Przetasowania w La Liga – Atletico jednak siadło, ale nie na fotelu lidera

redakcja

Autor:redakcja

19 stycznia 2014, 23:48 • 3 min czytania

Gasną jupitery, opada kurtyna, koniec. Było blisko, wydawało się, że się uda, ale nic z tego. Atletico oklapło, nie wykorzystało wcześniejszego potknięcia Barcelony z Levante (1:1) i zaledwie zremisowało u siebie z Sevillą (również 1:1). Mimo wszystko, ten zespół budzi już w nas na tyle duży respekt, że ciężko skreślać go w wyścigu po tytuł. „Los Colchoneros” nareszcie przestali jawić się jako wieczny pretendent co najwyżej do Ligi Mistrzów, a wreszcie do czegoś poważniejszego. Zabrakło jedynie kropki nad i, brakło jeszcze jednego błysku któregoś z wojowników Diego Simeone, a weekend potoczyłby się jak w snach. Zamiast tego mamy powrót do rzeczywistości i… arcyciekawe perspektywy na finisz sezonu.
Zespoły z Sewilli mogły bowiem uradować obie połowy Madrytu – tę od strony Vicente Calderon i tę od Santiago Bernabeu. O ile Real urządził sobie przed dobą wyjazdowy spacerek z Betisem, gdzie znęcał się i bił bez cienia moralności, o tyle Atletico męczyło niemiłosiernie bułę. Nie forsowało specjalnie tempa przy stanie 1:0 po golu Villi, aż wreszcie po rzucie karnym wyrównał Rakitić. A na tym opis meczu można by było skończyć, bo dostaliśmy 90 minut flaków z olejem.

Przetasowania w La Liga – Atletico jednak siadło, ale nie na fotelu lidera
Reklama

Taki obrót sprawy napawa z pewnością optymizmem piłkarzy Carlo Ancelottiego. Wczoraj „Królewscy” nie dość, że wsadzili pięć bramek, to wygrali piąty mecz w tym roku na pięć rozegranych. Bilans – 13:0, nic tylko przyklasnąć. Statystykom i Luce Modriciowi, bo drobny Chorwat przez rok nasłuchał się więcej jobów niż pochlebstw, a teraz udowadnia, że jest faktycznym człowiekiem-orkiestrą. Gościem, z którego inspirację mogliby czerpać nawet bardziej doświadzceni koledzy. Rozkojarzonego Sergio Ramosa nie wyłączając, bo kapitalny stoper ostatnio ma nie tylko problemy z celnym wyprowadzaniem piłki, ale i ustawieniem. Całe szczęście dla niego, że Betis straszył tylko Rubenem Castro. A to było stanowczo za mało, biorąc pod uwagę dość przeciętną formę bramkarza gospodarzy – Andersena, ktory zawalił przynajmniej jedną bramkę (po wolnym Bale`a, choć przy trafieniu Ronaldo raczej też specjalnie się nie popisał).

Co zmienia to w naszym myśleniu o lidze? Ano to, że… nie wiemy, co o tym myśleć. Sprawa otwarta, trzech poważnych pretendentów, choć historia uczy, że jeden z nich musi odpaść i koniecznie powinno paść na Atletico. Ale zaraz, zaraz – skoro ten zespół przegrał raptem jedno spotkanie (9. kolejka z Espanyolem), a mamy 20. serię spotkań, to chyba już tak łatwo białej flagi nie wywiesi. Barcelona z kolei narobiła sobie kłopotów na własne życzenie. Niby lideruje, ale Real traci już tylko punkt. Powinien więcej, ale kiedy Messi gra fatalnie, Alexis Sanchez rozgrywa swój własny, chaotyczny spektakl, a Tata Martino dokonuje komicznych zmian (Sergi Roberto za Cesca, Tello za Pedro, Dongou za Xaviego), to w końcu nie mogło się udać.

Reklama

Remis 1:1 z Levante zaczyna coraz bardziej niepokoić środowiska kibiców Barcy. Real raptem w tydzień odrabia cztery z pięciu punktów starty, ale kataloński „Sport” woli jeszcze skupiać się na czymś innym. Dziennik zwala winę na sędziego i punktuje, że w 13. minucie należał się karny dla FCB za zagranie ręką Juanfrana w polu karnym, ale to wciąż mało. Mało argumentów jak na zespół, który chce wygrywać ze wszystkim na wszelkich możliwych płaszczyznach. Po tym remisie przychodzi do głowy tylko wyświechtane, nudne i głupkowate – liga będzie ciekawsza.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama