Sobota w Anglii pod znakiem show Adama Johnsona oraz przełamania United

redakcja

Autor:redakcja

11 stycznia 2014, 21:42 • 4 min czytania

Garść wniosków po sobotnich bojach w Premier League. Kto zaliczył ostry zjazd, a czyje akcje gwałtownie poszły w górę? Kto może śmiało wyjść polansować się na mieście, a komu radzimy zasunąć zasłony w oknach i iść o 22 grzecznie do łóżka? Oto, co zapamiętamy z soboty.

Sobota w Anglii pod znakiem show Adama Johnsona oraz przełamania United
Reklama

Bańki mydlane znów latają wysoko

„Wielki Sam” stał już na krześle, a na jego masywnej szyi zaciągnięty był mocno stryczek. Właśnie kat miał kopnąć w stołek, gdy egzekucję w ostatniej chwili odroczono. West Ham wydobył się na moment z totalnego niebytu, a ofiarą zespołu Sama Allardyce’a padła ekipa prawdziwego świeżaka w Premier League, czyli Cardiff Ole Gunnara Solskjaera. „Młoty” wygrały 2:0, a gole strzelili naprawdę nieoceniony Carlton Cole i mózg zespołu Mark Noble. Wiktoria została jednak okupiona kolejną kontuzją, jedną czerwoną kartką i pewnym długo oczekiwanym powrotem.

Reklama

Wynik otworzył wspomniany już wcześniej Cole, który West Ham ma w sercu na zawsze, a w drużynie występuje od 2006 roku. Carlton strzelił pierwszą bramkę tuż przed przerwą, a asystentem okazał się Matt Jarvis. Spotkania nie będzie dobrze wspominał Guy Demel, którego odwieziono do szpitala z podejrzeniem złamania łokcia. Wszyscy fani West Hamu wstrzymali za to oddech, kiedy po kontuzji wrócił wreszcie Andy Carroll. Rosły wujek Andrzej pojawił się 20 minut przed końcem meczu, ale już dwie minuty później „Młoty” musiały grać w dziesiątkę. Drugą żółtą kartką ukarany został Tomkins i zapowiadała się walka na całego.

West Ham dowiózł jednak trzy punkty do końca, mało tego – Carroll w doliczonym czasie zagrał do Noble’a, a środkowy pomocnik „Młotów” postawił kropkę nad „i”. „Młoty” dzięki zwycięstwu 2:0 wydobyły się ze strefy spadkowej, a Sam Allardyce nareszcie głęboko odetchnął, w przeciwieństwie do Solskjaera. Coś nam mówi, że Norweg szybko przekona się o dziwnych zwyczajach ” lorda Vincenta Tana.

Adam Johnson wysyła wiadomość: wciąż „to” mam

Adam to jeden z najbardziej niespełnionych piłkarzy swojego pokolenia. Ma doprawdy nieprzeciętny dar do uprawiania futbolu, ale pokazuje go niezwykle rzadko, gra falami. Kiedy jednak trafi na swój dzień konia, strzeżcie się wszyscy. Tym razem moc Adama skumulowała się i uderzyła w Fulham, a widzowie zgromadzeni na Craven Cottage byli świadkami zdobycia przez angielskiego skrzydłowego aż trzech goli.

Był to pierwszy hat-trick Johnsona w karierze w Premier League, a Anglik do swoich bramek dołożył jeszcze asystę przy golu Ki Sung-Yuenga, czyli piłkarza zwanego koreańską wersją Stevena Gerrarda. Dla „The Cottagers” gola zdobył Steve Sidwell, ale jedna bramka to było wszystko, na co było stać tego popołudnia ekipę Rene Meulensteena. „Czarne Koty” wciąż walczą o życie, tak samo jak Fulham, które jest już tylko punkt nad strefą spadkową. W walce o utrzymanie się w lidze jeszcze nie raz poleje się krew, ale póki co sobota radosna dla Sunderlandu, a Adam Johnson powraca do wielkiej formy. A Fulham jak to Fulham – czasem słońce, czasem deszcz. Dzisiaj akurat „lało” jak cholera.

2:0 – wynik idealny

Taki oto wynik upatrzyli sobie potentaci, którzy rozgrywali swoje mecze w sobotę. 2:0 wygrała Chelsea, która na wyjeździe ograła Hull po bramkach Edena Hazarda i Fernando Torresa. Pierwszy zrobił to co najlepiej umie, czyli zszedł do środka z lewej flanki, przechytrzył obronę i huknął obok bezradnego bramkarza gospodarzy. Bramkę numer dwa dołożył „El Nino”, wykorzystując swoją szybkość i uciekając kryjącemu go Alexowi Bruce’owi, a następnie pakując piłkę do siatki McGregora.

Takie nadeszły czasy, że Everton trzeba już zaliczać do grona czołowych zespołów ligi. „The Toffees” ograli 2:0 Norwich, a gole zdobyli Gareth Barry i Kevin Mirallas. Czy drużynę Roberto Martineza stać na awans do Ligi Mistrzów? Naszym zdaniem tak – ekipa z Goodison Park to jedna z rewelacji obecnych rozgrywek i śmiało dąży po swoje. Prawdziwie złote czasy idą dla Evertonu.

2:0 wygrały także „Koguty”, pokonując u siebie Crystal Palace. White Hart Lane było świadkiem jednego z najgorzej wykonanych rzutów karnych w historii Premier League, a pechowcem okazał się Jason Puncheon, którego feralne uderzenie jeszcze długo będzie puszczane w telewizji z prawdziwym niedowierzaniem. Niewykorzystane sytuacje lubią się mścić, co skrzętnie wykorzystał w drugiej połowie Tottenham. Najpierw Adebayor zgrał głową piłkę do Christiana Eriksena, a ten huknął pod poprzeczkę bramki Palace. Wynik ustalił Jermain Defoe, wprowadzony wcześniej z ławki rezerwowych w miejsce jak zwykle nijakiego Roberto Soldado. Będzie nam brakować Jermaina. Powodzenia chłopie w Toronto.

Wygrałâ€¦ Manchester United! To nie żart

Jeszcze niedawno uchodziłoby to za słabej jakości suchar, ale po ostatnich „wyczynach” drużyny Davida Moyesa jesteśmy w prawdziwym szoku. „Czerwone Diabły” przełamały koszmarną passę trzech porażek z rzędu, pokonując u siebie Swansea… 2:0. Gole zdobyli Valencia i Welbeck, a David Moyes odetchnął chyba jeszcze głębiej niż Sam Allardyce. Kibice na Old Trafford mogą po raz pierwszy od dawna pić z radości, a nie by zalać smutki. Cheers mates!

Powrót Boruca w dobrym stylu

Nie można także zapomnieć o powrocie naszego Artura Boruca, którego Southampton pokonał u siebie WBA 1:0. Gola na wagę trzech punktów zdobył Adam Lallana, a polski bramkarz obronił w samej końcówce meczu groźny strzał Shane’a Longa. Było to pierwsze spotkanie Boruca od sześciu tygodni, kiedy doznał kontuzji w meczu przeciwko Chelsea.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama