Talent, hit, aż wreszcie kompletny kit – niebywały zjazd Aleksa Hleba

redakcja

Autor:redakcja

06 stycznia 2014, 11:37 • 5 min czytania

Z bagiennego krajobrazu na piedestał. A później z powrotem na dno. Jednego dnia wizerunek w kreskówce klubu z 50 milionami fanów na Facebooku, drugiego co najwyżej karykatura na matrioszkach w Mohylewie czy innym Witebsku. Aleksander Hleb ma zaledwie 32-lata, a grę w piłkę skończył w 2008 roku. Od sześciu lat odcina kupony i właśnie wyruszył nabierać kolejnych ślepców sypiących kasą. Tym razem w tureckim Konyasporze, gdzie spędzi pół roku…
Dobra, na początek małe pranie mózgu. Tak dla uzmysłowienia, z kim mamy do czynienia. Wiadomo, z nie byle amatorem, skoro chłopak zagra właśnie w zespole, w którym nie tak dawno brylowali Mariusz Pawełek i Marcin Robak. Zbiór cytatów sprzed lat:

Talent, hit, aż wreszcie kompletny kit – niebywały zjazd Aleksa Hleba
Reklama

„Wybryk genetyczny. Powinien był się urodzić w Ameryce Południowej, a nie w Europie” – Udo Lattek.

„To zdecydowanie najlepszy drybler w całej Bundeslidze” – Franz Beckenbauer.

Reklama

„Przez ostatni rok pracy w Stuttgarcie największe wrażenie zrobił na mnie progres Hleba” – Felix Magath po objęciu Bayernu Monachium.

A teraz może trochę faktów – mało znany skrzydłowy z Białorusi jedenaście lat temu sięgał po wicemistrzostwo Niemiec w Stuttgarcie (170 gier, 30 bramek), trafiał do jedenastki sezonu, przyćmiewał gwiazdy Bałakowa czy Kuranyi`ego. Potem – to samo, przeszedł do Arsenalu (2005), zaaklimatyzował się, rozkręcił i odjeżdżał jako największy wygrany, bo w tym samym kierunku co kochany przez kibiców „Kanonierów” Henry. Gotów do wyzwania życia, które okazało się koszmarem i punktem zwrotnym w jego życiu. Kontrakt z Barceloną w 2008 roku był nie tyle co pomyłką, co wręcz jedną wielką tragedią.

Wiadomo, nie dla każdego „Blaugrana” musi być wrotami do raju. Rzućmy na przykład nazwisko Riquelme. Różnica taka, że Argentyńczyk w innych zespołach podbijał serca kibiców, a Hleb nawet… nie zdążył ich przyzwyczaić do swojej obecności na boisku (a kosztował 17,5 miliona euro…). Sześć lat, sześć różnych zespołów, coraz niższa forma sportowa. Rozdrabnianie talentu, jakiego Białoruś nie widziała. To znaczy widziała, ale już jako bezradnego i wypalonego grajka, który nie błyszczał w ostatnich miesiącach na pastwiskach w Grodnie czy Bobrujsku po powrocie do kraju.

Gość wyprzedzał epokę. Wyjeżdżał z Borysowa na początku nowego millenium, kiedy jego BATE kopało na czymś przypominającym szkolne boisko.

Wracał, kiedy budowano już takie cacko…

Kiedy patrzy w przeszłość, widzi właściwie tylko jeden powód swojej porażki. Pepa Guardiolę. Człowieka, z którym nie kwapił się współpracować, który ponoć w rozmowach od początku robił mu wodę z mózgu. I zaszkodził jeszcze bardziej niż kontuzje, których było coraz więcej (TUTAJ podgląd listy urazów z transfermarkt.de). Krążyły plotki, że osiadł na laurach, że spóźniał się na treningi, nie chciał uczyć się hiszpańskiego. Sam nigdy nie podjął tego tematu, za to z dużą łatwością wycelował z pretensjami w swojego byłego trenera:

„Przed odejściem z Arsenalu miałem dwie możliwości: Barcelona albo Bayern. Rozważałem też pozostanie w Londynie. Niemiecki kierunek to była kwestia kilkudniowych rozmów, a Barcelona nie była nawet jakoś specjalnie brana pod uwagę. Wszystko zmieniło się po kilku telefonach od Guardioli, który dawał mi do zrozumienia, że mnie potrzebuje. Barcelona była cierpliwa, ale naciskała i się poddałem. Dołączyłem do nich. Chciało mi się płakać wyjeżdżając z Anglii” – wspominał.

Płacze i lamenty zostały wysłuchane. Hleb znów pojawił się na Wyspach, ale już w charakterze odpadów z Barcy. Wypożyczenie do Birmingham City było drugim z trzech (najpierw Stuttgart, na koniec Wolfsburg). Każde z nich kończyło się klapą. W Niemczech nie przypominał już siebie sprzed dekady, w Anglii szybko nabawił się urazu, po którym nie odzyskał miejsca w składzie. Entuzjazm, błyskotliwość i kreatywność jakby z niego uleciały wraz z kolejnymi niepowodzeniami. Przyznał, że ciężko było zachować optymizm, kiedy mógł swego czasu dołączyć do Mourinho w Interze, a skończył na przykrej tułaczce. Jedyny plus po wyjeździe z Anglii to medal za wygranie Ligi Mistrzów. Zgarnięty za siedzenie na ławce…

Czy ostatnio w BATE było najgorzej? Może jeszcze nie, bo przynajmniej pograł znów w Lidze Mistrzów (gdzie nawet ograł z kolegami Bayern 3:1). Nędzą była już wycieczka do Krylii Sowietow Samara. Klubu, który od lat był głównie ciągnięty za uszy przez… Putina gromadzącego pieniądze ratujące zasłużony zespół przed upadłością. Duże nazwisko miało być punktem zwrotnym, ale Białorusin dostosował się do szarzyzny. Jedynym znakiem zapytania pozostawała skala upadku – czy tym razem sięgnie dna, czy może błyśnie talentem, chociaż przez dwa mecze, chociaż przez kilkanaście minut, chociaż jednym zagraniem. Sami spójrzcie na wycenę jego coraz bardziej wątpliwych umiejętności na transfermarkt.de…

Co tu dużo gadać. Chłopak, który z europejskich peryferii, z miejsca kojarzonego z komunistycznym skansenem, autokratycznym pipidowem bez perspektyw i nadziei doczłapał się na sam szczyt futbolowej drabiny. Facet, który okazał się dość utalentowany, dość zdeterminowany oraz wyposażony w odpowiednie umiejętności, by dobrnąć na piłkarski Olimp, w ostatecznym rozrachunku pieprznął o glebę z impetem mitologicznego Ikara. Ciszej jedziesz, dalej zajedziesz? Wielki płomień szybciej gaśnie? Powiedzonek, przysłów i ludowych mądrości można by zebrać pewnie całą kopę, ale najmocniej w tym wypadku przemawiają krótkie raporty.

2008 – Aleksander Hleb wita się z nowymi kolegami, wśród których jest Xavi, Iniesta, Eto`o, Messi oraz Henry.

2014 – Hleb zaczyna rok od oswojenia się, że za moment wejdzie pod prysznic, gdzie do niedawna kąpali się tacy giganci europejskiego futbolu jak Robak i Pawełek. I najbardziej absurdalne jest to, że sami nie wiemy co poszło nie tak. Piłkarskie science-fiction. Talent wyparował.

Los to figlarz…

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama