Dzisiejszą prasę piłkarską absolutnie zdominowały wczorajsze informacje o przejęciu Legii przez duet Mioduski & Leśnodorski. To, co internet na wszystkie sposoby mielił wczoraj przed południem, gazety oznajmiają światu dzisiaj, z 24-godzinnym opóźnieniem. Mamy trochę opinii, parę sceptycznych komentarzy, ale wszystko kręci się wokół Legii. Oprócz tego zdołaliśmy się dowiedzieć, że Collins John jak był gruby, tak jest nadal i ciągle nie nadaje się do gry w piłkę, że reprezentanci Polski na zgrupowaniach będą płacić za… hotelowy minibarek albo że Robert Lewandowski umył żonie samochód przed wyjazdem na zgrupowanie.
FAKT
Dokładnie tak, z przykrością ogłaszamy, że świat dostał pierdolca na punkcie państwa Lewandowskich. Ciągle nie możemy się otrząsnąć, ale wygląda na to, że to prawda: zostawił żonie czyste auto!
W jaki sposób wymyto luksusowe porsche cayenne GTS Lewandowskich, które warte jest prawie 0,5 mln złotych? W myjni? Nic z tych rzeczy! Naszego reprezentanta i jednego z najlepiej zarabiających polskich sportowców stać przecież na to, żeby myjnia przyjechała do niego. Wynajęty pracownik podjechał pod dom Lewandowskich, odebrał kluczyki i pojechał wymyć auto. Potem jeszcze samochód został starannie wyglancowany, tak, żeby wszystko lśniło na połysk. Dopiero do takiego pojazdu może wejść pani Ania, żeby zrobić potrzebne zakupy czy wyjechać na spotkanie ze znajomymi. Widać, że jej mąż dba o najdrobniejsze detale. Tak jest na boisku, tak też jest poza nim, co pokazało choćby podpisanie lukratywnego kontraktu z Bayernem Monachium kilka dni temu. „Lewy” lubi mieć wszystko pod kontrolą.
„Ekskluzywne zdjęcia tylko w Fakcie”.
Z nieco poważniejszych spraw, dowiadujemy się, że PZPN wprowadza dyscyplinę finansową, która nie pozwoli zawodnikom w czasie zgrupowań kadry beztrosko żyć na koszt związku.
Wszelkie koszty powstałe na skutek dodatkowych wydatków wynikających z niestandardowych zapotrzebowań zawodników, takie jak np. korzystanie z minibaru, ponadlimitowa liczba biletów na mecze i opłaty za rozmowy z telefonów hotelowych będą potrącane z wynagrodzenia przysługującego kadrowiczom z tytułu przyjazdu na zgrupowanie – tak stanowi nowy regulamin.
Odrobina normalności. Ale, umówmy się, ten news też nie zwala z nóg. Co więc nim będzie? Dziś już chyba nic takiego w Fakcie nie znajdziemy, bowiem kolejne dwie strony to temat przejęcia Legii przez duet Mioduski & Leśnodorski. Rzetelnie przedstawiony, ale bez istotnych nowych faktów.
Obie strony nie chciały ujawnić szczegółów transakcji. Wiadomo jednak, że wartość klubu szacowana jest na ok. 80 mln zł. Władzom ITI zależało na sprzedaży. Legia jest kolejną spółką, której pozbywa się koncern. Wcześniej sprzedane zostały akcje m.in. telewizji TVN i portalu internetowego Onet. Chęć sprzedaży Legii można powiązać z wycofaniem się z bieżącej działalności klubu Mariusza Waltera (77 l.). Współwłaściciel ITI po zakończeniu sezonu 2011/2012, kiedy Legia na ostatniej prostej przegrała walkę o mistrzostwo Polski, odsunął się na boczny tor. Do głosu doszła Aldona Wejchert (45 l.), wdowa po wspólniku Waltera Janie Wejchercie (†59 l.). To właśnie ona stała za nominacją Leśnodorskiego na stanowisko prezesa. Zmiana właściciela była planowana od dawna. W zeszłym roku dokonano restrukturyzacji zadłużenia klubu wobec właściciela. Pożyczki zamieniono na kapitał, dzięki czemu formalnie dług przestał istnieć. Budżet Legii wynosi teraz ponad 100 mln zł, zarząd pozyskuje nowych sponsorów, dlatego założenie Mioduskiego i Leśnodorskiego jest takie, aby przede wszystkim nie dokładać do interesu.
Dość przeciętny numer.
RZECZPOSPOLITA
Sporo piłki, co nie zdarza się aż tak często, dziś na łamach Rzeczpospolitej. Po pierwsze wywiad z Dariuszem Mioduskim autorstwa Michała Kołodziejczyka. Pierwsze cytaty niepochodzące z konferencji prasowej, mimo że w ostatecznym rozrachunku mocno się z nimi dublują, a Mioduski trochę się powtarza.
Kupił pan Legię i jest gotów, by klub nie zarabiał pieniędzy?
Od jakiegoś czasu pracujemy nad tym, by Legia zamykała się w swoim budżecie i nie zamierzamy tego zmieniać. Oczywiście w biznesie jest ryzyko dodatkowych kosztów i jestem w stanie je na siebie wziąć, ale nie zamierzam wyciągać pieniędzy z klubu. Jeśli uda się zwiększyć budżet, to co zarobimy, zostanie w kasie. Ten projekt ma dla mnie charakter bardziej społeczny, niż biznesowy. Przy takich możliwościach, jakie ma Legia, jesteśmy w stanie zrobić coś dużego na skalę europejską.
Mamy uwierzyć, że jest pan altruistą?
Pomysł z zakupem Legii nie urodził się wczoraj, ani rok temu, lecz dużo wcześniej. Zawsze chciałem być właścicielem klubu,, choć kiedy mieszkałem w Stanach Zjednoczonych i pasjonowałem się NBA, na pewno nie myślałem o piłce nożnej i Legii. Kibicem Legii zostałem w latach 90-tych, kiedy zacząłem regularnie przyjeżdżać do Polski. Od prawie dwóch lat byłem członkiem Rady Nadzorczej warszawskiego klubu i dojrzewałem do decyzji o jego przejęciu. Pochodzę ze środowiska biznesowego i gdybym inwestował, założyłbym sobie, jakie poniosę straty i jaki będzie czas na osiągnięcie zysku. Tutaj jest inaczej. W telewizji oglądam tylko sport, to moja pasja, a ponieważ lubię angażować się w przedsięwzięcia, które zmieniają rzeczywistość, uznałem, że kupno Legii to świetny pomysł. Podkreślam – nie przychodzę tu, żeby zarabiać, chcę coś stworzyć, zmienić, poprawić… Nie zmienia to faktu, że Legia musi być zarządzana według biznesowych reguł, bo tak funkcjonują najlepsze kluby piłkarskie i to jest jedyna recepta na sukces.
Stefan Szczepłek pisze natomiast „Jak to z tą Legią było”. Temat własności Legii Warszawa potraktowany został historycznie. Począwszy od lat 20-tych poprzedniego stulecia.
Pozycja Legii w polskim futbolu znacznie wzrosła po przewrocie majowym (1926). Tym bardziej że siedzibę PZPN przeniesiono z Krakowa do Warszawy, jego prezesem został wówczas gen. Władysław Bończa-Uzdowski. W roku 1930 otwarto stadion Wojska Polskiego, który na ćwierć wieku stał się faktycznie stadionem narodowym. Od początku był domem Legii. Po wojnie Legia pozostała przy wojsku, chociaż nawet niektórzy jej prominentni pracownicy uważali, że w nowych warunkach ustrojowych to nie jest spadkobierca tradycji sanacyjnej armii. W roku 1949 przekształcono go w Centralny Wojskowy Klub Sportowy, na wzór radzieckiego CSKA. Oznaczało to możliwość powoływania do wojska najlepszych sportowców, żeby zdobywali tytuły w barwach klubu wojskowego i dawali świadectwo potęgi ludowej obronności. W latach 50. i 60. Legia była nie tylko najpotężniejszym klubem w Polsce (w roku 1959 na 20 istniejących w klubie sekcji 16 zdobyło tytuły mistrza kraju, a trzy wicemistrza), ale i w Europie. Wojskowa propaganda z lubością co cztery lata zwracała uwagę, że sportowcy Legii zdobyli na igrzyskach olimpijskich więcej medali niż reprezentacje niejednego państwa. Przebudowano stadion, zainstalowano sztuczne oświetlenie (1960).
Mamy też krótką notkę biograficzną Dariusza Mioduskiego. Niestety dość słabą.
GAZETA WYBORCZA
Pewnie domyślacie się, co czeka nas dziś w Gazecie Wyborcze. Dokładnie tak, Legia i jej właściciele. Można mieć już trochę dość tematu, ale Przemysława Iwańczyka zwykle czyta się przyjemnie.
Nowi właściciele to koledzy, żeby nie powiedzieć – przyjaciele. Jeśli Mioduski bywał na stadionie, to zawsze w towarzystwie Leśnodorskiego. Jeśli prezes Legii podejmował jakąś strategiczną decyzję, zawsze radził się członka rady nadzorczej. W polskiej lidze odnieśli sukces, zdobywając dublet, w Europie Legii zupełnie się nie powiodło, bo najpierw odpadła z eliminacji Ligi Mistrzów, a później przegrała pięć z sześciu meczów w Lidze Europejskiej. 50-letni Mioduski to wykształcony w USA menedżer, były partner w interesach najbogatszego Polaka Jana Kulczyka, właściwie mózg większości jego udanych inwestycji. Ekonomiści przedstawiają go jako sprawnego finansistę, doskonale rozeznanego w biznesie. A na karierę biznesową z początku się nie zapowiadało. Jako sześciolatek chciał zostać księdzem, później wyemigrował z rodzicami za ocean, pracował w McDonaldzie i dostał się na Harvard. W tym legijnym tandemie Leśnodorski, który pozostanie prezesem, ma zarządzać projektem od strony sportowej, Mioduski będzie odpowiedzialny za sprawy finansowe, w tym kolejnych inwestorów. Czy na to się zanosi? Na razie obaj o finansach mówią powściągliwie. Ich prawdopodobne plany kreślą ludzie związani z piłką i znający nowych właścicieli. – Wydaje mi się, że za pół roku, za rok dołączą do grona właścicielskiego inni ludzie z wielkimi pieniędzmi, np. biznes azjatycki – powiedział warszawa.sport.pl prezes PZPN Zbigniew Boniek.
W stołecznym dodatku też wyłącznie Legia. Dziennikarze grają tematem zwolnienia z czynszu za użytkowanie stadionu przy Łazienkowskiej. Wiceprezydent Warszawy mówi jasno: nie ma opcji.
Na czwartkowej konferencji prasowej nowi właściciele Legii – Dariusz Mioduski i Bogusław Leśnodorski – mówili m.in. o tym, że chcieliby, aby miasto zwolniło klub z czynszu za stadion. – Utrzymujemy go i wnosimy dużo do społeczności lokalnej. Jeżeli miasto odpuści czynsz, to każda złotówka zaoszczędzona trafi na rozwój Akademii – mówili. – To dość poważne wystąpienie – stwierdził wiceprezydent Warszawy Jarosław Dąbrowski. – Ja jestem legionistą, nigdy nie ukrywałem tego, że zależy mi na dobru tego klubu, i to nie tylko drużyny piłkarskiej, ale takiej deklaracji, zwolnienia z czynszu, złożyć nie mogę. – Cieszymy się, że Legia funkcjonuje na ładnym, nowoczesnym obiekcie, ale klub musi ponosić tego koszty. Tym bardziej że miasto poniosło ogromne podczas budowy stadionu – dodał Dąbrowski. Miasto zapłaciło za stadion w sumie 456 mln zł (po odliczeniu podatku VAT, który wraca do miejskiego budżetu – 374 mln). Legia płaci za dzierżawę i utrzymanie stadionu około 12 mln zł rocznie (odpowiednio cztery i osiem), ale z drugiej strony zarabia na biletach, a także pobiera 6 mln rocznie z trzyletniej umowy, którą zawarła w 2011 roku z PepsiCo. – Jakkolwiek nad wieloma kwestiami warto się zastanowić i o wielu rzeczach powinno się rozmawiać, to zwolnienie w stu procentach z czynszu w grę nie wchodzi – mówi jednak Dąbrowski.
SPORT
Okładka katowickiego dziennika:
Na początek tekst o tym, że Górnik wyjechał do Zakopanego z duetem Jeż – Nakoulma. Pytanie: jak długo Wieczorek będzie mógł korzystać z obu tych zawodników? Odpowiedź w tekście: nie wiadomo. Dalej również sprawy oczywiste, czyli przejęcie Legii oraz części akcji Śląska – nic nowego. Nowością jest za to zmiana polityki w Ruchu Chorzów. „Niebiescy” zgłaszają gotowość zatrudniania obcokrajowców.
Wiceprezes klubu Mirosław Mosór podkreśla, że najważniejszym kryterium w przypadku transferowych penetracji klubowych skautów nie jest narodowość zawodników, a ich umiejętności. – Te sprawy trzeba rozgraniczyć. Przyglądamy się wielu zawodnikom, jednak analizujemy ich głównie pod kątem przydatności do gry w Ruchu (…) Dariusz Smagorowicz dodaje: – Nic się nie zmienia. Nadal naszym priorytetem jest promowanie młodych, utalentowanych chłopaków (…) W naszej decyzji było wiele racjonalnych przesłanek. To także efekt wielu przemyśleń, doświadczeń i filozofii, jakiej będziemy hołdować. Choć powtórzę, że nigdy nie zamknęliśmy bram Ruchu dla zagranicznych piłkarzy. Tylko że oni muszą coś wnieść do drużyny.
Podoba nam się fragment, w którym prezes Smagorowicz odtrąbił niebywały sukces, mówiąc: „Pisze się tylko o naszych kłopotach, tymczasem przed świętami zawodnicy terminowo dostali wypłaty!”. Hura, gratulujemy!
Przy okazji zwracamy uwagę na obszerny wywiad z Marianem Szeją, który swego czasu – jak Jan Tomaszewski – zatrzymał Anglików, tyle że nie na Wembley a na Goodison Park.
Owe 1:1 w Liverpoolu przeszło do legendy.
– Graliśmy na klasycznym stadionie piłkarskim: bez bieżni. Ludzie siedzieli tuż koło linii bocznej i końcowej. Tumult był niezwykły. Nie było słychać gwizdka arbitra. Z jego gestów domyślałem się, jaką podjął decyzję. Później tylko na Maracanie graliśmy w podobnym kotle. No ale tam było 200 tysięcy widzów.
Podobno w pana debiutanckim meczu polscy reprezentanci po raz pierwszy wymieniali się koszulkami z rywalami. W Anglii też miało to miejsce?
– Owszem. Przywiozłem trykot Gordona Banksa. Piękne żólte polu, u nas niedostępne wtedy. Z trzema lwami na piersi oczywiście (…) Myśmy w tamtych czasach byli skazani na naszą siermiężną rzeczywistość. Ja dostawałem z reguły czarne swetry. Najczęściej z długimi rękawami i małym golfem. Nawet na Maracanie, przy 40-stopniowym upale, w takim broniłem, bo kierownictwo nie było w stanie załatwić niczego innego. Więc kiedy miałem elegancki strój z zachodniego świata, po prostu… zacząłem zakładać go na mecze ligowe.
Niezwykle klimatyczna rozmowa, polecamy.
SUPER EXPRESS
W Super Expressie znów możemy zawiesić oko tylko na dwóch tekstach. W pierwszym autor zastanawia się czy Marco i Flavio Paixao uratują Śląsk Wrocław. W miarę przyjemne, do poczytania przy śniadaniu.
– Myślałem, że ktoś sobie jaja ze mnie robi. Wchodzę do szatni, a tam siedzi gość identyczny jak Marco. Tak podobnych braci to ja w życiu nie widziałem – zaklinał się w niedawnej rozmowie z „Super Expressem” kapitan Śląska Sebastian Mila. Teraz można ich rozróżnić, bo mają inną długość włosów, ale podobieństwo samej twarzy rzeczywiście jest niesamowite. – W tym wieku to już pół biedy, jednak gdy byliśmy mali, to nikt, nawet rodzice, nie mieli szans, żeby nas rozróżnić – śmieje się Marco. – Kiedy tata czy mama wołali któregoś z nas, to nigdy nie mieli pewności, czy zgłosił się ten, którego prosili – dodaje Flavio. – Na boisku nie wykorzystywaliśmy tego podobieństwa, a raz nawet obróciło się ono przeciwko Flavio – mówi autor 10 ligowych goli dla Śląska. – W meczu Sesimbry, naszego pierwszego klubu, dostałem żółtą kartkę, a potem rywala sfaulował mój brat. Arbiter myślał, że to ten sam Paixao faulował, dał mu drugą żółtą kartkę i wyrzucił go z boiska. Długo trzeba było tłumaczyć, że to pomyłka – opowiada Marco, który z bratem grał do tej pory w trzech klubach – wspomnianej Sesimbrze, rezerwach Porto i w szkockim Hamiltonie. – Śląsk potrzebował wzmocnień w ofensywie, a Flavio da nam nową jakość – zapewnia Marco. – Może grać na lewej pomocy albo w środku, za napastnikiem. Oczaruje publiczność – reklamuje brata najlepszy strzelec Śląska.
Niestety poza tym zostaje nam tylko tekst o rewolucji w Legii. Taki jak wszystkie inne.
Prawnik i biznesmen Bogusław Leśnodorski dziesięć miesięcy temu został zatrudniony przez ITI, by przygotować grunt pod sprzedaż klubu i znaleźć chętnych na Legię. Ostatecznie jednak to prezes sam wyłożył pieniądze na ukochany klub, do inwestycji namawiając kolegę i jednocześnie członka rady nadzorczej Legii – Dariusza Mioduskiego. Nowi właściciele mają skupić wokół klubu grupę inwestorów. Ponoć ITI zapewnił sobie w umowie sprzedaży gwarancje, że nabywcy spłacą dług klubu wobec koncernu medialnego. Leśnodorski jest fanatycznie zakochany w Legii. Po objęciu stanowiska szefa klubu zdradził, że kiedy kilka lat temu urodziła mu się córka, uparł się, by dać dziewczynce na imię… Legia. Stanowcze Veto postawiła dopiero żona prawnika. Bywa zarówno na wszystkich meczach pierwszej drużyny, jak i na treningach grup młodzieżowych i sparingach Młodej Legii. W niespełna rok nie tylko odzyskał dla stolicy tytuł mistrzów Polski, lecz także zażegnał długotrwały konflikt ITI z kibicami. Dariusz Mioduski to m.in. były szef holdingu Jana Kulczyka, który pracując na rzecz jednego z najbogatszych Polaków, specjalizował się w fuzjach i restrukturyzacji wielkich przedsiębiorstw. Pochodzi z Bydgoszczy, ale jest fanem Legii. W jej władzach zasiada od 2,5 roku.
PRZEGLĄD SPORTOWY
I na koniec Przegląd Sportowy:
Zmianom w Legii poświęcono naprawdę wiele miejsca. Na niemal dwóch stronach mamy zapis wczorajszego wystąpienia Dariusza Mioduskiego, jest też kilka krótszych komentarzy do zaistniałej sytuacji. Przemysław Rudzki pisze: „Nie śnijcie o potędze, lecz o normalności”. Zacytujemy fragment:
W Polsce niewiele klubów zarządzanych jest rozsądnie, z tego powodu często zamiast stabilności mamy strach, mamy minusy na kontach, zaległości wobec piłkarzy i marzenia nie przystające do budżetu. W takich okolicznościach przyrody najważniejsza jest właśnie normalność. Spokój finansowy, OK, niech będzie, jak powiedział większościowy udziałowiec Dariusz Mioduski – wyjście na zero. Oczywiście każdy biznesmen, czy ten, który działa agresywnie, czy ten, który woli bezpieczne ruchy, prędzej czy później będzie chciał zarabiać. Nigdy nie uwierzę w filantropię w świecie piłki. Natomiast samo „wyjście na zero” może być fundamentem do zbudowania czegoś dobrego, co z czasem z zera da plus. Da wspomnianą normalność i pozwoli zbudować zdrowy klub. Ł»yczę tego nowym właścicielom Legii, bo im więcej tej normalności w polskiej piłce, tym lepiej. A trudno mieć w ręku lepsze narzędzie niż Legia – klub, którego wizerunek, marka i osiągnięcia, zaplecze ludzkie w postaci fanów, są tak gigantyczne. Nie śnijcie więc kibice Legii o potędze, lecz o normalności. Nie czekajcie na Ronaldo i Messiego, wypatrujcie raczej młodych chłopaków z Polski, którzy w Legii się wypromują i ruszą w wielki świat, żeby ją rozsławiać. Nie szukajcie w nowych właścicielach wrogów, nie twórzcie sztucznych konfliktów, bo to bez sensu. Spróbujcie dać im kredyt zaufania.
Pod sufit nie skacze też Kazimierz Węgrzyn…
rzeba sobie postawić pytanie, co jeśli Legię dopadnie kryzys? Jeśli nagle któryś ze sponsorów się wycofa? Albo świat dopadnie kolejny kryzys gospodarczy i żadna firma nie będzie chciała wyłożyć grubych milionów za prawa do nazwy stadionu? ITI dawało Legii gwarancję, spokój. Pewność, że jeżeli coś pójdzie nie tak, to zawsze znajdą się środki, żeby zagwarantować przetrwanie. Nie wiem jakie pieniądze stoją za duetem Leśnodorski – Mioduski, ale wydaje mi się, że obaj panowie nie dają aż takiej stabilizacji finansowej w przypadku kryzysu jaką dawało ITI. Oczywiście to są tylko moje dywagacja, bo nie zaglądałem im do kieszeni i nie wiem jakimi środkami dysponują, a przede wszystkim nie wiem ile mogą/chcą wydać…
W międzyczasie okazuje się, że Wisła Kraków chce być jeszcze bardziej spektakularna w temacie szkolenia młodzieży. Za moment… odda więc swoje ostatnie drużyny juniorskie.
Wtedy w Wiśle SA, czyli tej, która gra w piłkarskiej ekstraklasie, zostaną tylko dwie drużyny – pierwsza i czwartoligowe rezerwy, okrojone do minimum. Taki plan powstał jeszcze pod koniec ubiegłego roku. Oficjalnie, celem było zunifikowanie szkolenia. TS Wisła trenuje trampkarzy, teraz mieli tam trafić także juniorzy – starsi i młodsi. Towarzystwo Sportowe i Spółka Akcyjna miały podpisać umowę, która potem zostałaby przedstawiona we wniosku licencyjnym na grę w ekstraklasie. Umowa do dziś nie została jednak sfinalizowana. Jak to zazwyczaj w takich przypadkach bywa, chodzi o pieniądze. Pojawiły się rozbieżności między oczekiwaniami stron co do kwoty przekazywanej przez spółkę na prowadzenie dodatkowych drużyn.
Czytamy również, że Collins John z Piasta Gliwice nadal ma problem z nadwagą i jego szanse na grę wiosną są iluzoryczne. A kontrakt oczywiście aktualny: do 2015 roku!
ANGLIA: Ferdinand błagał Ronaldo
Podoba nam się ta dzisiejsza różnorodność w angielskiej prasie – zaglądamy do kolejnych gazet i wszyscy piszą o czymś innym (nie to, co u nas, że wszyscy o kupnie Legii). Andy Carroll powraca po kontuzji i ma pomóc West Ham odbić się od dna. Sam Allardyce, trener zespołu, przyznaje, że wszyscy w klubie podzielają złość kibiców i nie zamierzają się poddawać. Chris Smalling, który przebrał się za terrorystę, już wczoraj przez jedną z gazet został nazwany idiotą – dziś mamy duży nagłówek „So stupid!” i przeprosiny piłkarza. Rio Ferdinand zdradza, że przez całe lato wydzwaniał do Cristiano Ronaldo i błagał, by wrócił do Manchesteru. Aha, napastnika MU Wayne’a Rooneya wciąż chce Chelsea. Nie wiemy, czy do transakcji miałby dorzucić się John Terry, ale pewnie chętnie pożyczyłby klubowi kasę. Jak informuje The Sun, gość ma smykałkę do interesów – kupił dom za 1,8 mln funtów, odnowił za 4 i… sprzedał za 16.
HISZPANIA: Messi wywołuje strach
Tradycyjny podział tematów na Real i Barcelonę. W pierwszym przypadku najwięcej pisze się o Jese i jego strzeleckim głodzie, który wczoraj zamienił na gola. Przede wszystkim można przeczytać sporo ciepłych słów pod jego adresem. Jest też o Leo Messim, który po powrocie po kontuzji od razu zaczął straszyć przeciwników. Mundo Deportivo przed zbliżającym się meczem z Atletico przypomina, że Argentyńczyk tej drużynie strzelił już… dwadzieścia goli. Trener Diego Simeone testuje system „anti Barca”, a Diego Costa zabiera głos: – Brakowało nam Messiego. Będzie miło mieć go przeciwnej stronie.
PORTUGALIA: Benfica liczy kasę
Zenit jest poważnie zainteresowany sprowadzeniem Rodrigo, a to może oznaczać spory zastrzyk gotówki dla Benfiki. Ile? Ano podobno 35 milionów euro. Ezequiela Garaya chce natomiast Manchester United. Vitor Pereira, były trener Porto, udziela wywiadu dla O Jogo, w którym stwierdza m.in., że przez trzy lata Benfica w meczach z jego drużyną nigdy nie przejęła inicjatywy. Innymi słowy, trwa nakręcanie atmosfery przed portugalskim startem na szczycie.
WŁOCHY: Ciężkie przejścia Interu
„Inter, zero tytułów” – uderza prasa po tym, jak Nerazzurri odpadli… w 1/16 Pucharu Włoch. Oznacza to, że drużyna pożegnała się z jednynymi rozgrywkami, w których miała jeszcze szanse coś ugrać. – To przejściowy rok – przypomina trener Mazzarri. Powoli rozpoczyna się licytacja za Pogbę, w której uczestniczyć mają PSG, Bayern i Real. Najwięcej mówiło się ostatnio o Francuzach, ale Juventus temu zaprzecza, wolałby podpisać z piłkarzem nową umowę. Milan chce Essiena, Napoli – Songa i Moreno.




























