Nie wiemy czego brakuje w Polsce holenderskim piłkarzom. Krajobrazów pełnych wiatraków i tulipanów, a może raczej coffee shopów i alei czerwonych latarni? To zagadka godna tajemnicy Stonehenge, ale fakty faktami: wszyscy gracze rodem z kraju Oranje nad Wisłą rozbijali się o skały. Van der Biezen, Voskamp, Jaliens, Lamey – ulicami Krakowa i Wrocławia nie płynęły rzeki łez, gdy odchodzili. Teraz podobnie nie ma protestów pod stadionem, gdy nasz piękny kraj opuszcza Collins John. Szrot czystej wody, definicyjny przykład wożenia się na nazwisku, w którego nagłe wskrzeszenie nie wierzył w Polsce chyba nikt. No, może poza sternikami Piasta, bo jednak zdecydowali się parafować z nim dwuletni kontrakt.
– Zawodnik deklarował, że zamierza wrócić do profesjonalnego uprawiania piłki. Kiedyś w tej dziedzinie był bardzo dobry, mówił nam, że będzie zdeterminowany by zacząć znowu poważnie traktować futbol. Uważaliśmy ten kontrakt za bardzo interesujący, a John deklarował intensywne ćwiczenia. I te pierwsze tygodnie faktycznie były obiecujące. Niestety, później nie udało mu się choćby zbliżyć do parametrów, które kiedyś sobą reprezentował. Dość korzystnie, za obopólną zgodą, udało nam się umowę rozwiązać. Jestem zadowolony z formy rozwiązania kontraktu, nie mogę powiedzieć, że klub na tym stracił – mówi Jarosław Kołodziejczyk, prezes Piasta.
Czy faktycznie klub na tym nie stracił? Pół roku temu gliwiczanie stracili Marcina Robaka. Rabiola i John byli sprowadzeni jako następcy, ten pierwszy jednak w Polsce nie strzelił żadnego gola, drugi – strzelił jednego. W trzecioligowych rezerwach, Swornicy Czarnowąsy, z rzutu karnego. Stracił więc o tyle, że wiążąc nadzieję z Collinsem nie szukano już innego napastnika, a więc de facto ten transfer miał wartość negatywną, osłabił zespół. Jakie były szanse, że zawodnik, który od lat już próbował odbudować formę w kilku klubach, zawsze bez sukcesów, nagle w cudowny sposób odzyska blask? Jeśli nie podbił nawet ligi Cypru północnego, to przy całej mizerii ekstraklasy, u nas też na to nie miał najmniejszych szans. Osobną sprawą jest oczywiście fakt, że Collins to człowiek skrajnie niepoważny. Najlepiej ilustruje to fakt, że w ostatnim czasie wyjechał z Polski zimą i słuch o nim zaginął. Cała drużyna ćwiczyła, jeździła na zgrupowanie, a o Johnie nie było słychać ani słowa.
– Zawodnicy to są czasem trochę duże dzieci, ale jeśli umiemy się dogadać to po co to wszystko wywlekać. Jeśli umiemy się porozumieć, tak jak tutaj porozumieliśmy się perfekcyjnie, to nie ma żadnej sprawy – przekonuje sternik klubu z Gliwic. Ale jednak ten epizod pokazuje jakie podejście ogólnie miał Collins do pobytu w Polsce, co potwierdzają słowa prezesa o przywracaniu Holendra do formy.
– Jeszcze zawodnik musi chcieć, prawda? Gdy przywracaliśmy do sprawności Wojtka Kędziorę, to pracował tak mocno, że zdarzyło mu się na treningu zemdleć ze zmęczenia. John widocznie wkładał w to mniej pracy, był mniej zdeterminowany. Taka jest ludzka natura, że niektórzy potrafią się bardziej zmotywować, inni mniej, trudno to z góry zbadać. W szatni się odnajdywał, atmosfera była dobra, ale jego sytuacja rodzinna mogła mieć wpływ na to, że aż tak nie skupiał się na treningach – żona w zaawansowanej ciąży, później poród i chyba to bardziej go zajmowało niż praca nad formą. Mnie osobiście jest tylko przykro, że nie udało się go doprowadzić do profesjonalizmu, na jakim był wcześniej.
Nam nie jest przykro ani trochę. Piast wyciągnął do Johna pomocną dłoń, a leniwemu grubasowi z Holandii wystarczyło motywacji tylko na chwilę. Dziś ten facet ma już 28 lat. Większość napastników w tym momencie wrzuca piąty bieg, notuje życiowe wyniki, zaś on ma na swoim pasmo siedmiu lat nieszczęść, z wyjątkowo beznadziejnym bilansem w ostatnim czasie. W Azerbejdżanie zanotował trzy mecze, w Iranie cztery, w Barnet piętnaście minut, a w Piaście – siedemnaście, ale za to z jednym golem (!) w rezerwach (!!) strzelonym Swornicy (!!!). Teraz jego wielkim sukcesem będzie znalezienie kogokolwiek, kto nabierze się na dawne CV i oczywiście opowieści o szybkim powrocie do formy. Szczerze mówiąc prędzej znajdzie pracę nosząc buty za młodszym o siedem lat bratem, który właśnie został wypożyczony do HSV. Możliwe, że szukają tam kogoś do noszenia bramek, podawania ręczników, albo ewentualnie chodzącego przykładu motywującego młodych do pracy nad sobą, by nie skończyć tak jak Collins.