W takie dni jak dzisiaj, w ciepły, bezchmurny wieczór w Abu Dhabi, status reprezentanta Polski zupełnie traci swoją rangę. Od jakiegoś czasu, jakby tak przez chwilę się nad tym zastanowić, łatwiej trafić do drużyny narodowej niż do któregoś z czołowych polskich klubów. Taki Igor Lewczuk, dla przykładu. Czy to nie jest żywy dowód na to, że wymagania poleciały na dno, aż do poziomu murawy? Rozumiemy: testy, selekcja negatywna, chęć sprawdzenia każdego, kto może choć trochę się nadawać. Do tego jeszcze interesy Sportfive, umowy telewizyjne i prawa do transmisji. Wszystko to jest niby po coś, choć w ostatecznym rozrachunku i dla szarego kibica: po nic. A przy okazji sprawia, że co drugi ligowiec może dzisiaj dojść do wniosku: ja też mogę być Lewczukiem. Będę tak dobry jak… Rymaniak. Zagram w kadrze narodowej.
Antalya, Kundu, Abu Dhabi, Tajlandia czy Ta Quali na Malcie.
Taśmowa produkcja kadrowiczów. Gdyby prześledzić ostatnie zimowe zgrupowania, te grudniowe, styczniowe i lutowe – zawsze w krajowym składzie, często poza oficjalnymi terminami FIFA, tylko z wynalazków Janasa, Beenhakkera, Smudy, Fornalika i Nawałki można by wyselekcjonować ze trzydziestu szczęśliwców, którzy mają dziś w CV występ w reprezentacji narodowej, choć w normalnych okolicznościach, w których kadra gra w najsilniejszym składzie, nie mieliby na to cienia szansy.
Już w czasach Engela graliśmy w Limassol z Wyspami Owczymi, pozwalając się wykazać Jakubowi Wierzchowskiemu, Tomaszowi Moskale czy Tomaszowi Ciesielskiemu. W lutym 2003 roku w Splicie oglądaliśmy pierwsze reprezentacyjne podrygi Michała Stasiaka i Rafała Lasockiego. Pewnie niewielu pamięta, ale właśnie w tym okresie w kadrze debiutowali również Piotr Piechniak z Marcinem Radzewiczem. Historia tych śmieciowych meczów w nędznym składzie jest naprawdę długa i przebogata.
Nietrudno znaleźć nawet zawodników, którzy mogą pochwalić się kilkoma takimi występami, przy czym każdy, absolutnie każdy z nich dotyczy zimowego zgrupowania w ligowym składzie personalnym. Przykład najbardziej na czasie: Łukasz Madej. 11 lat temu niespełna 21-letni wówczas zawodnik Lecha Poznań debiutował meczem z Macedonią. Jeszcze w tym samym roku, zaliczał kolejne „krajowe” powołanie, by z tej samej okazji wrócić do reprezentacji teraz. Po ponad dekadzie przerwy, za to znów w podobnej roli.
Mariusz Pawełek – to samo. Cztery mecze z orzełkiem, każdy tej samej rangi.
Kilka razy wręcz nie mogliśmy się nadziwić, odświeżając swoją pamięć i wertując kadry powołanych na kolejne zimowe obozy, na które nie jeździli zawodnicy z zagranicznych klubów. W sezonie 2006/2007 za jednym razem w drużynie narodowej debiutowały takie tuzy jak Adrian Budka, Paweł Magdoń, Robert Kolendowicz i Bartłomiej Grzelak. Łukasz Piszczek robił w tym czasie jeszcze za bocznego pomocnika, zmieniając na boisku Jakuba Wawrzyniaka. Później przewijali się kolejni: Piotr Kuklis, Piotr Madejski (po raz pierwszy i ostatni) albo Michał Zieliński. To dopiero były czasy… Zieliński zmieniał na boisku Macieja Małkowskiego, w środku pola truchtał Sebastian Tyrała, a w ataku brylowali Dawid Janczyk z Tomaszem Zahorskim. Albo taki Tomasz Nowak. Dziś pewnie 6 na 10 zapytanych, oczywiście interesujących się futbolem, nie miałoby pojęcia, kim w ogóle jest ten człowiek i w jakim występuje klubie, ale tak – Tomasz Nowak legitymuje się trzema występami w (krajowej) kadrze i bramką strzeloną Singapurowi.
Legendarny Puchar Króla Tajlandii był szczególnie owocny w podobne wynalazki.
Na palcach dwóch rąk można zliczyć takich, których ówczesne powołania wydawały się kompletnie z czapy, a dziś nagle są to zawodnicy godni gry w reprezentacji. Tej normalnej. Znacznie łatwiej wymienić kandydatów, którzy już wtedy byli mocno podejrzani i dzisiaj wyłącznie budzą uśmiech.
Z okazji kolejnego śmieciowego meczu, który czeka nas już dzisiaj, przygotowaliśmy dla upamiętnienia dwa symboliczne jedenastki. Obie składają się z „reprezentantów kraju”, którzy zaistnieli WYŁÄ„CZNIE dzięki zaproszeniu na zimowy wyjazd w ligowym składzie. W pierwszej mamy takich, dla których skończyło się na tylko jednym zgrupowaniu (niekoniecznie jednym meczu). W drugiej tych szczęśliwców, którzy podobne eskapady zaliczali nawet kilka razy, ale dotąd nie doczekali się debiutu w normalnych okolicznościach.
Przyjrzyjcie się im dobrze:


Niektórzy z konieczności na nie swoich pozycjach, ale część z nich, jak to w życiu, nie była zbyt mocno obsadzona. Mimo to w rezerwie pozostali jeszcze między innymi Tomasz Kupisz, Tomasz Ciesielski, Adrian Budka, Jacek Kiełb, Arkadiusz Woźniak, Maciej Jankowski i jeszcze paru innych. Nie mówiąc o najświeższych wynalazkach Adama Nawałki. Przed nimi jeszcze niejedno zimowe zgrupowanie. Wypada życzyć, by kiedyś nadawali się też na te z prawdziwego zdarzenia.