Kanonada błędów w Premier League. SAS is back!

redakcja

Autor:redakcja

12 stycznia 2014, 19:29 • 3 min czytania

Mina czekającego na arbitrów po zakończeniu pierwszej połowy Alana Pardew mogłaby posłużyć za najlepszy komentarz meczu Newcastle – Manchester City, bo choć wynik na pozór spokojny, a gra gości w sumie bez szału, ale jednak zimna i wyrachowana, to naprawdę trudno polemizować ze stwierdzeniem, że sędzia Mike Jones, jeśli nie wypaczył, to przynajmniej mocno przyczynił się do korzystnego dla City wyniku. Poszło oczywiście o nieuznanego – nawiasem mówiąc cudownego – gola Cheicka Tiote przy jednobramkowym prowadzeniu gości. Internet momentalnie zadrżał w posadach, a piłkarskie autorytety komentowały zajście na Twitterze…

Kanonada błędów w Premier League. SAS is back!
Reklama

… a w taki mało kulturalny sposób upust emocjom dał szkoleniowiec Newcastle:

Reklama

Cóż, chyba nawet sympatyczny pan Sławek nie wybroniłby w tej sytuacji arbitra, który swoją fatalną decyzją momentalnie podniósł poziom decybeli na stadionie o jakieś 400%. Na jego nieszczęście, bo nie mamy żadnych wątpliwości, że angielska prasa rozjedzie go równo z trawą. „Sroki” mecz przegrały, choć naprawdę zasługiwały na remis i miały nawet ku temu okazję, konkretnie miał ją Loic Remy – ale w decydującym momencie na wysokości zadania stanął Joe Hart. Dające przynajmniej do jutra fotel lidera Premier League Trzy punkty zapewnili ekipie z błękitnej części Manchesteru obaj napastnicy – Edin Dzeko i Alvaro Negredo, który w samej końcówce dość szczęśliwie ustalił wynik meczu.

Newcastle 0:2 Manchester City

Niestety nie tylko na St. James` Park show skradły błędy i wszechobecny chaos, ponieważ wyreżyserowały one również drugi dzisiejszy mecz Stoke z walczącym o czwórkę Livepoolem. I o ile w przypadku Newcastle kontrowersja jest tylko jedna, o tyle tutaj musielibyśmy się naprawdę mocno nagłowić, żeby wskazać tę najpoważniejszą z wpadek. Zresztą w ogóle trudno doszukać się jakiejkolwiek logiki w tej szalonej strzelaninie na Britannia Stadium, bo tak naprawdę nawet przez moment żadna z ekip nie mogła być pewna zwycięstwa. Niby goście prowadzili już dwiema bramkami po kosmicznych prezentach Ryana Shawcrossa, który najpierw przywalił samobójem, a pół godziny później poprawił „asystą” przy trafieniu Luisa Suareza, ale jeszcze przed przerwą ambitni gospodarze po, a jakże by inaczej, błędach defensywy Liverpoolu, doprowadzili do remisu.

Po uszach z pewnością oberwie po tym meczu nie tylko beztroska defensywa LFC, ale również sędzia, który w jednej akcji najpierw nie zauważył ręki Sterlinga, a chwilę później dopatrzył się rzekomego faulu w polu karnym na młodym Angliku i podyktował bardzo wątpliwą „11”, którą na gola zamienił Steven Gerrard. Na szczęście cały bałagan postanowił wreszcie ogarnąć powracający do akcji niesamowity duet Suarez&Sturridge i – mimo wielkiej wpadki Simona Mignoleta – załatwił ekipie „The Reds” komplet punktów. Bez wątpienia podopiecznym Brendana Rodgersa dostanie się mocno po głowie za fatalną grę w defensywie, bo ekipie walczącej o czołowe lokaty po prostu nie przystoi tracenie trzech bramek na stadionie Stoke.

I na koniec mała statystyka idealnie obrazująca moc ataku Liverpoolu w tym sezonie PL:

Luis Suarez – 16 meczów, 22 gole, 10 asyst.
Daniel Sturridge – 13 meczów, 10 goli, 3 asysty.

To jakiś zupełnie inny poziom…

Stoke 3:5 Liverpool

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama