W długiej historii plebiscytu organizowanego przez „France Football” był to jeden z dziwniejszych, jeśli nie najdziwniejszy, wybór. Po dziś dzień spotyka się z wieloma nieprzychylnymi komentarzami, deprecjonującymi jednocześnie prestiż przyznawanej nagrody. Wszystko dlatego, że w 1986 roku Złota Piłka trafiła w ręce piłkarza, którego nawet przy najszczerszych chęciach, ciężko było nazwać najlepszym. A jednak, Igor Biełanow otrzymał ten zaszczytny tytuł, jako trzeci piłkarz pochodzący z Europy Wschodniej, a jego nazwisko na kartach historii zapisano permanentnym atramentem. Choć dziś wydaje się, że doszło do tego trochę przypadkowo.
Biełanow to generalnie całkiem interesująca postać. Piłkarską przygodę zaczynał w rodzinnej Odessie, gdzie na dobry początek odpalili go trenerzy Czernomorca. Specjaliści od szkolenia stwierdzili bowiem, że nastoletni Igor jest za niski i z tego względu nigdy nie zostanie piłkarzem z prawdziwego zdarzenia. Zdanie zmienili dopiero kilka lat później, gdy na lokalnym turnieju Biełanow niemal w pojedynkę rozstrzelał ich zespół, reprezentując barwy jakiegoś mniejszego klubiku. Mając 16 lat został zwerbowany przez Czernomorca i właśnie w tym klubie (nie licząc dwóch lat spędzonym w SKA Odessa, gdzie odrabiał służbę wojskową) zaczął się jego romans z poważnym futbolem.
Najlepsze lata kariery spędził Dynami Kijów, co było zresztą charakterystyczne dla większości wyróżniających się zawodników z tamtej części ZSRR. Po zakończeniu kariery wrócił jednak do Odessy i z miejsca zaczął parać się licznymi biznesami. Szło mu dobrze, bo nie tylko potrafił liczyć pieniądze i umiejętnie nimi obracać, ale też je szanować. Nauczył się tego jako nastolatek, kiedy po śmierci ojca, który zginął w wypadku samochodowym, musiał wziąć na siebie utrzymanie domu. Treningi i naukę w technikum łączył więc z pracą. – Było ciężko, ale odczuwałem wielkie szczęście, kiedy przyniosłem do domu pierwszą wypłatę – całe 180 rubli. – wspominał już na piłkarskiej emeryturze.
Prowadzone interesy może i nie pozwoliły mu otworzyć mu konta na Kajmanach, na którym liczba zer stale ulegałby zwiększeniu, ale Biełanow trochę pieniędzy jednak zarobił. Część zgromadzonych funduszy w 2003 roku przeznaczył na zakup szwajcarskiego klubu FC Wil. Głównym trenerem uczynił swojego przyjaciela z boiska Aleksandra Zawarowa, a już rok później mógł świętować sensacyjny triumf w krajowym pucharze. Mimo to po zakończeniu sezonu zdecydował się sprzedać klub. Przede wszystkim dlatego, że lokalne władze niezbyt chętnie z nim współpracowały. A poza tym pojawiła się atrakcyjna pod kątem finansowym oferta kupna. Biełanow uznał więc, że nie warto kopać się z koniem i przystał na oferowane warunki. Zmagania z magistratem pozostawił nowym właścicielom, a sam poszedł za zdrowym rozsądkiem.
Właśnie tę cechę przez wiele lat cenił u niego legendarny Walery Łobanowski. To na jego życzenie ściągnięto Biełanowa do Kijowa i to w dużej mierze dzięki niemu zaszedł on tak wysoko. Pierwsze podchody pod napastnika Czernomorca, Łobanowski robił już w 1982 roku, jednak wtedy przyszło mu jeszcze obejść się smakiem. Transfer doszedł do skutku dopiero trzy lata później, a pozyskanie Biełanowa było częścią planu szkoleniowca, zakładającego odrodzenie wielkiego Dynama. Planu, dodajmy, w stu procentach zrealizowanego. W ciągu czterech lat współpracy obu panów, klub z Kijowa dwukrotnie sięgnął po mistrzostwo , puchar i superpuchar ZSRR. Dodatkowo gablotę wzbogaciło trofeum za triumf w nieistniejącym już Pucharze Zdobywców Pucharów.
Siłą napędową ekipy Łobanowskiego było ofensywne trio Zawarow-Błochin-Biełanow. Głównodowodzącym był oczywiście Błochin, zdobywca Złotej Piłki w 1975 roku, ale pozostali dwaj wcale od niego nie odstawali. Biełanow imponował zwłaszcza szybkością i ogromnym ciągiem na bramkę. Rozpędzony z łatwością mijał przeciwników, a prasa co rusz obsypywała go wyszukanymi pseudonimami. Począwszy od „Rakiety”, na „Piorunie kulistym” skończywszy. Kibice uwielbiali go za skromność, pokorę i efektowną grę. Łobanowski głównie za pracowitość i zawziętość. Rozumieli się właściwe bez słów, a Biełanow z czasem zaczął nazywać go swoim drugim ojcem.
Pielęgnowane przez Łobanowskiego drzewo najmocniej owocowało w 1986 roku. Do triumfu w lidze i w meczu o superpuchar, piłkarze Dynama po raz drugi w historii klubu dołożyli zwycięstwo we wspominanym już Pucharze Zdobywców Pucharów. Nic więc dziwnego, że szkoleniowcowi Kijowian powierzono przygotowującą się do mistrzostw świata reprezentację ZSRR. W fazie grupowej meksykańskiego mundialu jego podopieczni byli małą rewelacją, a ich świetna postawa była efektem skopiowania schematów, które Łobanowski opracował dla Dynama. Niestety, piękny sen Sowietów nie trwał długo. Do annałów przeszedł mecz 1/8 finału z Belgią, przegrany przez ZSRR w dramatycznych okolicznościach. Belgowie wygrali 4:3, a wszystkie zdobyte przez Sowietów bramki, padły udziałem Igora Biełanowa. Ale o radości nie było mowy.
Futbol to jednak wyjątkowo płynna dziedzina, szybko stwarzająca możliwość przekucia porażek w sukces. Po zakończonym mundialu przyszła kolej na eliminacje Euro ’88. Związek Radziecki mierzył się w nich z NRD, Islandią, Norwegią i Francją, głównym konkurentem w walce o awans. 11 października 1986 roku na Parc de Princes odbył się mecz, który miał realny wpływ nie tylko na kształt grupowej tabeli.
Reprezentacja ZSRR grała jak z nut, a Francuzi, z samym Michelem Platinim na czele, mimo szczerych chęci, nie potrafili dostosować się do narzuconego poziomu. Kibice mogli tylko przecierać oczy ze zdziwienia, widząc z jaką łatwością Zawarow, Rac, Rodionow czy Biełanow, rozprawiają się z obroną „Trójkolorowych”. To samo tyczyło się oglądających mecz dziennikarzy, którzy lada chwila mieli wybrać najlepszego piłkarza mijającego roku.
Z całą pewnością, gdyby tylko pozwalały na to względy formalne, nagroda „France Football” trafiłaby w ręce Diego Maradony. Argentyńczyk bez większego wysiłku wciągnął konkurencję, zachwycając cały świat podczas meksykańskiego mundialu, ale w tamtych czasach Złota Piłka była przyznawana wyłącznie Europejczykom. Faworyta upatrywano więc w kimś z pary Emilio Butragueno – Garry Lineker. O Igorze Biełanowie chyba nawet poważnie nie myślano. Niemniej to właśnie do niego zupełnie niespodziewanie powędrowała nagroda francuskiego tygodnika.
Delegację z Francji Biełanow przyjmował w swoim dwupokojowym mieszkaniu z przeciekającym dachem. Po latach wyznał, że było mu wtedy cholernie wstyd. Tak wyglądała jednak rzeczywistość, której nie dało ominąć się jak rywala na boisku. Co ciekawe, przyznanie Złotej Piłki właśnie napastnikowi Dynama, nawet z ZSRR budziło kontrowersje. Tak się bowiem złożyło, że w plebiscycie na najlepszego piłkarza kraju, ustąpił on miejsca Aleksandrowi Zawarowowi, co mimo wszystko musiało mieć nieco groteskowy wydźwięk. A przynajmniej tak wyglądało to za zachodzie Europy, gdzie uważano, że Biełanow został, delikatnie mówiąc, przeceniony. Fakt, miał za sobą świetny rok, ale do najlepszych trochę mu jednak brakło. Jego wybór uznano za przypadkowy.
Do dziś bardzo popularny jest pogląd, że gdyby nie olśniewający występ Biełanowa w październikowym meczu z Francją, to Złota Piłka za 1986 rok znalazłaby innego właściciela. Jak mantrę powtarza się też, że wskazanie napastnika Dynama, to de facto nagroda dla Walerego Łobanowskiego i docenienie jego pracy w piłce klubowej i reprezentacyjnej. Nie zmienia to jednak faktu, że swoje założenia Łobanowski realizował przy sporym wkładzie Biełanowa, który grał nie tylko efektywnie, ale też skutecznie. Z całą pewnością był w tamtym czasie czołowym zawodnikiem. Czy najlepszym? Z tego, jak się wydaje, został już rozliczony.
Znamienne jest natomiast, że Biełanow tylko w Dynamie Kijów, był zawodnikiem naprawdę topowym. Kiedy w 1989 roku przeniósł się do Borussii Mönchengladbach, dopadł go „syndrom zachodu”, który pokonał niejednego piłkarza ze wschodniej części Europy. Z sezonu na sezon grał coraz słabiej, nie był tak błyskotliwy, jak w latach swojej świetności. Nie udało mu się także zrealizować marzenia o zakończeniu kariery w Czernomorcu Odessa. Co prawda trafił tam na chwilę w 1995 roku, ale długo miejsca nie zagrzał. Po kolejnym epizodzie w Metalurgu Mariupol zdecydował się definitywnie zakończyć karierę. Dotarło do niego, że po dawnych sukcesach pozostał tylko ślad w klaserach. I Złota Piłka na półce, której nikt mu nie odbierze.
KAROL BOCHENEK