Matusiak o wygodnym życiu w Grecji i właścicielu, którego nie dotyczył kryzys

redakcja

Autor:redakcja

23 stycznia 2014, 16:22 • 4 min czytania

Kiedy dostałem z Cracovii propozycję z serii tych nie do odrzucenia, czyli albo zrzekasz się zaległych pieniędzy i szukasz nowego klubu, albo potrenujesz do końca kontraktu z drużyną rezerw na naszym pięknym, równym, zielonym boisku, postanowiłem jednak nie korzystać z drugiej, mało kuszącej opcji.
Menedżer przedstawił mi ofertę wyjazdu do Grecji. Asteras Tripoli. „Dobrze płacą, mają silną drużynę, są wypłacalni” – zachęcał.

Matusiak o wygodnym życiu w Grecji i właścicielu, którego nie dotyczył kryzys
Reklama

W tym momencie mojej kariery nie liczyłem już na podbój świata. Perspektywa ciepłej Grecji wydawała się kusząca, tak więc nie namyślając się długo, polecieliśmy z menedżerem na rozmowy do Tripoli. Pierwsze wrażenia po wjeździe do centrum miasta: „gdzie ja k….a jestem?”. Kto był w Grecji, ten wie z pewnością, jak wyglądają tam nieturystyczne miasteczka. Grecy nie należą bynajmniej do pedantów. Powiedzieć, że na ulicach było brudno, to nie powiedzieć nic.

Początek mało obiecujący.

Reklama

W klubie przywitał nas jeden z prezesów i jego śliczna sekretarka (później dowiedziałem się, że ta sprawa ma drugie dno). Ł»eby było śmieszniej, był też wiceprezes, który również miał swoją sekretarkę. Trzeba przyznać, że obie naprawdę dobrze wyglądały.

Nie było długich negocjacji, ponieważ wszystko zostało ustalone wcześniej. Dostałem parę euro za podpis, agent też zapakował swoją „kanapkę” do torby, jako że Grecy lubią rozliczać się w gotówce. Po gorszym początku nastroje były już więc sporo lepsze. Wkrótce pojawił się sam właściciel klubu, pan Bakos i zaprosił nas na kolację. Wyglądał jak prawdziwy Grek. Wiecie jak wygląda prawdziwy Grek, prawda? No właśnie. Jak się później dowiedziałem, pan Bakos był podobno właścicielem połowy kraju. Tak przynajmniej twierdzili miejscowi zawodnicy. Szczerze powiem, nie wyglądał.

Do tej pory jestem pod wrażeniem, ile Grecy potrafią jeść. Chodzi i o ilość jedzenia, i długość przesiadywania w restauracji. Spędziliśmy tam ze cztery godziny, a na stole pojawiło się chyba wszystko, co tylko mieli w menu. Ale było miło. Starali się. Ogólnie Grecy to fantastyczni ludzie. Nigdy się nie spieszą, zawsze są uśmiechnięci i szczęśliwi.

Sam klub zrobił na mnie dobre wrażenie. Trzy boiska treningowe, nieźle zaplecze i przede wszystkim zawodnicy. Wtedy jeszcze w Grecji płacono bardzo dobre, a czasem nawet kosmiczne kontrakty. W Asterasie niektórzy zarabiali po 300 – 400 tysięcy euro rocznie, w klubach z Aten zarobki dochodziły do 2 milionów euro netto. Inną sprawą była systematyczność w wypłatach. Właściwie tylko Olympiakos płacił na czas. Pamiętam, jak obejmował nas nowy trener. Podczas pierwszego spotkania z drużyną podziękował prezesowi za zaufanie, powiedział, że miał wiele propozycji z innych klubów, ale wybrał Asteras, bo to dobrze ekonomicznie zorganizowany klub, w którym nie ma problemu z wypłatami. W tym czasie klub zalegał nam już z pensjami za pięć miesięcy… Grecy mają chyba różne od nas pojęcie dobrze zorganizowanego ekonomicznie klubu.

Do piłki greckiej trzeba się przyzwyczaić. Trzeba ją poznać i zrozumieć. Jeden z chłopaków opowiedział kiedyś jak funkcjonuje druga liga. Przynajmniej jak funkcjonowała kiedyś. Prezes podpisywał kontrakt na 500 euro miesięcznie. Reszta była w premiach meczowych. Co ciekawe, premie były również za mecze przegrane. Przy podpisaniu kontraktu prezes zastrzegał sobie bowiem, że to on decyduje o wynikach. Tak więc czasem grano na remis, a czasem się przegrywało. Prezes obstawiał dokładny wynik u bukmacherów, z wygranej płacił zawodnikom premie, a reszta lądowała w jego kieszeni. Oczywiście to tylko zasłyszane opowieści od kolegi z drużyny. Kto wie, może zmyślał.

Słyszałem, że naszego prezesa też o coś podejrzewali. Podobno na jakimś zagranicznym koncie miał 13 milionów euro. Hmm, czyżby pub, którego był właścicielem przynosił takie dochody?

Kiedy przyszedł kryzys w Grecji, zrobiło się naprawdę kiepsko. Prócz Olympiakosu, praktycznie wszystkie kluby miały ogromne problemy. Niektóre nie płaciły pensji przez 8 – 10 miesięcy. Co ciekawe Asteras radził sobie całkiem nieźle. Nie napisałem wam, że właściciel klubu, pan Bakos, zajmował się handlem z ZEA. Firma miała siedzibę w Dubaju, więc grecki kryzys jej nie dosięgał.

Kryzys odbijał się nie tylko na piłce. W Atenach na ulicach zaroiło sie od bezdomnych, głodnych ludzi. Zaczęło się robić niebezpiecznie. Nawet w centrum zdarzało się, że na światłach podchodził ktoś do samochodu i oferował „kokę”. Kiedyś byłem świadkiem sceny jak dwójka młodych ludzi wciągała coś do nosa z chodnika w samym centrum miasta.

O grze nie będę pisał, bo nie ma o czym.

Ogólnie czas spędzony w Grecji wspominam bardzo miło. Ludzie byli sympatyczni, pogoda piękna, kraj też uroczy. Klub rozliczył się ze mną ze wszystkich zaległości. To potwierdziło słowa agenta, który przed podpisaniem kontraktu powiedział mi, że Asteras wobec nikogo nie ma długów. Na koniec jak to miałem w zwyczaju kupiłem wszystkim po winie, paniom sekretarkom czekoladki i wróciłem do Polski. Wszystkim piłkarzom Grecję polecam. Nawet jeśli nie podołacie sportowo, ludzie, widoki, jedzenie, opalenizna – bezcenne.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama