Ciągle chyba nie dość często uświadamiamy sobie miejsce, w którym znaleźliśmy się z całą naszą piłką. Wiadomo, raz do roku najdobitniej – w okolicach lipca, sierpnia, kiedy najpierw na zachętę golimy amatorów z Walii, żeby potem zebrać eurowpierdol grubszą serią. W międzyczasie kolejne nieśmiałe sygnały dostajemy jeszcze w oknach transferowych. Ł»eby nie szukać za daleko, mamy wiecznie przegranego za granicą Pawła Brożka, który po powrocie z miejsca okazuje się najlepszym strzelcem ligi.
Brożek, wiadomo, historia oczywista. Najlepszy strzelec. Najlepiej punktujący zawodnik w Ekstraklasie, jeśli do 11 bramek doliczyć jeszcze 6 jego asyst.
Ale dziś na przykład w oczy rzucił nam się newsik, że oto Izraelczyk Dudu Biton, notorycznie pomijany w Belgii, idzie na półroczne wypożyczenie do Alcorcon. Do 19. drużyny hiszpańskiej drugiej ligi. Generalnie, chłopak Europy nie podbija, jako że w Standardzie Liege przesiedział na ławce blisko dwa sezony, z krótką przerwą na strzelanie goli dla APOEL-u Nikozja. O, tam akurat, w starciach z cypryjskim przeciętniactwem, znowu radził sobie bez zarzutu.
Zastanowiliśmy się dziś przez moment, czy ten Biton, dla którego nie ma dzisiaj miejsca nawet w Belgii, ciągle nie jest jednym z najlepszych napastników, jacy w ostatnich latach trafili do polskiej ligi.
Przesadzamy? Może, ale niech ktoś nam w takim razie wymieni pięciu (bo dziesięciu – bez szans) lepszych… Takich, którzy naprawdę jako tako wiedzieli, o co w tej robocie chodzi, nieuzależnionych w 100% od innych na boisku, umiejących uderzyć z trudniejszej pozycji. Bo akurat Bitona z okresu gry w Wiśle tak właśnie wspominamy (16 goli w sezonie, 11 w lidze, do tego w meczach z Twente, Fulham czy Odense w LE). Gdyby nie pieniądze, jakich oczekiwano za niego w Belgii, pewnie grałby w Polsce znacznie, znacznie dłużej. Tyle że akurat Wisła nie wzięła wtedy gościa z Hondurasu, którego można wykupić za parę złotych, ale zawodnika, za którego jego klub żądał w okolicach miliona euro. Albo więcej.
Dudu Biton…
Kiedy przychodził do Polski, jego agent opowiadał dość absurdalnie, że trafił nam się „nowy Drogba”. Gdyby na świecie istniała tylko polska liga, a wokół same buraczanki pokroju walijskiej, kto wie, może nawet byśmy uwierzyli. Niestety, wystarczyła belgijska, żeby piłkarz przekonał się, że nie wszędzie jest jak w Polsce. W zasadzie, Milos Kosanović albo lepiej – Ariel Borysiuk mogliby chyba coś o tym opowiedzieć.
Fot. FotoPyK
