składzie. Trener bardzo mnie chwalił i wyglądało na to, że mogę zostać w kadrze na dłużej. To był też dobry moment na zmianę klubu, bo akurat miałem za sobą dwa-trzy bardzo udane sezony. Pracowałem wtedy z jednym z najlepszych słowackich menedżerów, wszystko było uzgodnione, trzeba było tylko podpisać kontrakt. W grę wchodziły dwie drużyny z Premiership. Ale w przedostatnim wiosennym meczu zerwałem wiązadła i to był koniec snów o poważnej piłce. Byłem młodym chłopakiem, ta kontuzja de facto zamknęła mi drogę na Zachód. Jak wróciłem po urazie, to już tak naprawdę byłem za stary żeby tam jechać. Dograłem sezon na Słowacji, a potem patrzyłem raczej na Wschód. Stamtąd przyszły oferty. Ale zostałem wydymany przez jedną rosyjską drużynę.

Historia była krótka. Rano miałem wylot z Bratysławy, wszystkie szczegóły dogadane. Ale wieczorem dostałem telefon, że ten klub kupił właśnie na moją pozycję zawodnika za milion dolarów, a więc mnie już nie chcą. A ja zdążyłem już wcześniej odrzucić oferty z innych lig, co więc mocno skomplikowało moją sytuację. Wtedy przez niemieckich menedżerów dostałem ofertę z Zagłębia Sosnowiec, beniaminka Ekstraklasy. W Polsce sezon już trwał. Odbyłem z drużyną przedmeczowy trening, czyli właściwie rozbieganie i na podstawie tego rozbiegania zrezygnowano ze mnie. Dzień później natomiast zadzwoniono z Polonii Bytom. Szybko się dogadaliśmy i bez żadnych testów. Nie zdążyłem nawet zobaczyć stadionu.

Reklama

Czego się spodziewałeś wtedy po Polonii Bytom?
Szczerze? Absolutnie niczego się nie spodziewałem. Nie wiedziałem o niej nic. Po prostu są takie momenty w życiu, że człowiek musi brać to, co jest. Wszystko wyglądało bardzo fajnie, szczerze mówiąc może aż za dobrze, bo ostatecznie spaliłem się ja i wielu innych zawodników. Ogólnie jednak nie wstydzę się, że tam byłem. Zrobiłem kawał dobrej roboty. Przyszedłem po dziewiątej kolejce i myślę, że szczególnie wiosna była w naszym wykonaniu bardzo udana, bo z trenerem Probierzem sporo żeśmy zdziałali. Gdyby Polonia była lepiej zorganizowana finansowo, mogłaby swoje osiągnąć, bo zawodników miała dobrych. De facto otrzymałem tam dwie pensje, a później nie było nawet wiadomo, czy klub dostanie licencję. Miałem szczęście, że wiosna wyglądała fajnie w moim wykonaniu i oferty na mnie czekały, więc poszedłem z trenerem Probierzem do Białegostoku. Tak naprawdę wziąłem mniej, niż oferowały mi inne polskie kluby, ale osoba szkoleniowca była kluczowa

Musiałeś ufać jemu, a on tobie.
Na pewno relacje między nami zostały bardzo dobre. Nauczyłem się od Probierza wielu rzeczy, z których część mam nadzieję sam stosować jako trener. Zresztą, od każdego trenera mogłem się czegoś nauczyć, ale najlepsi byli Probierz, Ojrzyński i Pacheta. Szkoleniowcy na Słowacji też byli dobrzy.

Masz szczęście do trenerów?
Myślę, że tak. Nie pamiętam szkoleniowca, który by mnie skasował. Tam gdzie trafiałem spotykałem trenerów, którzy na mnie stawiali.

Do Jagiellonii szedłeś szukając odmiany po Bytomiu. Zostaliście przed sezonem ochrzczeni mianem pewniaka do spadku.
Zapewniano mnie, że dostaniemy karę, ale niewysoką. A potem wyszło na to, że wlepiono nam aż dziesięć punktów, początek na pewno był trudny. W tamtym czasie wymieniono niemal całą szatnię. Mieliśmy czyste głowy, nowy, ciekawy zespół z doświadczonymi graczami. Potem rozegraliśmy cztery mecze i już nie byliśmy ostatni. W kolejnym sezonie też wyglądało to dobrze, wtedy Jaga zrobiła puchar krajowy, ale zimą, po rozwiązaniu kontraktu, odszedłem do Korony. Miałem inne oferty, ale dla zagranicznych klubów byłem już za stary. Jak cię trenerzy nie widzą co tydzień podczas grania, to przyznaję, że w pewnym wieku trudno podpisać kontrakt. Dziś mam szczęście, że wciąż jestem zdrowy, wydolnościowo i sprawnościowo też wyglądam OK. Aż sam się sobie dziwię, że jest tak dobrze.

Wszystko się wyrównało, na początku kariery miałeś pecha ze zdrowiem, teraz na odwrót.
Na to wygląda, cieszę się, że szczęście dopisuje.

Czemu odchodziłeś z Jagiellonii?
To były dziwne okoliczności. Powiedziano mi, że w klubie będą stawiali na innych zawodników, choć do tej pory grałem. Byłem zaskoczony, bo tak naprawdę mieliśmy fajną grupę graczy i dobrą drużynę. Oznajmiono mi, że mogę podpisać kontrakt, z kim chcę. To nie był czas na przejmowanie się. Nie czekałem i dzięki temu może łatwiej było mi zregenerować się psychicznie.

Widzę, że ogólnie do wszelkich zawirowań klubowych podchodzisz z zimną głową. Doświadczenia z młodości tak cię nauczyły?
Nie do końca, bo wiesz… Człowiek może grać mocnego, ale takie sytuacje i tak na niego wpływają. Generalnie jednak jeśli robisz coś na sto procent, to łatwiej ci się pogodzić, bo nie masz pretensji do siebie. Więcej nie mogłeś zrobić i tyle. W życiu zawsze jest trochę pod górkę, świat to nie bajka, gdzie wszystko się uda.

W Koronie była wtedy trudna atmosfera.
Wyniki były bardzo złe, zajmowaliśmy przedostanie miejsce. Można powiedzieć, że przychodziłem trochę jako ratownik.

Jak się wchodzi do szatni, gdzie wyniki są tak słabe?
Generalnie jeśli jest półmetek i trwa zimowe okienko, nikt nie zakłada nawet scenariusza spadku. Ale w takiej samej pozycji są inne zespoły, które mają mniej więcej tyle samo oczek. Przychodzą mecze i musisz być przygotowany, by po prostu robić swoje. Tak wtedy podchodziliśmy do gry, mieliśmy fajną grupę, zaczęliśmy grać agresywną piłkę. Trener Sasal z przedostatniego miejsca wyciągnął nas na szóstą lokatę. Mnie też wtedy dobrze szło. W pierwszych czterech meczach strzeliłem trzy bramki, a wygraliśmy między innymi z Jagiellonią i Polonią Bytom. Potem się wzmocniliśmy i myśleliśmy, że będzie lepiej. Jesień była jeszcze przyzwoita, ale skończyliśmy w średnio-niskich wodach i trener Sasal stracił pracę. Utrzymaliśmy się jednak, a nieco później, gdy byłem na wczasach w Chorwacji, dowiedziałem się, że w klubie pojawił się trener Ojrzyński.

Zmienił szatnię?
Był konkretny, wiedział, czego od nas chce. Skazywano nas na spadek, a praktycznie do końca ligi graliśmy nawet o mistrzostwo. To był ciekawy, powiedziałbym: mocny moment. Trener na pewno zrobił bardzo dużo, by jeszcze bardziej scalić szatnię. Wielka jego zasługa w tym, że zawsze byliśmy razem. Trenera bardzo szanuję, też wiele się od niego nauczyłem.

To czemu musiał odejść?
Też bym chciał to wiedzieć. Ł»ycie nie zawsze jest sprawiedliwe, tak to odbieram. Trener nie zasługiwał na odejście, bo to my bardziej zawiedliśmy. On wykonywał swoją pracę tak samo dobrze jak wcześniej, kiedy przynosiło to sukcesy. Niekiedy robisz to samo, a wyniki układają się gorzej, tak to wygląda. Zresztą nasza gra nie była aż taka fatalna. Ale było, minęło.

To co teraz z tobą, jak długo chcesz jeszcze grać w piłkę?
To wszystko kwestia podpisania kontraktu, bo myślę, że fizycznie prezentuję się bardzo dobrze, co mogą potwierdzić w klubie. Mam jedne z najlepszych wyników wydolnościowych, siłowo też wyglądam dobrze. Fizycznie nie męczę organizmu tak bardzo, jak moi koledzy, którzy są w podobnym wieku i grają.

Jak to jest, że przy graniu na stoperze okazujesz się bardzo bramkostrzelny?
W niższych ligach grasz dla zabawy. Nie kalkulujesz. Grasz, bo lubisz, to i wtedy chętniej wychodzisz do przodu. Pamiętaj też, że kiedyś występowałem na środku pomocy i lubiłem włączyć się w ofensywne akcje. W jednym z sezonów zdobyłem sześć-siedem bramek, a mogłem więcej, tylko skuteczność mnie zawiodła.

Swego czasu ustawiany byłeś nawet jako snajper.
Tak, trener wystawiał mnie tam czasem, pamiętam choćby mecz w Bełchatowie, gdzie strzeliłem dwie bramki. Nie mam problemu z grą do przodu. Wiesz, jestem stoperem, wiem, na jakiego napastnika nie lubię grać albo co mi szczególnie sprawia problem.

Trochę to jednak świadczy o poziomie Ekstraklasy, że grając całe życie jednak w defensywnych formacjach wchodzisz do przodu i sobie radzisz.
Myślę, że w każdej lidze są mecze bardzo dobre i bardzo słabe. Tylko generalnie te słabe są w Polsce tak fatalnie odbierane i pojawia się tak wielka krytyka, że przez to nie docenia się tych dobrych. Ogółem jest tu chyba za dużo krytyki, bo w każdej lidze zdarzają się gorsze spotkania. Kto zna się na piłce, ten wie, że w najlepszych ligach świata też zdarzają się fatalne błędy i słabe zagrania. W Polsce to samo za bardzo się wyciąga, a przecież dużo się poprawiło, odkąd tu jestem. Atmosfera, wyjazdy, otoczenie – wszystko idzie na plus. Tymczasem bywa tak, że ty jako zawodnik robisz wszystko zgodnie z planem trenera, a komentator cię odbiera bardzo negatywnie, bo spodziewał się po tobie czegoś innego. Potem widzowie pod wpływem komentarza też zaczynają powtarzać te same bzdury. Człowiek może się o to kłócić, bo zdarzają się sytuacje, że w stu procentach wykonasz plan, ale ludzie cię krytykują.

Co najbardziej wyrzucasz sobie w karierze?
Parę rzeczy zrobiłbym w tym momencie inaczej. Choćby to, że nie podpisałem wcześniej kontraktu z menedżerem, wiele mnie kosztowało. Przez większość kariery działam bez agenta, a ich praca dziś ma wielki wpływ na karierę. Zawodnik musi być wybitny i grać w bardzo poukładanej drużynie, żeby poradzić sobie bez jego pomocy. Menedżer może otworzyć ci drogę do lepszych klubów i zagranicznych lig, szczególnie jeśli jesteś w odpowiednio młodym wieku. Oczywiście, trzeba też trafić kogoś na poziomie, kto nie patrzy tylko, żeby wyciągnąć z ciebie kasę, ale autentycznie chce też pomóc ci w rozwoju. Wszystkich nie można wrzucać do jednego kosza. A dalej praca, praca, dyscyplina. Nie możesz zachłysnąć się sukcesem, bo bardzo szybko możesz spaść. Prawdziwe osiągnięcie to utrzymać swoją formę na dobrym poziomie przez długi okres. Całe życie człowiek może się rozwijać, ja mam 37 lat i też się cały czas rozwijam, uczę nowych rzeczy. Człowiek byłby głupi, gdyby się nie uczył.

Rozmawiał LESZEK MILEWSKI

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...