„Śląsk ma problem z Milą” – donosi „PS” i jest w tym sporo racji: wrocławski klub faktycznie zastanawia się, jak by tu uwolnić się od obowiązku płacenia blisko 20 000 euro miesięcznie temu zawodnikowi. Naszym zdaniem tekst należałoby jednak zatytułować inaczej: „Śląsk ma problem z myśleniem”.
W klubie nagle zorientowali się, że ten kontrakt jest całkiem spory i że faktycznie trzeba go wypłacać, a nie jedynie obiecywać. Nie myśleli o tym ledwie pół roku temu, gdy umowę najpierw sami zaproponowali, a potem podpisali. O nie, to byłoby za proste. Dopiero teraz – pół roku po podpisaniu kontraktu – przekalkulowali sobie wszystko i uznali, że ich nie stać. Kto by tam liczył przychody i wydatki w wakacje? Ot, podpiszemy, a co ma być, to będzie. Umowa do czerwca 2016? Oczywiście, wedle życzenia.
I tak to się toczy, albo raczej – stacza.
Pół roku temu Śląsk miał dokładnie takie same problemy finansowe, jakie ma teraz i dokładnie ten sam udziałowiec (miasto) pociągał za sznurki. Jak to możliwe, że wtedy podsuwano Mili kontrakt do podpisania, ważny przez jeszcze 2,5 roku, a teraz ów kontrakt jest ponad siły wrocławskiego klubu? Czy ktokolwiek znajdzie inne uzasadnienie tych ruchów niż to, że Śląskiem rządzili lub wciąż rządzą kompletni ignoranci? Nie chodzi nam o prezesa klubu, bo ten się zmienił, ale raczej o przedstawicieli miasta, którzy podejmują kluczowe decyzje.
Co ciekawe, nawet gdyby teraz ktokolwiek chciał kupić Milę, to niestety nie może – prezes Śląska poleciał na wakacje na Kubę, a jego podpis byłby niezbędny przy wszelkich formalnościach.