Spora liczba meczów w lidze polskiej – w barwach Lecha, Widzewa i Legii – parę sezonów spędzonych w Niemczech i kilkanaście występów w reprezentacji kraju. Paweł Wojtala, wybierając swoją jedenastkę kumpli, miał z pewnością drobny kłopot bogactwa. – Mógłbym od razu stworzyć drugą, podobną, wcale nie gorszą od tej. Dlatego mam nadzieję, że nikt z pominiętych się nie obrazi – mówi. I przedstawia listę tych, z którymi miał kontakt w szatni i cenił za umiejętności.
– W Polsce i w Niemczech za moimi plecami grało kilku poważnych ludzi. O, takich jak choćby Richard Golz, który w Hamburgu był tak długo, że dzielił nawet szatnię z Mirkiem Okońskim. Duży, sprawny, oaza spokoju. Konfrontacja z nim sprawiała, że obrońcy o nic się nie martwili, a napastnicy drużyny przeciwnej najzwyczajniej się go bali.
W obronie zaczynają się lekkie schody, ale stawiam na tercet polsko-brazylijski. Wybieram trzech środkowych defensorów, nie ma znaczenia jak ich ustawimy. Jacka Zielińskiego i Tomasza Łapińskiego znam nie tylko z reprezentacji, ale też z klubu – pierwszego z Legii, drugiego z Widzewa. Obaj byli znakomici, jak na polską ligę wręcz wybitni. Szkoda, że z różnych względów nie wyjechali za granicę. Dorzucam do nich Julio Cesara, z którym w Werderze grałem krótko, ale i tak robił wrażenie. Facet przyjechał do nas w wieku 36 lat na koniec swojej kariery i bardzo sceptycznie podchodziła do niego szatnia. Pojawił się niespodziewanie, bo prezydent klubu po pobycie w Brazylii… wrócił razem z nim. Śmialiśmy się, że akurat przechodził obok Copacabany, zobaczył leżącego na piasku Julio Cesara i spytał: „Chciałbyś zagrać w Werderze? To polecisz ze mną”. Nie wiedzieliśmy, czy będzie miał jeszcze motywację, ale kiedy tylko był zdrowy, potwierdzał wielki profesjonalizm. To była najwyższa klasa światowa, widać było lata gry w Juventusie czy Borussii.

Jako defensywnego pomocnika widzę Dietera Eiltsa. Ł»ywa historia Werderu i niemieckiej piłki, chyba z 500 oficjalnych meczów. Serce i dusza ówczesnej drużyny z Bremy. Pomocny, pracowity, można było liczyć, że załata każdą dziurę. Przed nim ustawiam czterech zawodników. Z prawej strony Marek Citko, który w życiowej formie był wręcz genialny, aż żal, że nie wyjechał z Polski. Potem zastopowały go kontuzje i to już nie było to samo, choć miał zadatki na światowej klasy piłkarza. Na drugim skrzydle Hasan Salihamidzić, wtedy w HSV, potem w Bayernie i Juventusie. Mógł biegać o każdej porze dnia i nocy, nie męczyły go nawet treningi u Felixa Magatha. Jego strona boiska zawsze była przeorana w tę i z powrotem. W środku widzę dwóch rozgrywających – Andreasa Herzoga i Rodolfo Cardoso. Ten pierwszy był nieco silniejszy, z mocniejszym uderzeniem, drugi – pod wieloma względami genialny. Kiedy ja byłem w Hamburgu, Cardoso nie miał łatwo, bo drużyna nie grała wtedy dobrze. Czasami myślał szybciej niż napastnicy, nie wszyscy rozumieli jego intencje. Zawsze go lubiłem, poza boiskiem byliśmy w tej samej grupie.
Z napastnikami mam spory problem, bo spotkałem naprawdę kilku ciekawych, choćby Claudio Pizarro, którego jednak pomijam (mocno się rozwinął w późniejszym etapie). Dlatego stawiam na Ailtona oraz Marco Bode, reprezentanta Niemiec i mistrza Europy. Sporo miał meczów dobrych, tyle samo bardzo dobrych. Niezwykle inteligentny, świadomy, że życie nie kończy się na piłce organizował różne imprezy, a dziś chyba zasiada w Radzie Nadzorczej Werderu. Hm, Ailton… Kontrowersyjna postać poza boiskiem, jeszcze bardziej kontrowersyjna na nim. Wszyscy wytykali mu jego wygląd, zarzucali nadwagę, ale na murawie potrafił być szybki. Każde podanie, jakie otrzymał, właściwie zamieniał na gola. Rewelacyjny facet, bardzo zabawny.
Pozostałe jedenastki kumpli, które powstały za naszą namową:














