Zagraniczne media prześcigają się w wymyślaniu nowych ksywek. Jedne nazywają go „Midasem futbolu“, drugie „właścicielem piłki nożnej“, a jeszcze inne wymieniają ligi, które tańczą w rytm, jaki im zagra. Jorge Mendes. Prawdopodobnie najlepszy agent piłkarski w historii. Człowiek, który co roku wlewa benzynę w przeżartą kryzysem portugalską ligę i którego największą zaletą jest – cytujemy – reprezentowanie najlepszego piłkarza i trenera w historii. Skąd jednak w ogóle się wziął? Czym zajmował się wcześniej? I wreszcie – jakie były klucze do sukcesu faceta, który czwarty raz z rzędu zgarnął nagrodę dla najlepszego menedżera na świecie wg Globe Soccer?
SIŁA PERSWAZJI I TALENT DO NEGOCJACJI
Na takich ludzi Anglicy mają swoje określenie: „pain in the ass“. Dziś Mendes dorobił się co prawda takiej pozycji, że nie musi o nic nikogo prosić, ale jeszcze parę ładnych lat temu posuwał się do najprostszych metod – wiercił prezesom dziurę w brzuchu, aż ci – zmęczeni samym jego towarzystwem – podpisywali kontrakty. Tak było choćby w przypadku sternika Deportivo, Augusto Cesara Lendoiro, do którego Portugalczyk jeździł dzień w dzień po 50 kilometrów, by wypić kawę i porozmawiać o ewentualnym transferze Nuno Espirito Santo. Efekt? „Superagent“ dopiął swego, a dziś Lendoiro nazywa go swoim „afilhado“. Czyli chrześniakiem.
Metoda brutalnie prosta, ale skuteczna, co pokazał też przykład… Barcelony. Oddajmy głos Joanowi Laporcie: – Najpierw namówił nas na Marqueza i Quaresmę, potem próbował z Deco. Nie byliśmy jednak przekonani co do ceny, a Jorge wmawiał nam, że to drugi Pele. Jadąc samochodem puszczał nam 15-20 razy przyśpiewkę kibiców Porto na jego temat. My już mieliśmy dość, a on dalej śpiewał. W końcu podpisaliśmy ten kontrakt ze zmęczenia. Na Cristiano Ronaldo, którego też Mendes im zaproponował, zabrakło jednak pieniędzy. Ł»ycie. Swoją drogą… Wiecie, jak przekonał go do siebie? Poza błyskiem w oku dość istotnym argumentem był zakup… Porsche 911. Mogło dzieciakowi zaimponować.
PRACOWITOŚÄ†
Posłużmy się liczbami.
2 – tyle ma telefonów
4-5 – tyle godzin dziennie śpi
5 – w tylu mówi językach
160 – tyle połączeń odbiera w trakcie kolacji
25 – tyle razy dziennie wydzwania do Florentino Pereza w trakcie okna transferowego
2 – tyle koszul ma w podręcznej torbie, gdy je śniadanie w Londynie, obiad w Madrycie, a kolację w Mediolanie.
– Nigdy nie będę żałował, że przeżyłem tak wielką przygodę – podsumowuje Mendes.
Ł»YŁKA DO BIZNESU
Zanim zakończył karierę w wieku 30 lat, będąc zawodnikiem trzecioligowego Lanheses dogadał się na… wypożyczenie band reklamowych na stadionie. W międzyczasie przygrywał w lokalnej dyskotece jako DJ, a chwilę później otworzył wypożyczalnię wideo, którą sprzedał po kilku miesiącach z – jak czytamy – ogromnym zyskiem. Kolejnym biznesem było otwarcie dyskoteki w Luziamar, gdzie tak naprawdę rozpoczęła się kariera menedżerska Mendesa. Tam bowiem poznał wspomnianego Espirito Santo, bramkarza Vitorii Guimaras, któremu obiecał transfer do Porto. Udało się to po pięciu latach, które Nuno spędził w Deportivo oraz na wypożyczeniach w Meridzie i Osasunie. Mendesowi udało się też wypromować Costinhę, wówczas totalnego anonima, którego wcisnął – to dobre słowo – do Monaco oraz niesamowicie skutecznego Pauletę, którego przerzucił z Salamanki do „Depor“. Każdy z tych transferów coraz bardziej uchylał mu drzwi do wielkiej piłki, natomiast za kluczową datę uznaje się rok 2004, kiedy „wyjąłâ€œ Jose Mourinho od innego agenta, Jorge Baideka. To pozwoliło mu przerzucić całą masę piłkarzy do Chelsea i Realu, dając zarobić niebotyczne pieniądze portugalskiemu futbolowi. Ale o tym w następnym podpunkcie…
WYKORZYSTANIE ZNAJOMOŚCI
Wielu uzna to za konflikt interesów, a jeszcze inni zarzucą Mendesowi brak etyki, ale fakty są takie, że jak już Portugalczyk się z kimś zaprzyjaźni, to wyciska tę przyjaźń na maksa. Abramowiczowi wysłał siedmiu zawodników na kwotę 150 milionów euro, z Mourinho współpracuje od lat, natomiast ostatnio skumplował się z Dmitrijem Rybołowlewem, czyli dobroczyńcą Monaco. Kwoty? 70 milionów euro za Joao Moutinho i Jamesa Rodrigueza i 60 baniek za Falcao. Ile z kolei zarobiła liga portugalska na działalności Mendesa? W mediach krąży suma zawrotnych 600 milionów euro, więc nic dziwnego, że media nazywają go maszynką do produkcji pieniędzy, a kolejni prezesi i piłkarze zabijają się o jego względy. Dzisiejszy portfel Mendesa – jak mawiają portugalscy dziennikarze – jest wart 550 milionów euro, ale można się spodziewać, że ta wartość jeszcze wzrośnie po transferach Ezequiela Garaya, Diego Costy czy Eliaquima Mangali, którego obserwuje połowa Europy, a który przed trzema miesiącami przeskoczył do stajni Mendesa.
Rzućmy okiem na grafikę z katalońskiego „Sportu“. Transfer nr 10? Quaresma. 27 milionów euro. „Top ten“ agencji piłkarskich? Przepaść. Tak się monopolizuje rynek.
PODEJŚCIE DO PIŁKARZY
Cristiano Ronaldo jest dla niego jak młodszy brat, Jose Mourinho – jak przyjaciel. Tylko te dwa fakty wystarczą dziś Mendesowi, by uchodzić za najlepszego agenta na świecie. Jeśli natomiast zagłębimy się w konkrety jego działalności, zatrudniająca kilkanaście osób agencja Gestifute dba o piłkarzy pod każdym względem – także medycznym, finansowym i PR-owym. Tak, by zawodnik mógł się skupiać wyłącznie na piłce. Czym jeszcze Mendes zaimponował zawodnikom, trenerom i prezesom? Ano tym, że podobno nie bierze prowizji od zarobków piłkarza, a jedynie od transferów. – To najlepszy agent, z jakim się spotkałem. Zwraca uwagę na zadowolenie piłkarzy, ale sprawiedliwie traktuje też kluby – powiedział Sir Alex Ferguson. – Mimo że to piłkarze „robiąâ€œ agenta, najlepsi chcą pracować z najlepszym – słusznie dorzucił Lendoiro. Dzięki takiemu podejściu Mendes może załatwiać deale i z Porto, i z Benfiką. I nie musi się już rozpychać łokciami, jak przed laty, gdy o prawa do Luisa Figo pobił się na pięści z jego ówczesnym agentem.
PLAN NA PRZYSZŁOŚÄ†
Otworzenie Anglii na Portugalczyków, wysłanie Ronaldo do Realu i pilotowanie kariery Mourinho nie wystarcza jednak Mendesowi. Już teraz myśli on o przyszłości i planach dalszego rewolucjonizowania rynku. Na razie – w ramach hobby – skupił się na inwestowaniu w brazylijskie dzieci, którym wysyła sprzęt do gry w piłkę. A na co poświęca czas w przerwach pomiędzy podróżami i dopinaniem kolejnych transferów? Na Quality Sports Investment, czyli fundusz ulokowany na wyspie Jersey, na który składa się grupa kilkunastu inwestorów kupujących część praw do piłkarza. Nie wszystkie ligi pozwalają na takie deale – przykładem Anglia, po transferach Teveza i Mascherano do West Ham – ale inni, np. Bogusław Leśnodorski, twierdzą, że w dobie kryzysu taka jest przyszłość futbolu. Kwestią czasu wydaje się natomiast, kiedy Mendes z kumplami stworzą swój własny klub. Biorąc pod uwagę jego ambicję, możliwości, pozycję i zarobki – wydaje się to nieuniknione. A może osiągnąwszy już to wszystko, da sobie spokój i poświęci się rodzinie? W końcu sam twierdzi, że pracując na takim poziomie, musiała ona na tym ucierpieć…
