Nie chcemy powtarzać ubiegłorocznego tłumaczenia, ale jesteśmy to winni – zarówno tym, którzy dołączyli do nas w ostatnich dwunastu miesiącach, jak i tym, którzy zdążyli zapomnieć o pierwszej edycji arcyprestiżowych nagród Weszło. Trochę ponad rok temu doszliśmy do wniosku, że czas wreszcie zacząć wręczać coś poważnego. Rozpocząć przyznawanie nagród, które w przyszłości łykną wszystkie plebiscyty „Piłki Nożnej” czy innego „Przeglądu Sportowego”. Po szybkiej naradzie ustaliliśmy, że nie ma miejsca na kombinacje. Rozdaliśmy trofea dla czterech najważniejszych postaci polskiego futbolu 2012 roku: Piłkarza Roku, Trenera Roku, Odkrycia Roku oraz nagrody specjalnej – „szmacianki” za 2012 rok.
Nadszedł czas na drugą edycję – oficjalnie zapraszamy na rozdanie Nagród Weszło 2013!
Druga edycja była nieco cięższa od pierwszej, w której większość kandydatów była oczywista. Tym razem obrady trwały nieco dłużej, nazwisk przewinęło się o wiele więcej, ale ostatecznie zdołaliśmy wybrać nagrodzoną czwórkę niemal jednogłośnie. Oto nasi zwycięzcy.
PIŁKARZ ROKU: Robert Lewandowski
Zdaliśmy się na opinie najlepszych fachowców – kto może się znać lepiej, niż skauci, sztab szkoleniowy, dyrektorzy sportowi oraz sam Pep Guardiola, wszyscy zatrudnieni w Bayernie Monachium. Skoro ta ekipa decyduje się ściągnąć Roberta Lewandowskiego, to farsą byłyby jakiekolwiek próby tłumaczenia, dlaczego to właśnie „Lewy” jest polskim piłkarzem roku 2013. As Borussii Dortmund wygrywa zresztą po raz drugi i – co ciekawe – moglibyśmy właściwie zacytować uzasadnienie nagrody sprzed dwunastu miesięcy:
Chyba nie ma w ogóle sensu nad tą kategorią dyskutować, ponieważ wybór „Lewego” był aż nazbyt oczywisty. Rozwinął się fizycznie, zmężniał, poprawił grę głową, podejmuje wiele dobrych decyzji w kluczowych sytuacjach, nie usztywnia go stawka meczów. W 2013 roku skończy 25 lat i to będzie moment, w którym będzie musiał podjąć kluczową dla całej kariery decyzję: czy lepiej powalczyć o miano legendy Borussii, czyli być kimś takim jak Stephane Chapuisat, czy sprawdzić, gdzie tak naprawdę jest ten własny limit, gdzie pozwalają zajść własne ograniczenia?
Dziś już wiemy, jaką decyzję podjął Robert. Po drodze ustrzelił kolejny tysiąc bramek dla Borussii, w tym cztery zaaplikowane w półfinale Ligi Mistrzów Realowi Madryt. Wybór bezsporny, oczywisty, bezdyskusyjny. Serdecznie gratulujemy zwycięstwa w tym roku i liczymy, że Bayern nie okaże się miejscem, w którym „Lewy” po dwóch latach dominacji ustąpi i odda tytuł „Piłkarza Roku” wg Weszło w ręce innego zawodnika.
TRENER ROKU: Ryszard Tarasiewicz
Tu dyskusji było więcej. Z jednej strony tabela 2013 roku nie kłamie – najwięcej punktów w Ekstraklasie zgarnął Jan Urban, wyprzedził o jedenaście punktów Mariusza Rumaka, dystansując tak naprawdę resztę stawki. Z drugiej strony, warunki do pracy miał najlepsze w Polsce i pod tym względem nawet krytykowany ze wszystkich stron trener Lecha wydaje się człowiekiem lepiej zarządzającym otrzymanym potencjałem. My jednak zdecydowaliśmy się popatrzeć kompleksowo, czyli również na finisz ubiegłego sezonu. Fakty są następujące – Ryszard Tarasiewicz przejął bydgoskiego Zawiszę na zakręcie, gdy powoli oswajano się z myślą kolejnego sezonu na zapleczu Ekstraklasy. Teoretycznie bez ciśnienia na natychmiastowy awans, w praktyce – z ogromnymi oczekiwaniami. „Taraś” wytrzymał presję, zaliczył na wejściu w I lidze serię dziesięciu meczów bez porażki (osiem zwycięstw, dwa remisy) i w brawurowym stylu wjechał do Ekstraklasy. Wciągając ze sobą takich piłkarskich desperado jak Strąk, Petasz czy Geworgyan z Abbottem.
Potem powierzono mu budowanie składu na raty, jednego na pierwsze ligowe mecze, a potem drugiego, już po transferach całej plejady zagranicznych gości z Luisem Carlosem i Micaelem na czele. Tarasiewicz znowu przeskoczył te kłody, poukładał ledwo kojarzących się z twarzy zawodników, przełamał wszelkie bariery językowe i skończył jesień w niezłym stylu, na dziewiątym miejscu. A byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie feralny początek w mocno osłabionym składzie, jeszcze przed uzupełnieniami „last minute”. „Taraś” wyprzedza więc Urbana, Rumaka, Dornę, Stawowego i resztę polskich trenerów i zgarnia tytuł Trenera Roku według Weszło. Gratulujemy.
ODKRYCIE ROKU: Bartosz Bereszyński
Tu dyskusji było najwięcej, ale… wyłącznie z braku laku, bo sami nam odpowiedzcie. Kto zasłużył na odkrycie roku? Klich? Sorry, z czterema asystami w holenderskim przeciętniaku? No to może Zieliński – powiecie. Już prędzej, ale akurat spodziewaliśmy się, że prędzej czy później odpali – w końcu Udinese znane jest z odpowiedniego produkowania piłkarzy. I pewnie zostalibyśmy przy tym „Zielku”, gdyby nie fakt, że w tej rundzie zupełnie się nie liczy i w Serie A grywa niewiele częściej od Sebastiana Ziajki. Kto w takim razie tym odkryciem? Pytanie powinno brzmieć inaczej:
Kto, jeśli nie Bereszyński?
Przed rokiem chłopak zupełnie nie istniał w naszej piłce. Był nic nieznaczącym napastnikiem/skrzydłowym Lecha, którego Rumak miał właśnie znów odpalić na kolejne wypożyczenie do pierwszej ligi. Co się jednak okazało? Ł»e Urban w przeciętnym „snajperze” dostrzegł materiał na doskonałego prawego obrońcę. Bo naprawdę – nie licząc Piszczka – niewielu mamy bocznych defensorów o takim gazie, takiej wydolności i którzy w takim tempie potrafią nakręcić akcję swojego zespołu. Jasne, „Beresiowi” poprzeczkę należy stawiać coraz wyżej, bo liczb mu brakuje – to oczywiste. Natomiast przy jego grze, tak odważnej, ofensywnej i bezkompromisowej, te asysty są kwestią czasu, dodatkowego treningu i poważniejszego napastnika, który potrafiłby je wykorzystać.
I naprawdę, przykro nam, że odkryciem roku jest chłopak mimo wszystko tak często krytykowany, ale… Jak już napisaliśmy na wstępie – trochę z braku laku. A kogoś trzeba było wybrać.
SZMACIANKA ROKU: Sylwester Cacek
Tutaj również wybór był dość ciężki – z jednej strony Ludo Obraniak i jego notoryczne strzały w kolano, z drugiej – choćby Łukasik, czy Klich, którzy przypomnieli nam na moment stare czasy, gdy jeszcze nie istnieliśmy i piłkarze gadali bzdury nader często i kompletnie bezkarnie. Ustaliliśmy jednak, że skoro prestiżowo to prestiżowo i postanowiliśmy wybrać człowieka, który po prostu jest najsłabszy w swoim fachu. I tu już wątpliwości nie było, wygrać musiał Sylwester Cacek i jego Widzew. Skoro w tym roku Widzew z zasłużonej, choć bidującej marki zjechał do pozycji nędzarza targanego wewnętrznymi konfliktami, skoro kolejni współpracownicy Cacka okazują się coraz większymi parodystami, a sam klub raczej wegetuje, niże egzystuje – szmacianka wędruje właśnie tu.
Jeśli mamy wskazać największe dokonania laureata naszej nagrody, z pewnością będą to decyzje dotyczące Wlaźlika i zmiany trenera, ciągłe zapewnienia, że spadek niczego nie zmieni oraz mydlenie oczu, że upadłość układowa to tak naprawdę stan idealny i wymarzony, taki, do którego dążyć powinien każdy biznesmen. Kolorowanie rzeczywistości, głupie decyzje, irracjonalne argumenty, ogólny burdel w klubie. Obrazu dopełnia wyjazdowa forma Widzewa, który w tym roku z osiemnastu podróży po Polsce przywiózł do domu całe trzy punkty, jednocześnie wygrywając tyle samo wyjazdowych, ekstraklasowych meczów co KTS Weszło i Reprezentacja Artystów Polskich. Niby nie jego wina, ale… ktoś ten klub doprowadził do obecnego miejsca. Tym kimś jest Sylwester Cacek, nasza „Szmacianka” 2013.
Fot. FotoPyK



